„Nie chcę tu mieszkać!” – Jak teściowa zniszczyła nasz spokój

— Nie chcę tu mieszkać! — wykrzyczałam, a mój głos odbił się echem po pustym jeszcze salonie. Stałam pośrodku nowego domu, który miał być naszym azylem, a dla mnie był tylko symbolem porażki i zdrady. Michał, mój mąż, patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, skąd we mnie tyle gniewu. Ale przecież wiedział. Wiedział, że nie chciałam tej przeprowadzki, że nie chciałam zostawiać naszego małego mieszkania na Kazimierzu, gdzie wszystko było nasze, gdzie czułam się bezpiecznie. Wiedział, że nie chciałam żyć na obrzeżach Krakowa, z dala od przyjaciół, pracy, mojego świata. Ale on wybrał. Wybrał ją.

— Aniu, przesadzasz. To tylko dom. Zobaczysz, przyzwyczaisz się — próbował mnie uspokoić, ale w jego głosie czułam niepewność. Wiedział, że to nie jest tylko dom. To była decyzja, którą podjęliśmy — a raczej on podjął — pod presją jego matki. Tej samej, która od początku naszego małżeństwa próbowała nami sterować, która zawsze wiedziała lepiej, co jest dla nas dobre.

Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten dom. Był zimny, pusty, otoczony polami i lasem. Jego mama, pani Halina, uśmiechała się szeroko, pokazując nam każdy kąt, jakby to ona miała tu zamieszkać. — Tu będziecie mieli ciszę, spokój, dzieci będą miały gdzie biegać — mówiła z entuzjazmem, którego nie potrafiłam podzielić. Michał patrzył na nią z podziwem, jakby każde jej słowo było święte. Ja czułam się coraz mniejsza, coraz bardziej niewidzialna.

— Ale przecież mówiłam ci, że nie chcę się wyprowadzać z miasta — powiedziałam cicho, kiedy wracaliśmy samochodem do naszego mieszkania. — Wiem, Aniu, ale mama ma rację. Tu będzie nam lepiej. Poza tym, ona nam pomoże z kredytem — odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. Wtedy poczułam pierwszy raz, że coś się między nami zmienia. Że nie jesteśmy już drużyną.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy w zawieszeniu. Michał coraz częściej rozmawiał z mamą przez telefon, coraz rzadziej ze mną. Ja próbowałam przekonać siebie, że może rzeczywiście przesadzam, że może to tylko strach przed zmianą. Ale każda wizyta w nowym domu utwierdzała mnie w przekonaniu, że to nie jest moje miejsce. Że to nie jest nasz dom, tylko jej dom. Dom pani Haliny.

Przeprowadzka była koszmarem. Michał był podekscytowany, jego mama pomagała nam pakować rzeczy, wydawała polecenia, jakby była generałem. Ja czułam się jak intruz we własnym życiu. Kiedy zamknęłam drzwi naszego mieszkania na Kazimierzu po raz ostatni, łzy same napłynęły mi do oczu. Wiedziałam, że zostawiam za sobą coś więcej niż tylko cztery ściany.

Pierwsze tygodnie w nowym domu były najgorsze. Michał wracał późno z pracy, ja spędzałam całe dnie sama, otoczona ciszą, która nie była spokojem, tylko pustką. Pani Halina wpadała codziennie, przynosząc ciasta, zupy, a przede wszystkim swoje rady. — Aniu, powinnaś częściej wietrzyć salon. Aniu, nie podlewaj tak często tych kwiatów. Aniu, dzieci powinny już chodzić spać — mówiła, jakby była moją matką, a nie teściową. Każde jej słowo wbijało się we mnie jak szpilka.

Zaczęliśmy się z Michałem kłócić. O wszystko. O to, że nie czuję się tu dobrze. O to, że jego mama jest wszędzie. O to, że nie mam pracy, bo dojazdy do miasta są za długie. O to, że czuję się samotna. On mówił, że przesadzam, że jestem niewdzięczna, że powinnam być szczęśliwa, bo mamy piękny dom. Ja czułam się coraz bardziej osaczona.

Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, usiedliśmy w kuchni. — Michał, czy ty naprawdę nie widzisz, co się dzieje? — zapytałam. — Widzę, że jesteś nieszczęśliwa, ale nie wiem, co mam zrobić. Mama tylko chce nam pomóc — odpowiedział bezradnie. — Ale ja nie chcę jej pomocy! Chcę, żebyś to ty był po mojej stronie! — wybuchłam. — Aniu, ja… ja nie wiem, czy potrafię wybrać — powiedział cicho. Wtedy zrozumiałam, że już wybrał. Wybrał ją.

Z każdym dniem czułam się coraz bardziej obca w tym domu. Dzieci zaczęły pytać, dlaczego mama jest smutna. Nie umiałam im odpowiedzieć. Michał zamykał się w sobie, unikał rozmów. Pani Halina była wszędzie — w kuchni, w ogrodzie, w naszych rozmowach. Nasz dom stał się polem bitwy, a ja byłam na przegranej pozycji.

Zaczęłam myśleć o powrocie do miasta. O tym, żeby zabrać dzieci i zacząć wszystko od nowa. Ale bałam się. Bałam się samotności, bałam się reakcji Michała, bałam się, że już nigdy nie będę szczęśliwa. Każdego dnia budziłam się z nadzieją, że coś się zmieni, że Michał w końcu mnie usłyszy. Ale on był coraz dalej.

Pewnego dnia, kiedy pani Halina przyszła bez zapowiedzi i zaczęła przestawiać meble w salonie, nie wytrzymałam. — Proszę pani, to jest mój dom! — krzyknęłam. Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby pierwszy raz zobaczyła we mnie człowieka. — Aniu, ja tylko chcę pomóc… — zaczęła. — Nie chcę pani pomocy! Chcę mieć swoje życie! — odpowiedziałam drżącym głosem. Wyszła obrażona. Michał nie powiedział nic.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Pani Halina przychodziła rzadziej, Michał był jeszcze bardziej zamknięty w sobie. Ja czułam się pusta. Zaczęłam chodzić na długie spacery po okolicy, próbując odnaleźć w sobie choć odrobinę spokoju. Ale spokój nie przychodził.

Dziś siedzę w naszym salonie i patrzę na dzieci bawiące się na podłodze. Zastanawiam się, czy jeszcze potrafię walczyć o naszą rodzinę. Czy można odbudować zaufanie, kiedy zostało tak głęboko zranione? Czy można jeszcze znaleźć szczęście w miejscu, które od początku było symbolem zdrady?

Może powinnam była walczyć bardziej. Może powinnam była odejść wcześniej. A może po prostu nie da się wygrać z cudzymi marzeniami, kiedy nikt nie pyta o twoje. Czy ktoś z was też czuł się kiedyś obcy we własnym domu? Jak długo można żyć w cieniu cudzych decyzji?