Burek – więcej niż pies. Historia o stracie, winie i przebaczeniu

— Burek, chodź tu szybko! — krzyknąłem, wyskakując z samochodu, zanim jeszcze silnik zdążył zgasnąć. Serce waliło mi jak młot, a w głowie dudniło tylko jedno: „Niech nic mu się nie stało, niech nic mu się nie stało…”. Ale Burek nie podniósł głowy, nie zamachał ogonem, nie spojrzał na mnie tym swoim rozbrajającym spojrzeniem. Leżał na poboczu, jakby spał, tylko że jego bok nie unosił się już w rytmie oddechu. Zamarłem. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć. Potem podbiegłem i uklęknąłem przy nim, dotykając jego ciepłego jeszcze futra. — Burek… — wyszeptałem, a łzy zaczęły same spływać mi po policzkach.

Wszystko wydarzyło się tak szybko. Jeszcze rano mama kazała mi wyprowadzić Burka na spacer, bo sama spieszyła się do pracy. Byłem zły, bo miałem swoje plany – spotkanie z Kubą i nową dziewczyną z klasy, Zosią. Burek był uparty, nie chciał iść tam, gdzie ja chciałem, ciągnął w stronę lasu. W końcu puściłem go ze smyczy, żeby się wybiegał. „Przecież zawsze wraca” – pomyślałem wtedy. Ale tym razem coś go wystraszyło – może samochód, może dzikie zwierzę. Wyskoczył na drogę…

Nie widziałem tego momentu. Usłyszałem tylko pisk opon i krzyk sąsiadki: „Wojtek! Twój pies!”. Pobiegłem ile sił w nogach. Kierowca już odjechał, a Burek leżał nieruchomo. Próbowałem go podnieść, wołałem go po imieniu, głaskałem po głowie, ale nic nie pomagało. Świat nagle zrobił się cichy, jakby ktoś wyłączył dźwięk.

Nie wiem, ile czasu tam siedziałem. W końcu zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do mamy. — Mamo… — głos mi się łamał. — Co się stało? — zapytała od razu, wyczuwając coś złego. — Burek… on… nie żyje. — Co?! Jak to nie żyje?! — krzyczała przez telefon. — Co ty zrobiłeś?!

Wróciłem do domu z Burkiem na rękach. Mama stała w drzwiach, blada jak ściana. — Mówiłam ci, żebyś go nie spuszczał ze smyczy! — wrzasnęła, a potem zaczęła płakać. Nigdy nie widziałem jej takiej. Zawsze była silna, opanowana, nawet po śmierci taty. Ale teraz coś w niej pękło. — To był jedyny przyjaciel, jaki nam został! — wyrzuciła mi prosto w twarz. — Jak mogłeś być taki nieodpowiedzialny?

Nie miałem siły się bronić. Wiedziałem, że to moja wina. Gdybym tylko był bardziej uważny, gdybym nie myślał tylko o sobie…

Przez kolejne dni w domu panowała cisza. Mama nie odzywała się do mnie prawie wcale. Unikała mnie, zamykała się w swoim pokoju. Ja też nie miałem ochoty na rozmowy. Siedziałem godzinami na łóżku, patrząc na puste legowisko Burka. Przypominałem sobie wszystkie chwile z nim – jak przyszedł do nas ze schroniska, jak pierwszy raz zasnął przy moich nogach, jak szczekał na listonosza i gonił za piłką po ogrodzie. Był więcej niż psem. Był moim przyjacielem, powiernikiem, czasem jedynym, kto rozumiał, kiedy było mi źle.

Zosia próbowała do mnie pisać, Kuba dzwonił, ale nie odbierałem. Nie chciałem nikogo widzieć. W szkole wszyscy wiedzieli, co się stało – wieści w małym miasteczku rozchodzą się błyskawicznie. Słyszałem szepty na korytarzu: „To ten, co zabił swojego psa”. Bolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego.

Pewnego wieczoru usłyszałem ciche pukanie do drzwi. To była mama. Usiadła na brzegu mojego łóżka, długo milczała. W końcu powiedziała: — Wiesz, że nie chciałam cię zranić. Po prostu… Burek był dla mnie wszystkim po śmierci twojego taty. Ale wiem, że dla ciebie też. — Przepraszam, mamo — wyszeptałem. — To wszystko moja wina. — Nie, Wojtek… To był wypadek. Wiem, że nie chciałeś źle. Po prostu czasem życie jest okrutne.

Przytuliła mnie mocno, pierwszy raz od wielu dni. Obaj płakaliśmy. Wtedy zrozumiałem, że nie jestem sam w swoim bólu.

Następnego dnia poszliśmy razem pochować Burka pod wielką lipą za domem. Mama przyniosła jego ulubioną zabawkę – starą piłkę tenisową – i położyła ją na grobie. — Dziękuję ci, Burek, za wszystko — powiedziała cicho. Ja nie mogłem wydusić z siebie słowa.

Minęły tygodnie, zanim życie wróciło do normy. Mama zaczęła znowu się uśmiechać, ja powoli wracałem do swoich zajęć. Ale coś się we mnie zmieniło. Stałem się bardziej ostrożny, bardziej odpowiedzialny. Zacząłem pomagać mamie w domu, częściej rozmawiać z nią o tym, co czuję. Zrozumiałem, jak łatwo można stracić coś ważnego przez chwilę nieuwagi.

Czasem myślę o Burku i zastanawiam się, czy mógłbym zrobić coś inaczej. Czy gdybym wtedy nie puścił smyczy, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy mama kiedykolwiek mi naprawdę wybaczyła? Czy ja sam sobie wybaczyłem?

Może każdy z nas nosi w sobie jakiegoś Burka – coś lub kogoś, kogo straciliśmy przez własny błąd. Może najtrudniejsze w dorastaniu jest nauczyć się żyć z tą stratą i nie pozwolić jej zniszczyć tego, co jeszcze mamy. Czy można nauczyć się przebaczać sobie samemu? Czy to w ogóle możliwe?