Oddałam pieniądze na wymarzoną suknię, by pomóc bezdomnemu – a los odpłacił mi czymś, czego nie mogłam przewidzieć
Wszystko zaczęło się od krzyku mojej młodszej siostry: „Ola! Mama znowu przegląda twoją kopertę!” Wpadłam do pokoju, a mama stała nad moją szufladą, trzymając w ręku białą kopertę z napisem „SUKNIA”. W środku było 1700 złotych – każda złotówka zarobiona przez ostatni rok na korepetycjach, opiece nad dziećmi sąsiadów i sprzedawaniu ręcznie robionych bransoletek na Instagramie.
– Mamo! – wybuchłam. – To moje pieniądze! Wiesz, jak długo na to pracowałam!
Mama westchnęła ciężko. – Wiem, Olu. Ale czy naprawdę musisz wydawać tyle na jedną noc? Może lepiej byłoby odłożyć na coś poważniejszego?
– To moja studniówka! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Chcę wyglądać wyjątkowo choć raz w życiu!
Wybiegłam z domu trzaskając drzwiami. Było zimno, śnieg skrzypiał pod butami. Szłam bez celu przez osiedle, aż dotarłam do centrum miasta. Tam, pod kioskiem, zobaczyłam mężczyznę w brudnej kurtce, z siwą brodą i oczami pełnymi zmęczenia. Obok niego leżała kartka: „Zgubiłem wszystko. Proszę o pomoc.”
Zatrzymałam się. Zawsze przechodziłam obojętnie obok takich ludzi. Ale tym razem coś mnie tknęło. Może to przez kłótnię z mamą? Może przez to, że sama czułam się niezauważona?
– Przepraszam… – zaczęłam niepewnie. – Może chce pan coś ciepłego do jedzenia?
Mężczyzna spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Dziękuję… Naprawdę dziękuję. Mam na imię Zbyszek.
Weszłam do Żabki i kupiłam mu gorącą kawę i dwie bułki z serem. Usiadłam obok niego na ławce.
– Skąd pani taka dobra? – zapytał cicho.
– Nie wiem… Chyba po prostu miałam zły dzień.
Zbyszek opowiedział mi swoją historię: był kiedyś kierowcą autobusu, miał żonę i syna. Po śmierci żony załamał się, stracił pracę, dom… Syn wyjechał za granicę i kontakt się urwał.
– Czasem myślę, że już nikt mnie nie widzi – powiedział, patrząc w dal.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Przez całą noc przewracałam się w łóżku, myśląc o Zbyszku i o swojej sukni. Rano podjęłam decyzję.
Przy śniadaniu powiedziałam rodzicom:
– Chcę oddać pieniądze na suknię komuś, kto naprawdę tego potrzebuje.
Tata spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Olu, to twoje marzenie! Nie możesz tak po prostu go wyrzucić!
Mama milczała długo, po czym powiedziała cicho:
– Jeśli czujesz, że tak trzeba… jestem z ciebie dumna.
Siostra wybuchła płaczem: – Zawsze musisz być tą dobrą! A ja? Ja też chciałam zobaczyć cię w tej sukni!
Wyszłam z domu z kopertą w kieszeni. Znalazłam Zbyszka pod tym samym kioskiem.
– Proszę… – podałam mu kopertę. – Tu jest 1700 złotych. Może pan wynająć pokój, kupić ubrania… zacząć od nowa.
Zbyszek patrzył na mnie jak na zjawię.
– Dlaczego to robisz?
– Bo nikt nie powinien być niewidzialny.
Przez chwilę płakaliśmy razem. Potem pomogłam mu znaleźć tani hostel i kupić nowe buty w lumpeksie. Zostawiłam mu swój numer telefonu.
Wieczorem napisałam o wszystkim na Facebooku. Nie dla poklasku – po prostu musiałam wyrzucić z siebie emocje. Post rozszedł się błyskawicznie. Komentarze były różne: „Jesteś aniołem!”, „Zmarnowałaś szansę życia!”, „Twoja rodzina powinna być dumna!”
Następnego dnia w szkole zaczęło się piekło. Koleżanki z klasy podzieliły się na dwa obozy: jedne podziwiały mnie za odwagę, inne wyśmiewały za „naiwność”.
– Ola, serio? Oddałaś kasę jakiemuś żulowi? – szydziła Marta.
– Przynajmniej zrobiła coś dobrego – broniła mnie Ania.
W domu atmosfera była napięta. Siostra przestała się do mnie odzywać. Tata chodził ponury i rzucał kąśliwe uwagi:
– Ciekawe, czy ten twój bezdomny nie przepije wszystkiego w jeden dzień.
Tylko mama patrzyła na mnie z czułością.
Minął tydzień. Pewnego wieczoru zadzwonił telefon:
– Ola? Tu Zbyszek. Chciałem tylko powiedzieć… wynająłem pokój u pani Haliny na Pradze. Dostałem pracę przy rozładunku towarów w Biedronce. Dziękuję ci…
Poczułam ulgę i dumę jak nigdy wcześniej.
Ale to nie był koniec tej historii.
Kilka dni później dostałam wiadomość od nieznajomej kobiety: „Jestem właścicielką salonu sukien ślubnych w Warszawie. Twoja historia mnie poruszyła. Chciałabym podarować ci suknię na studniówkę.”
Nie wierzyłam własnym oczom! Pojechałam do salonu z mamą i siostrą (która już trochę mi wybaczyła). Wybrałyśmy razem najpiękniejszą suknię – delikatną, kremową, z koronką i tiulem. Pani Monika nawet dorzuciła buty i torebkę.
Na studniówce czułam się jak księżniczka. Ale nie dlatego, że miałam najdroższą suknię czy najlepszą fryzurę. Tylko dlatego, że wiedziałam: zrobiłam coś ważnego nie tylko dla siebie.
Po balu wróciłam do domu i zobaczyłam wiadomość od Zbyszka: „Olu, dziś pierwszy raz od lat poczułem się człowiekiem.”
Czy warto było poświęcić marzenie dla drugiego człowieka? Czy dobro naprawdę wraca? Może czasem wystarczy jeden gest, by zmienić czyjeś życie… a przy okazji własne?