Drugie życie – historia Joanny z Wrocławia

Wszystko zaczęło się w piątkowy wieczór, kiedy wróciłam do mieszkania na Nadodrzu, a w powietrzu czuć było coś dziwnego – jakby zapach obcego perfumu, jakby cisza była gęstsza niż zwykle. Zrzuciłam torbę na podłogę i już w progu zobaczyłam Pawła, mojego męża od dwudziestu czterech lat, siedzącego przy stole z kubkiem herbaty. Jego twarz była napięta, a oczy nie chciały spotkać moich.

– Joanna, musimy porozmawiać – powiedział cicho, nie patrząc na mnie.

Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że chodzi o coś błahego – może o syna, może o teściową, może o pieniądze. Ale nie. Paweł podniósł wzrok i zobaczyłam w nim coś, czego nie widziałam nigdy wcześniej – obcą determinację.

– Odchodzę. Zakochałem się w kimś innym. Przepraszam.

Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Chyba nic. Słowa ugrzęzły mi w gardle, a serce waliło jak oszalałe. W głowie miałam tylko jedno: „To nie może być prawda. To nie ja. To nie moje życie”.

Paweł spakował się szybko. Nie było łez, nie było krzyku – tylko cisza i szelest zamka walizki. Gdy zamknęły się za nim drzwi, usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać tak, jakby ktoś wyrwał mi kawałek duszy.

Następnego dnia zadzwoniła mama.

– No i co teraz? – zapytała bez cienia współczucia. – Mówiłam ci, że Paweł to nie jest materiał na męża. Zawsze był za miękki.

– Mamo, proszę cię…

– Nie płacz! Trzeba się pozbierać. Przynajmniej masz mieszkanie po babci. A syn? Co na to Michał?

Michał miał wtedy dwadzieścia dwa lata i studiował informatykę na Politechnice Wrocławskiej. Od miesięcy był zamknięty w swoim świecie gier komputerowych i forów internetowych. Kiedy powiedziałam mu o odejściu ojca, wzruszył ramionami.

– Spoko, mamo. I tak go prawie nie było w domu.

Zostałam sama z własnym bólem i pustką w mieszkaniu, które nagle wydało mi się obce. Każdy kąt przypominał mi Pawła – jego książki na półce, kubek z napisem „Najlepszy tata”, nawet stary szlafrok wiszący za drzwiami łazienki.

Przez pierwsze tygodnie funkcjonowałam jak automat. Praca w bibliotece dawała mi złudzenie normalności – katalogowanie książek, rozmowy z czytelnikami, zapach papieru. Ale wieczorami wracałam do pustego domu i czułam się jak cień samej siebie.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra Pawła – Aneta.

– Asia… wiem, że to trudne, ale Paweł naprawdę się zakochał. Ta kobieta jest młodsza od nas o dziesięć lat…

– Aneta, proszę cię! – przerwałam jej ze złością. – Nie chcę tego słuchać!

– Ale musisz wiedzieć… On już z nią mieszka. Chciałam tylko powiedzieć, że jeśli będziesz czegoś potrzebować…

Rozłączyłam się bez słowa. Czułam się zdradzona przez wszystkich – nawet przez rodzinę Pawła, która zawsze była dla mnie jak druga matka.

Najgorsze były niedziele. Wtedy czułam się najbardziej samotna. Mama dzwoniła co godzinę z radami:

– Idź do kościoła! Spotkaj się z kimś! Nie możesz tak siedzieć sama!

Ale ja nie chciałam nikogo widzieć. Nawet Michał coraz częściej nocował u dziewczyny – Agaty, której nigdy nie polubiłam. Była chłodna i wyniosła, a jej rodzice patrzyli na mnie z góry, bo „tylko bibliotekarka”.

Pewnego wieczoru Michał wrócił późno i rzucił torbę w przedpokoju.

– Mamo… Agata jest w ciąży.

Zamarłam.

– Co? Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć?

– Teraz już wiesz. Agata chce urodzić dziecko i… chyba będziemy musieli razem zamieszkać.

Poczułam się jeszcze bardziej samotna. Syn odchodził do swojego życia, a ja zostawałam sama z matką, która tylko krytykowała i z sąsiadkami, które szeptały za plecami: „Joanna? Ta od rozwodu…”

Któregoś dnia mama przyszła bez zapowiedzi.

– Musisz coś ze sobą zrobić! – zaczęła od progu. – Zapisz się na fitness albo chociaż do klubu seniora!

– Mamo! Mam dopiero 48 lat!

– To tym bardziej! Jeszcze możesz sobie kogoś znaleźć!

Wybuchłam płaczem.

– Ja nie chcę nikogo! Chcę tylko spokoju!

Mama spojrzała na mnie z politowaniem.

– Spokój to będziesz miała na cmentarzu.

Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam się jak niepotrzebny mebel – przesuwany z kąta w kąt przez cudze decyzje i oczekiwania.

Któregoś dnia wracając z pracy zobaczyłam ogłoszenie na tablicy przy Biedronce: „Klub Książki – spotkania co środę”. Pomyślałam: „Co mi szkodzi?”

Na pierwszym spotkaniu byłam spięta i wycofana. Siedziałam w kącie i słuchałam rozmów o literaturze współczesnej. Obok mnie usiadła kobieta o ciepłym uśmiechu.

– Jestem Irena – przedstawiła się. – Ty chyba jesteś nowa?

– Joanna.

– Cieszę się, że przyszłaś. Ja też kiedyś myślałam, że już nic dobrego mnie nie spotka…

Zaczęłyśmy rozmawiać coraz częściej – najpierw o książkach, potem o życiu. Irena była wdową po lekarzu, miała dorosłą córkę w Anglii i psa rasy kundel. Zaprosiła mnie kiedyś na kawę do swojej kawalerki na Ołbinie.

– Wiesz co? – powiedziała pewnego razu Irena – My kobiety zawsze bierzemy wszystko na siebie: dom, dzieci, mężów… A potem zostajemy same i nie wiemy, co ze sobą zrobić.

Zaczęłyśmy chodzić razem na spacery po Ostrowie Tumskim i do kina Nowe Horyzonty na stare filmy. Powoli zaczynałam czuć smak życia bez Pawła – innego życia, ale mojego.

Pewnego dnia zadzwonił Paweł.

– Asia… czy możemy porozmawiać?

Zgodziłam się spotkać w kawiarni przy Rynku. Przyszedł zmieniony – schudł, miał siwe włosy przy skroniach.

– Przepraszam cię za wszystko… Chciałem tylko powiedzieć… Ona mnie zostawiła. Zostałem sam.

Patrzyłam na niego bez współczucia.

– Paweł… ja już nie jestem tą samą osobą co rok temu.

Wróciłam do domu lekka jak piórko. Po raz pierwszy od dawna poczułam wolność.

Michał urodził córkę – Zosię. Agata okazała się dobrą matką, choć nasze relacje były chłodne. Mama przestała dzwonić tak często; chyba pogodziła się z tym, że nie będę już „żoną idealną”.

Z Ireną wyjechałyśmy latem nad morze do Ustki – pierwszy raz od lat pozwoliłam sobie na beztroskę i śmiech do łez.

Dziś wiem jedno: życie można zacząć od nowa nawet wtedy, gdy wydaje się to niemożliwe. Trzeba tylko znaleźć w sobie odwagę i pozwolić sobie na szczęście.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy gdyby Paweł nigdy mnie nie zostawił, odnalazłabym siebie? Czy musimy stracić wszystko, by zacząć naprawdę żyć?