W 70. roku życia zrozumiałam, że najgorsze to nie pusta przestrzeń, lecz pełny dom obcych serc

— Mamo, możesz nie przeszkadzać? — usłyszałam głos mojej synowej, Magdy, zanim jeszcze zdążyłam wejść do kuchni. Stała przy blacie, krojąc warzywa na sałatkę, a jej ruchy były szybkie i nerwowe. — Właśnie rozmawiam przez telefon z szefem.

Zatrzymałam się w progu, ściskając w dłoniach torbę z zakupami. — Przepraszam, Magdo. Chciałam tylko zostawić mleko w lodówce.

— To zostaw i zamknij drzwi — rzuciła przez ramię, nie patrząc na mnie.

Wyszłam cicho, starając się nie robić hałasu. Przez uchylone drzwi słyszałam jeszcze jej szept: — Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam z teściową pod jednym dachem…

Mój syn, Paweł, był w pracy. Ich córka, Zosia, siedziała w swoim pokoju, słuchając głośnej muzyki. Mój świat skurczył się do jednego pokoju na piętrze i kilku obowiązków: zakupy, gotowanie obiadu, sprzątanie. Czasem czułam się jak cień — obecna, ale niewidzialna.

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Pawłem. — Synku, może obejrzymy razem coś w telewizji? — zaproponowałam nieśmiało.

— Mamo, jestem zmęczony. Chcę odpocząć — odpowiedział chłodno, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.

Usiadłam sama w salonie. W telewizji leciał jakiś serial, ale nie potrafiłam się skupić. Słyszałam śmiech Magdy i Zosi zza ściany. Rozmawiały o planach na wakacje. O mnie nikt nie wspomniał.

Pewnego dnia znalazłam w koszu na śmieci cały garnek mojej zupy pomidorowej. — Za tłusta — powiedziała Magda bez cienia skruchy. — Zosia jest na diecie.

— Mogłaś mi powiedzieć… — zaczęłam.

— Przecież mówiłam! — przerwała mi ostro. — Ale ty zawsze robisz po swojemu.

Poczułam się jak intruz we własnym domu. To ja kupiłam ten dom z mężem trzydzieści lat temu. To tu wychowywał się Paweł. Po śmierci męża zostałam sama, aż Paweł zaproponował, żebym zamieszkała z nimi. „Będzie nam raźniej” — mówił wtedy. Nie sądziłam, że z czasem stanę się dla nich ciężarem.

Któregoś popołudnia usłyszałam rozmowę Magdy z jej matką przez telefon:

— Nie wiem już, co robić z tą Ireną… Wszystko jej przeszkadza! A Paweł tylko ją broni. Jakby nie widział, że ona nas ogranicza!

Zacisnęłam pięści. Wtedy do pokoju weszła Zosia.

— Babciu, mogę pożyczyć twoją apaszkę? — zapytała niepewnie.

— Oczywiście, kochanie — uśmiechnęłam się słabo.

— Dzięki! — rzuciła i już jej nie było.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i zapytałam Pawła:

— Synku… Czy ja naprawdę wam przeszkadzam?

Spojrzał na mnie zaskoczony.

— Skąd ci to przyszło do głowy?

— Słyszę wasze rozmowy… Czuję się tu niepotrzebna.

Paweł westchnął ciężko.

— Mamo, Magda ma dużo stresu w pracy… Ty też czasem jesteś uparta. Ale przecież jesteś częścią rodziny.

Częścią rodziny… A jednak coraz częściej czułam się jak mebel przesuwany z kąta w kąt.

Następnego dnia Magda przyszła do mojego pokoju bez pukania.

— Musimy porozmawiać — zaczęła stanowczo. — Paweł i ja myślimy o przeprowadzce do większego mieszkania w centrum. Tam będziemy mieli bliżej do pracy i szkoły Zosi.

Zamarłam.

— A ja?

— Możesz zostać tutaj… Albo znaleźć sobie coś mniejszego. Może dom opieki? Wiesz, teraz są bardzo nowoczesne.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

— To mój dom! — wyszeptałam drżącym głosem.

Magda wzruszyła ramionami.

— Paweł jest współwłaścicielem. Poza tym… chyba lepiej ci będzie wśród ludzi w twoim wieku.

Przez kolejne dni chodziłam jak we śnie. Próbowałam rozmawiać z Zosią:

— Kochanie, chciałabyś tu mieszkać beze mnie?

Zosia spojrzała na mnie z zakłopotaniem.

— Babciu… Ja i tak wyjeżdżam na studia za rok…

Wtedy zrozumiałam: zostałam sama wśród ludzi, którzy byli mi najbliżsi, a jednak tak bardzo obcy.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja dawna przyjaciółka, pani Jadwiga z sąsiedztwa.

— Irenko, słyszałam od sąsiadki, że chcesz sprzedać dom?

— Ja? Nie! To Paweł i Magda mają takie plany…

— Nie pozwól im na to! Ten dom to twoje życie!

Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: pierwsze święta po ślubie, narodziny Pawła, pogrzeb męża… Każdy kąt tego domu był częścią mnie.

Następnego dnia postanowiłam działać. Poszłam do notariusza i dowiedziałam się wszystkiego o swoich prawach. Okazało się, że mogę zabezpieczyć swoją część majątku i uniemożliwić sprzedaż bez mojej zgody.

Wieczorem zebrałam rodzinę przy stole.

— Chciałabym coś wam powiedzieć — zaczęłam spokojnie. — Ten dom to moje życie i nie pozwolę go sprzedać bez walki. Jeśli chcecie się wyprowadzić — droga wolna. Ale ja zostaję tutaj.

Magda spojrzała na Pawła z niedowierzaniem.

— Mamo… Przecież to dla twojego dobra…

— Dla mojego dobra? Czy ktoś mnie o to zapytał? Czy ktoś zapytał mnie, czego chcę?

Zapadła cisza. Po raz pierwszy od lat poczułam się silna.

Kilka tygodni później Paweł i Magda rzeczywiście zaczęli szukać mieszkania w centrum. Zosia coraz częściej nocowała u koleżanek lub u chłopaka. Dom powoli pustoszał… ale po raz pierwszy od dawna czułam spokój.

Zaczęłam zapraszać do siebie sąsiadki na kawę. Odnowiłam kontakt z dawnymi znajomymi z chóru parafialnego. Zaczęłam chodzić na spacery po parku i czytać książki w ogrodzie. Odnalazłam siebie na nowo.

Czasem tęsknię za dawnym gwarem rodziny… Ale wiem już jedno: najgorsze to nie pusta przestrzeń wokół nas, lecz pustka w sercu wtedy, gdy jesteśmy otoczeni ludźmi obojętnymi na nasze istnienie.

Czy naprawdę musimy tracić wszystko, by przypomnieć sobie o własnej wartości? Ilu z nas żyje dziś jak duchy we własnych domach? Czekam na wasze historie.