Dziesiąte dziecko – czy tym razem będzie inaczej? Moja walka z oczekiwaniami rodziny i własnymi marzeniami
– Mamo, a jeśli to znowu będzie dziewczynka? – zapytała Zosia, najstarsza z moich córek, patrząc na mnie z niepokojem w oczach. Stałyśmy w kuchni, a za oknem padał deszcz, który bębnił o parapet jakby chciał zagłuszyć nasze myśli. Dziewięć par małych oczu śledziło każdy mój ruch. Dziewięć córek – każda inna, każda wyjątkowa, a jednak dla świata to tylko „kolejna dziewczynka”.
Nie wiem, kiedy zaczęłam się przejmować tym, co mówią inni. Może wtedy, gdy teściowa pierwszy raz rzuciła przez zęby: „Może w końcu doczekamy się wnuka?” Albo gdy sąsiadka z naprzeciwka, pani Halina, zaczęła liczyć moje dzieci na palcach i śmiać się pod nosem: „Dziesiąta próba na chłopca?”
Mój mąż, Tomek, zawsze powtarzał: „Najważniejsze, żeby było zdrowe.” Ale widziałam w jego oczach cień zawodu po każdym kolejnym USG. On sam był jedynakiem – jego ojciec zmarł wcześnie, a matka nigdy nie pogodziła się z tym, że nie ma syna. Teraz cała ta presja spadła na mnie.
Pamiętam dzień, kiedy dowiedziałam się o pierwszej ciąży. Byliśmy wtedy młodzi, pełni marzeń i planów. Zosia była naszym cudem. Potem przyszły kolejne dziewczynki: Basia, Kasia, Ola, Marysia, Ania, Jadzia, Hania i najmłodsza – Pola. Każda ciąża była inna, każda poród niósł ze sobą strach i nadzieję. Ale za każdym razem słyszałam ten sam szept: „Może teraz chłopiec?”
Ostatnie miesiące były dla mnie wyjątkowo trudne. Czułam się zmęczona nie tylko fizycznie – dziewiąta ciąża zostawiła ślad na moim ciele – ale przede wszystkim psychicznie. Każde spotkanie rodzinne zamieniało się w festiwal domysłów i żartów. Nawet moje córki zaczęły powtarzać zasłyszane od dorosłych teksty.
– Mamo, a co jeśli tata się obrazi? – spytała pewnego wieczoru Marysia.
– Dlaczego miałby się obrazić? – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku czułam ukłucie niepokoju.
– Bo wszyscy mówią, że chłopiec to duma rodziny…
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama byłam wychowana w domu, gdzie syn był „przedłużeniem rodu”, a córki miały być „grzeczne i pomocne”. Próbowałam wychować moje dzieci inaczej – uczyć je szacunku do siebie i innych bez względu na płeć. Ale świat wokół nas nie chciał się zmienić.
W dniu badania USG cała rodzina żyła w napięciu. Tomek nie spał całą noc. Rano zaparzył mi herbatę i powiedział:
– Kocham cię bez względu na wszystko. Ale…
Nie dokończył. Wiedziałam, co miał na myśli.
W poczekalni szpitala spotkałam znajomą położną.
– O, pani Aniu! To już dziesiąte? – uśmiechnęła się szeroko.
– Tak…
– I jak tam? Chłopiec czy dziewczynka?
– Jeszcze nie wiem…
Leżałam na kozetce i patrzyłam w sufit. Serce waliło mi jak młotem. Lekarka długo milczała, przesuwając głowicę po moim brzuchu.
– No i mamy…
Zamarłam.
– Dziewczynka! – powiedziała z uśmiechem.
Poczułam łzy napływające do oczu. Nie wiedziałam nawet, czy to łzy ulgi czy rozczarowania. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć na cały głos: „Dlaczego wszyscy chcą chłopca?!”
Wróciłam do domu późnym popołudniem. Tomek siedział przy stole z głową opartą na dłoniach.
– I co? – zapytał cicho.
– Dziewczynka.
Nie odpowiedział od razu. Wstał i podszedł do okna.
– Wiesz… Ja naprawdę chciałem syna. Ale patrząc na nasze dziewczyny… Może to właśnie jest nasze przeznaczenie?
Wieczorem zebrałam wszystkie córki w salonie.
– Dziewczynki, będziecie miały kolejną siostrzyczkę.
Zosia podskoczyła z radości.
– Super! Będzie nas dziesięć! Założymy własną drużynę siatkarską!
Wszystkie zaczęły śmiać się i planować imiona dla nowej siostry.
Ale nie wszyscy byli szczęśliwi. Teściowa zadzwoniła jeszcze tego samego dnia.
– Aniu… No cóż… Szkoda. Ale może jeszcze kiedyś…
Nie miałam siły tłumaczyć jej, że to już ostatnia ciąża. Że moje ciało i serce mają swoje granice.
Przez kolejne dni czułam się rozdarta między dumą a poczuciem winy. Czy naprawdę zawiodłam rodzinę? Czy jestem gorsza tylko dlatego, że nie urodziłam syna?
Pewnego wieczoru usiadłam z Tomkiem na tarasie.
– Wiesz… – zaczęłam niepewnie – czasem mam wrażenie, że wszyscy widzą we mnie tylko matkę dziewczynek. Jakby to był jakiś defekt.
Tomek objął mnie ramieniem.
– Jesteś najwspanialszą matką na świecie. I jeśli ktoś tego nie widzi… to ich problem.
Patrzyliśmy razem na nasze córki bawiące się w ogrodzie. Ich śmiech niósł się po całej okolicy. Poczułam spokój.
A może właśnie o to chodzi w życiu? By kochać bezwarunkowo i nie dać się złamać oczekiwaniom innych? Czy naprawdę płeć dziecka powinna decydować o wartości matki?
Co wy o tym myślicie? Czy kiedykolwiek czuliście presję ze strony rodziny lub społeczeństwa? Jak sobie z tym radzicie?