„Oddaj mieszkanie, tato!” – Historia, która rozdziera serce i rodzinę
– Oddaj mieszkanie, tato! – krzyknęła Marta, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknach. Stałem w przedpokoju, z kluczami w dłoni, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem. Jeszcze przed chwilą próbowałem zaproponować jej herbatę, jak dawniej, kiedy była małą dziewczynką i przychodziła do mnie z rozbitym kolanem. Teraz patrzyła na mnie jak na przeszkodę.
Mam na imię Edward. Mam 72 lata i mieszkam sam w czteropokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Kiedyś było tu gwarno: śmiechy dzieci, zapach pieczonego ciasta mojej żony Haliny, wieczorne rozmowy przy stole. Teraz cisza aż boli w uszach. Halina odeszła dwa lata temu po krótkiej, ale ciężkiej chorobie. Od tamtej pory wszystko się zmieniło.
Marta i Paweł – moje dzieci – mają swoje rodziny. Marta mieszka pod Warszawą z mężem i dwójką dzieci, Paweł wynajmuje mieszkanie na Ursynowie z narzeczoną. Od śmierci Haliny coraz rzadziej mnie odwiedzali. Najpierw tłumaczyli się pracą, potem dziećmi, a teraz… teraz przychodzą tylko wtedy, gdy trzeba coś załatwić. Albo porozmawiać o mieszkaniu.
Pierwszy raz temat pojawił się rok temu. Siedzieliśmy przy stole w kuchni, Marta nalewała sobie kawy.
– Tato… nie myślałeś o tym, żeby sprzedać mieszkanie? Przecież sam tu nie potrzebujesz tyle miejsca. Moglibyśmy ci znaleźć coś mniejszego, wygodniejszego…
Wtedy jeszcze próbowałem żartować:
– A co zrobię z tymi wszystkimi książkami? I gdzie postawię pianino?
Ale ona nie żartowała. W jej oczach widziałem determinację.
– Tato, my naprawdę mamy ciężko. Kredyt nas dusi. Dzieci rosną, potrzebują własnych pokoi. Ty przecież już swoje przeżyłeś…
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Jakby przekreśliła całe moje życie tylko dlatego, że przekroczyłem siedemdziesiątkę.
Od tamtej pory temat wracał jak bumerang. Paweł był mniej bezpośredni, ale też nie krył swoich oczekiwań:
– Tata, ja już nie mam siły wynajmować u obcych. Gdybyś sprzedał mieszkanie i podzielił pieniądze… Każdy by coś dostał. Ty miałbyś kawalerkę blisko nas, a my moglibyśmy w końcu zacząć żyć normalnie.
Zacząłem się zastanawiać: czy naprawdę jestem dla nich tylko przeszkodą? Czy już nie jestem ojcem, tylko właścicielem czterech ścian?
Któregoś dnia Marta przyszła sama. Była spięta, nerwowa.
– Tato, musimy poważnie porozmawiać.
– O czym?
– O mieszkaniu. Sytuacja jest taka: albo sprzedajesz teraz i pomagasz nam wszystkim, albo…
Zawahała się.
– Albo co? – zapytałem cicho.
– Albo będziemy musieli się odciąć. Nie możemy dłużej czekać.
Patrzyłem na nią i nie poznawałem własnej córki. Przecież to ja ją uczyłem jeździć na rowerze, to ja tuliłem ją po pierwszym zawodzie miłosnym. Teraz patrzyła na mnie jak na interes do załatwienia.
Wtedy powiedziałem:
– Marto, to jest mój dom. Tu żyłem z twoją mamą przez ponad czterdzieści lat. Każdy kąt ma swoją historię. Nie mogę tego tak po prostu oddać.
Wybuchła:
– Tato! Ty naprawdę jesteś egoistą! My tu walczymy o przetrwanie, a ty siedzisz w pustym mieszkaniu jak król na tronie!
Nie odpowiedziałem. Po prostu nie miałem siły.
Po jej wyjściu zadzwoniłem do Pawła.
– Synu…
– Wiem już wszystko od Marty – przerwał mi chłodno. – Tato, nie rób scen. To tylko mieszkanie. My jesteśmy twoją rodziną.
– Ale rodzina to nie tylko pieniądze i metry kwadratowe – szepnąłem.
– W dzisiejszych czasach wszystko kosztuje – odpowiedział bez cienia emocji.
Odłożyłem słuchawkę i poczułem się tak samotny jak nigdy dotąd.
Przez kolejne tygodnie unikałem kontaktu z dziećmi. Zacząłem wychodzić na długie spacery po Łazienkach Królewskich. Siadałem na ławce pod pomnikiem Chopina i patrzyłem na ludzi: matki z dziećmi, starsze pary trzymające się za ręce… Zazdrościłem im tej bliskości.
Pewnego wieczoru zadzwonił domofon. To była Marta z mężem i Pawłem. Weszli bez słowa do salonu.
– Tato – zaczął Paweł – przyszliśmy razem, bo chcemy ci coś zaproponować.
Marta podjęła:
– Znalazłam świetną kawalerkę na Ochocie. Blisko sklepy, lekarz, park… Wszystko załatwimy za ciebie. Nawet przeprowadzkę.
Jej mąż dodał:
– To dla wszystkich najlepsze rozwiązanie.
Poczułem się jak mebel do przestawienia z miejsca na miejsce.
Wstałem powoli i spojrzałem im w oczy:
– A co jeśli nie chcę się wyprowadzać?
Zapadła cisza.
Marta spojrzała na mnie z pogardą:
– Swoje już przeżyłeś, tato! Pomyśl choć raz o nas!
Nie wytrzymałem:
– A wy kiedy ostatni raz pomyśleliście o mnie? Kiedy zapytaliście, czy czegoś mi potrzeba? Czy jestem szczęśliwy?
Paweł wzruszył ramionami:
– Nie dramatyzuj.
Marta chwyciła torebkę i rzuciła przez ramię trzy słowa:
– Rób jak chcesz!
I wyszła trzaskając drzwiami tak mocno, że aż echo długo odbijało się po pustym mieszkaniu.
Usiadłem na kanapie i rozpłakałem się jak dziecko. Nie ze złości – z bezsilności i rozczarowania. Przez całą noc przewracałem się z boku na bok, wspominając dawne czasy: rodzinne święta, urodziny dzieci, pierwsze kroki wnuków… Wszystko to wydawało się teraz snem.
Następnego dnia zadzwoniła sąsiadka pani Zofia:
– Panie Edwardzie, wszystko w porządku? Słyszałam krzyki…
Opowiedziałem jej wszystko przy herbacie w jej kuchni.
Zofia westchnęła:
– Wie pan… Moje dzieci też już tylko pytają o testament. Takie czasy…
Wróciłem do domu jeszcze bardziej przygnębiony. Zacząłem rozważać: może rzeczywiście powinienem sprzedać mieszkanie? Może dzieci mają rację? Ale potem patrzyłem na zdjęcie Haliny na komodzie i czułem bunt: przecież to jest mój dom!
Minęły tygodnie w milczeniu. Nikt nie dzwonił, nikt nie pytał o zdrowie. W końcu Paweł przyszedł sam:
– Tato… Marta przesadziła ostatnio. Ale my naprawdę mamy ciężko…
Popatrzyłem mu w oczy:
– Synu… czy naprawdę liczę się dla was tylko wtedy, gdy mogę wam coś dać?
Paweł spuścił wzrok:
– Nie wiem… Może tak wyszło…
Wyszedł bez pożegnania.
Zostałem sam ze swoimi myślami i wspomnieniami. Zacząłem pisać list do dzieci:
„Kochani,
jeśli kiedyś zrozumiecie, że dom to nie tylko ściany i pieniądze – wróćcie do mnie. Zawsze będę czekał.”
Czasem patrzę przez okno na bawiące się dzieci sąsiadów i pytam siebie: gdzie popełniłem błąd? Czy można wychować dzieci na dobrych ludzi i mimo to zostać samemu?
Może miłość rodzicielska powinna mieć granice? A może to świat się zmienił nie do poznania?
Czy naprawdę dom można przeliczyć na złotówki? Co wy o tym sądzicie?