Nie chciałam być macochą – historia, której nikt nie planuje
Wszystko zaczęło się od wrzasku. Nie mojego – tylko trzasku drzwi i krzyku nastoletniej dziewczyny, która wbiegła do mieszkania z walizką, rzucając ją pod ścianę. „Nie wracam do mamy! Nie obchodzi mnie, co powiesz!” – krzyczała do mojego partnera, Pawła. Stałam wtedy w kuchni, z rękami mokrymi od płynu do naczyń, patrząc przez uchylone drzwi na scenę, która rozgrywała się w moim salonie. To był pierwszy dzień mojego nowego życia – życia, którego nigdy nie planowałam.
Mam na imię Marta. Mam trzydzieści dwa lata i jeszcze rok temu byłam przekonana, że wiem, czego chcę. Praca w agencji reklamowej w centrum Warszawy, kawalerka na Mokotowie, weekendy z książką albo wyjazdy z przyjaciółmi w góry. Dzieci? Nigdy nie czułam potrzeby. Rodzina? Może kiedyś, ale na moich warunkach. Paweł pojawił się nagle – przystojny, starszy ode mnie o osiem lat, rozwodnik z dwójką dzieci. Wiedziałam o nich od początku. „Nie musisz się angażować” – mówił. „One mają matkę. Ja chcę tylko ciebie”.
Przez pierwsze miesiące wszystko było jak z filmu. Spotykaliśmy się po pracy, chodziliśmy do kina, gotowaliśmy razem kolacje. Dzieci Pawła – Lena i Kuba – widywałam raz na dwa tygodnie. Byli mili, trochę nieśmiali, ale nie sprawiali problemów. Czułam się jak gość w ich świecie i to mi odpowiadało.
Aż do tamtego dnia.
Lena miała wtedy czternaście lat. Jej matka wyjechała do Niemiec za pracą i nagle Paweł został z dziećmi na stałe. „To tylko na chwilę” – tłumaczył mi wieczorem, kiedy siedzieliśmy przy stole w kuchni. „Justyna wróci za miesiąc-dwa. Muszę im pomóc”.
Patrzyłam na niego i czułam narastający lęk. „A co ze mną?” – zapytałam cicho.
Paweł westchnął ciężko. „Przecież jesteśmy razem. Damy radę. To tylko dzieci”.
Tylko dzieci…
Od tamtej pory moje życie zamieniło się w nieustanny chaos. Lena była zbuntowana, zamknięta w sobie, potrafiła godzinami siedzieć w swoim pokoju z muzyką na cały regulator. Kuba miał jedenaście lat i panicznie bał się zostawać sam w domu. Każdego ranka odwoziłam go do szkoły na Ursynowie, potem pędziłam do pracy spóźniona i zestresowana.
Wieczorami próbowałam znaleźć choć chwilę dla siebie – bezskutecznie. Lena potrafiła wejść do kuchni i rzucić: „Nie będę jadła tego świństwa! Mama gotuje lepiej!” albo trzaskać drzwiami tak mocno, że sąsiedzi dzwonili z pretensjami.
Paweł coraz częściej zostawał dłużej w pracy. „Muszę zarobić na alimenty” – tłumaczył się przez telefon. „Zrób im kolację, proszę cię”.
Z dnia na dzień stałam się kucharką, kierowcą, nauczycielką od matematyki i powierniczką cudzych żali. Moja praca zaczęła cierpieć – szefowa wezwała mnie na rozmowę: „Marta, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś solidna”.
Nie umiałam jej odpowiedzieć.
W weekendy Lena znikała do koleżanek albo zamykała się w pokoju z telefonem. Kuba płakał wieczorami: „Tęsknię za mamą”. Ja siedziałam w łazience i płakałam po cichu, żeby nikt nie słyszał.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił późno i zastał mnie przy stole z głową opartą o ręce. Lena krzyczała przez telefon do matki: „Nie wracaj! Nienawidzę cię!”, a Kuba spał wtulony w pluszowego misia.
– Musimy pogadać – powiedziałam cicho.
– Teraz? Jestem padnięty…
– Teraz.
Usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał zmęczonym wzrokiem.
– Ja tego nie wytrzymuję – powiedziałam drżącym głosem. – To nie jest moje życie. Nie chciałam być macochą.
– Przesadzasz…
– Nie przesadzam! Straciłam pracę przez to wszystko! Nie mam już siły…
Paweł milczał długo.
– To są moje dzieci – powiedział w końcu twardo. – Nie mogę ich zostawić.
– A ja? Ja też jestem człowiekiem!
– Nikt ci nie każe tu być…
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek wcześniej.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Martuśka, co się dzieje? Słyszałam od cioci Zosi, że wyglądasz jak cień człowieka…
Zaczęłam płakać do słuchawki.
– Mamo… ja już nie wiem, kim jestem…
– Wracaj do domu na kilka dni. Odpoczniesz.
Pojechałam do rodziców do Radomia na weekend. Mama piekła szarlotkę, tata oglądał seriale w salonie. Było spokojnie, cicho, bez awantur i pretensji.
Wieczorem usiadłyśmy z mamą przy herbacie.
– Wiesz… ja nigdy nie chciałam mieć dzieci – powiedziałam nagle. – Zawsze myślałam, że to wybór…
Mama spojrzała na mnie uważnie.
– Każdy wybór ma swoją cenę – powiedziała cicho. – Ale jeśli czujesz się nieszczęśliwa… musisz coś zmienić.
Wróciłam do Warszawy z ciężkim sercem. W domu Lena czekała na mnie w kuchni.
– Gdzie byłaś? Tata mówił, że wyjechałaś na zawsze!
– Musiałam odpocząć.
Lena spojrzała na mnie z pogardą.
– Wszyscy mnie zostawiają…
Chciałam ją przytulić, ale odsunęła się gwałtownie.
– Nie jesteś moją matką!
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez całą noc.
Paweł próbował udawać, że nic się nie dzieje. Przynosił kwiaty, gotował kolacje raz na tydzień, ale coraz częściej znikał z domu pod pretekstem pracy.
Pewnego dnia zadzwoniła Justyna – matka dzieci.
– Marta? Czy możesz odebrać Lenę ze szkoły? Mam problem z autem…
Zgodziłam się bez słowa sprzeciwu. Po drodze Lena siedziała obok mnie milcząca.
– Wiesz… tata mówił kiedyś, że byłaś fajna zanim przyszliśmy tu mieszkać – rzuciła nagle.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
– Może powinniście wrócić do mamy? – zapytałam ostrożnie.
Lena wzruszyła ramionami.
– Mama ma nowego chłopaka. Tam nie ma dla nas miejsca…
Wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole.
– Tak dalej być nie może – powiedziałam stanowczo. – Albo coś zmienimy razem… albo ja odchodzę.
Paweł spojrzał na mnie bezradnie.
– Nie wiem jak…
– Ja też nie wiem…
Przez kolejne tygodnie próbowałam rozmawiać z Leną i Kubą jak człowiek z człowiekiem. Czasem było lepiej – śmialiśmy się razem przy pizzy albo oglądaliśmy filmy. Ale wystarczył jeden telefon od Justyny albo jedna kłótnia o bałagan w pokoju i wszystko wracało do punktu wyjścia.
Moja rodzina zaczęła się odsuwać ode mnie. Siostra przestała zapraszać mnie na spotkania rodzinne: „Bo ty zawsze masz jakieś problemy z cudzymi dziećmi” – rzuciła przez telefon.
Przyjaciółki przestały dzwonić: „Nie masz już czasu dla siebie” – napisała Magda w sms-ie.
Czułam się coraz bardziej samotna i zagubiona we własnym domu.
Pewnego wieczoru Lena przyszła do mojego pokoju ze łzami w oczach.
– Marta… przepraszam za wszystko…
Zaskoczyło mnie to tak bardzo, że nie wiedziałam co powiedzieć.
– Ja po prostu boję się, że wszyscy mnie zostawią…
Przytuliłyśmy się po raz pierwszy od miesięcy.
Ale następnego dnia wszystko wróciło do normy: trzaskanie drzwiami, pretensje i milczenie przy stole.
Któregoś ranka spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę zmęczoną życiem innych ludzi. Podjęłam decyzję: muszę odejść zanim całkiem stracę siebie.
Spakowałam walizkę i napisałam Pawłowi list:
„Nie jestem zła ani okrutna. Po prostu nie chcę żyć życiem narzuconym przez innych. Kocham cię, ale kocham też siebie i swoje marzenia”.
Wyprowadziłam się do wynajętej kawalerki na Ochocie. Zaczęłam powoli odbudowywać swoje życie: nowa praca, stare przyjaźnie odżyły powoli jak rośliny po zimie.
Czasem spotykam Lenę pod szkołą albo Kubę w sklepie spożywczym – uśmiechają się nieśmiało i mówią „cześć”.
Paweł próbował dzwonić kilka razy, ale nie odebrałam.
Dziś wiem jedno: nikt nie powinien żyć cudzym życiem ani płacić ceny za wybory innych ludzi. Czy jestem egoistką? Może tak… Ale czy naprawdę można być szczęśliwym, jeśli codziennie patrzy się w lustro i widzi kogoś zupełnie obcego?
A wy? Czy mieliście kiedyś odwagę odejść zanim było za późno?