Cień na progu mojego domu: Historia o rodzinie, zdradzie i przebaczeniu

Drzwi zatrzęsły się od uderzenia pięści. Była noc, a ja siedziałam w kuchni, dławiąc łzy nad kubkiem zimnej herbaty. – Otwórz! – krzyczał mój mąż, Andrzej, z korytarza. – Wiem, że tam jesteś! – Jego głos odbijał się echem po pustym domu. Dzieci spały na górze, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. Bałam się. Bałam się tego, co może się wydarzyć, jeśli znów mu otworzę.

Mam na imię Elżbieta. Mam 49 lat i mieszkam w małej wsi pod Siedlcami. Kiedyś myślałam, że moje życie będzie inne – spokojne, przewidywalne, pełne ciepła i rodzinnych świąt. Ale los miał wobec mnie inne plany.

Wyszłam za Andrzeja zaraz po maturze. Był przystojny, miał własny warsztat samochodowy i wszyscy mówili, że jestem szczęściarą. Moja mama, Barbara, ostrzegała mnie: – Ela, on ma ciężki charakter. Zastanów się dobrze. Ale ja byłam zakochana po uszy. Chciałam uciec z domu, gdzie ojciec pił i bił matkę. Myślałam, że z Andrzejem będzie inaczej.

Przez pierwsze lata było dobrze. Urodziła się nasza córka, Marta, potem syn – Paweł. Andrzej pracował dużo, ale wracał do domu z uśmiechem. Z czasem jednak coś zaczęło się psuć. Zaczął pić. Najpierw tylko w weekendy, potem coraz częściej. Znikał na całe noce. Wracał rozdrażniony, czasem agresywny.

Pamiętam ten wieczór sprzed pięciu lat. Siedziałam w kuchni z Martą, wtedy już dorosłą kobietą. – Mamo, nie możesz tak dłużej żyć – powiedziała cicho. – On cię niszczy. – Ale co miałam zrobić? Gdzie miałabym pójść? Miałam tylko ten dom i dzieci.

Wtedy pojawiła się ona – Kinga. Młoda dziewczyna z sąsiedniej wsi, która zaczęła przychodzić do Andrzeja do warsztatu. Najpierw myślałam, że to tylko klientka. Potem zobaczyłam ich razem w sklepie – śmiali się, trzymali za ręce.

– Andrzej, co ty wyprawiasz? – zapytałam pewnego wieczoru.
– Nie twoja sprawa – odburknął i wyszedł trzaskając drzwiami.

Zaczęły się plotki we wsi. Sąsiadka Halina przyszła do mnie z ciastem i współczującym spojrzeniem.
– Ela… ja nie chcę się wtrącać, ale widziałam twojego męża z tą młodą…
– Wiem, Halinko – przerwałam jej łamiącym się głosem.

Najgorsze było to, że dzieci zaczęły się odsuwać ode mnie. Marta wyjechała do Warszawy na studia i rzadko dzwoniła. Paweł zamknął się w sobie, przestał rozmawiać nawet ze mną.

Któregoś dnia Andrzej po prostu nie wrócił na noc. Zostałam sama w pustym domu. Przez kilka tygodni żyłam jak cień – chodziłam do pracy w sklepie spożywczym, wracałam do pustych ścian i płakałam do poduszki.

Po miesiącu wrócił. Bez słowa wyjaśnienia. Po prostu wszedł do domu jakby nic się nie stało.
– Gdzie byłeś? – zapytałam cicho.
– U Kingi – odpowiedział bez emocji.
– I co teraz? – łzy napływały mi do oczu.
– Nie wiem…

Tak wyglądały nasze dni przez kolejne miesiące. Andrzej mieszkał raz tu, raz tam. Ja próbowałam trzymać dom w ryzach dla dzieci.

Wtedy wydarzyło się coś jeszcze gorszego. Moja matka zachorowała na raka. Musiałam jeździć do niej codziennie do Siedlec, opiekować się nią po chemioterapii. Andrzej nie pomagał mi w niczym.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i zastałam Kingę w mojej kuchni.
– Co ty tu robisz?! – krzyknęłam.
– Andrzej powiedział, że mogę poczekać…
– Wynoś się stąd! To mój dom!
Kinga spojrzała na mnie z pogardą:
– Niedługo już nie będzie twój.

Tego wieczoru Andrzej wrócił pijany i zrobił awanturę o nic. Dzieci schowały się na górze. Ja zamknęłam się w łazience i płakałam całą noc.

Po śmierci mamy zostałam zupełnie sama. Ojciec już dawno nie żył, rodzeństwa nie miałam. Marta nie chciała wracać na wieś, Paweł coraz częściej znikał z kolegami.

Któregoś dnia Paweł wrócił pobity.
– Co się stało?!
– Nic cię to nie obchodzi! – wrzasnął i trzasnął drzwiami swojego pokoju.

Zrozumiałam wtedy, że tracę wszystko: męża, dzieci, dom…

Wtedy pojawiła się moja szwagierka – Dorota.
– Ela, musisz coś zrobić! Albo go wyrzuć, albo sama odejdź! Przecież on cię niszczy!
Ale ja nie miałam dokąd pójść.

Nadszedł dzień sądu: Andrzej przyszedł z walizką i powiedział:
– Kinga jest w ciąży. Wyprowadzam się do niej.
Zatkało mnie.
– I co ze mną? Z dziećmi?
– Poradzicie sobie.

Zostałam sama z długami po jego interesach i dwójką zbuntowanych dzieci.

Przez kilka miesięcy żyliśmy jak na bombie zegarowej. Marta wróciła na chwilę po śmierci babci, ale szybko znów wyjechała do Warszawy.
Paweł zaczął pić i wdawać się w bójki.

Pewnej nocy obudziło mnie pukanie do drzwi. Stała tam sąsiadka Halina z Pawłem pod rękę – ledwo trzymał się na nogach.
– Ela… musisz coś z nim zrobić…
Zawiozłam go do szpitala na odtrucie.

Wtedy postanowiłam: koniec tego! Poszłam do gminy po pomoc psychologiczną dla siebie i syna. Zaczęłyśmy chodzić na terapię rodziną.

Po roku powoli zaczęliśmy wychodzić na prostą. Paweł znalazł pracę w pobliskiej piekarni, przestał pić. Marta zaczęła dzwonić częściej i nawet przyjechała na święta.

A Andrzej? Po kilku latach wrócił do wsi – Kinga go wyrzuciła po tym jak znalazła go z inną kobietą.
Przyszedł pod mój dom pijany:
– Ela… wybacz mi…
Popatrzyłam mu prosto w oczy:
– Nie potrafię…
Zatrzasnęłam drzwi przed jego twarzą pierwszy raz bez strachu.

Dziś jestem silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Mam pracę, dzieci powoli odbudowują ze mną relacje. Czasem jednak siadam wieczorem przy oknie i pytam siebie: czy można naprawdę wybaczyć wszystko? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może to wybory każdego dnia?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu?