Gorzka propozycja teściowej: Kiedy zostałam sama z niemowlakiem
Ledwo zamknęłam drzwi sypialni, w której wreszcie zasnęła moja córeczka Zosia, usiadłam na kuchennym taborecie i z ulgą upiłam łyk zimnej herbaty. W całym mieszkaniu panowała cisza, przerywana tylko szumem lodówki i moim przyspieszonym oddechem. Czułam się jak cień samej siebie — wyczerpana, rozbita, z oczami pełnymi łez, które nie chciały już płynąć. Odkąd Bartek odszedł, każdy dzień był walką o przetrwanie. Nie miałam czasu na żal czy gniew. Musiałam być silna dla Zosi.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek — była prawie dwudziesta druga. Przez chwilę miałam nadzieję, że to Bartek wrócił, że wszystko okaże się tylko koszmarem. Ale kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam jego matkę — panią Halinę. Stała w progu z wyprostowanymi plecami i chłodnym spojrzeniem.
– Dobry wieczór, Aniu – powiedziała bez cienia uśmiechu. – Musimy porozmawiać.
Wpuściłam ją do środka, choć serce waliło mi jak oszalałe. Usiadła przy stole, rozglądając się krytycznie po kuchni. Przez chwilę milczała, a ja czułam narastające napięcie.
– Bartek nie wróci – zaczęła w końcu. – Podjął decyzję. Nie zamierzam go usprawiedliwiać, ale musisz wiedzieć, że nie chce mieć z tobą ani z dzieckiem nic wspólnego.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Chciałam zaprotestować, zapytać dlaczego, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Dlatego przyszłam z propozycją – ciągnęła teściowa. – Wiem, że sama sobie nie poradzisz. Masz dwie opcje: możesz oddać Zosię pod moją opiekę. Ja ją wychowam, dam jej wszystko, czego potrzebuje. Ty będziesz mogła wrócić do pracy, ułożyć sobie życie na nowo. Albo…
Zawahała się na moment.
– Albo możesz próbować dalej sama, ale nie licz na żadną pomoc z naszej strony. Bartek nie będzie płacił alimentów. My też nie będziemy cię wspierać finansowo.
Patrzyłam na nią osłupiała. Jak mogła mi to zaproponować? Oddać własne dziecko? Zosia była całym moim światem! Ale wiedziałam też, że jestem na skraju wyczerpania. Ostatnie pieniądze kończyły się szybciej niż myślałam. Rodzice mieszkali daleko i sami ledwo wiązali koniec z końcem.
– Pani Halino… – zaczęłam drżącym głosem – Jak może mi pani to proponować? To moje dziecko!
– Wiem – odpowiedziała spokojnie. – Ale widzę, jak wyglądasz. Jesteś cieniem człowieka. Zosia potrzebuje stabilności i bezpieczeństwa. Ja mogę jej to dać.
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Czułam się upokorzona i bezradna. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem aż tak słaba? Czy nie dam rady być dobrą matką?
Tej nocy nie spałam prawie wcale. Siedziałam przy łóżeczku Zosi i patrzyłam na jej spokojną twarz. Gładziłam jej miękkie włoski i szeptałam: „Nie oddam cię nikomu”. Ale w głębi duszy czułam strach — co jeśli rzeczywiście nie dam rady?
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Aniu, słyszałam od sąsiadki… Czy to prawda, że Bartek was zostawił?
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Łzy popłynęły mi po policzkach.
– Przyjedź do nas – powiedziała cicho mama. – Zawsze możesz wrócić do domu.
Ale wiedziałam, że to niemożliwe. Rodzice mieszkali w małym miasteczku pod Lublinem, ledwo wiązali koniec z końcem po tacie emeryturze. Poza tym cała moja praca i życie były tutaj, w Warszawie.
Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Pani Halina dzwoniła codziennie, pytając o moją decyzję. Czułam się coraz bardziej osaczona. Zaczęłam mieć koszmary — śniło mi się, że ktoś wyrywa mi Zosię z rąk.
Pewnego wieczoru przyszła sąsiadka z naprzeciwka, pani Wanda.
– Aniu, widzę cię codziennie przez okno… Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Może potrzebujesz pomocy?
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się na jej ramieniu.
– Nie mam już siły… – wyszeptałam.
Pani Wanda przyniosła mi rosół i przez godzinę słuchała moich zwierzeń.
– Wiesz co? – powiedziała na koniec – Jesteś silniejsza niż myślisz. Każda matka ma chwile zwątpienia. Ale to ty jesteś dla Zosi najważniejsza.
Te słowa dały mi trochę otuchy. Następnego dnia poszłam do opieki społecznej i poprosiłam o pomoc. Dostałam wsparcie finansowe i psychologiczną rozmowę z doradcą.
Kiedy pani Halina przyszła po raz kolejny, by usłyszeć moją decyzję, spojrzałam jej prosto w oczy.
– Dziękuję za troskę – powiedziałam stanowczo – ale Zosia zostaje ze mną.
Zmrużyła oczy i przez chwilę milczała.
– To twoja decyzja – rzuciła chłodno i wyszła bez słowa pożegnania.
Minęły tygodnie. Było ciężko — czasem miałam ochotę krzyczeć ze zmęczenia i bezsilności. Ale każdego dnia patrzyłam na moją córeczkę i wiedziałam, że walczę o coś najważniejszego na świecie.
Czasem zastanawiam się: co by było, gdybym wtedy się poddała? Czy miałabym prawo odebrać Zosi matkę tylko dlatego, że było mi ciężko? Czy każda kobieta zostawiona sama powinna wybierać między własnym szczęściem a szczęściem dziecka? Może nigdy nie znajdę odpowiedzi… Ale wiem jedno: nie żałuję swojej decyzji.