Miłość z ostatniego piętra, sąsiadka z parteru – historia, która przewróciła moje życie do góry nogami
Krzyk. Najpierw krzyk, potem trzask drzwi i płacz dziecka. Tak zaczęło się moje nowe życie – choć wtedy jeszcze nie miałem o tym pojęcia. Stałem na klatce schodowej starego bloku na warszawskim Bródnie, z walizką w jednej ręce i dziecięcym plecakiem w drugiej. Zamiast jechać na wymarzone wakacje z narzeczoną, wracałem do mieszkania, które od lat było dla mnie tylko przystankiem między pracą a kolejną próbą ucieczki od rodzinnych problemów.
– Michał! – usłyszałem za plecami głos mojej młodszej siostry, Magdy. – Błagam cię, pomóż mi! Ja już nie daję rady…
Magda była roztrzęsiona, jej trzyletni syn Kuba szlochał w jej ramionach. Mój plan na urlop właśnie wyparował. Zamiast słońca i spokoju czekała mnie opieka nad siostrzeńcem i próba pogodzenia rodzinnych konfliktów, które od lat wisiały nad nami jak chmura gradowa.
– Magda, przecież wiesz, że miałem lecieć z Martą…
– Wiem! Ale mama znowu w szpitalu, tata… – urwała, bo obaj wiedzieliśmy, że tata od lat jest tylko cieniem ojca. – Nie mam nikogo poza tobą.
Nie potrafiłem odmówić. Zawsze byłem tym, który łatał dziury po rodzicach. Wziąłem Kubę za rękę i ruszyliśmy na górę. Na drugim piętrze drzwi otworzyła się nagle i wyszła z nich sąsiadka – ta z parteru, ale zawsze biegała po całym bloku jakby szukała czegoś ważnego.
– Michał? Co ty tu robisz z dzieciakiem? – zapytała zdziwiona.
To była Anka. Ruda, drobna, z wiecznym uśmiechem i oczami jak dwa orzechy laskowe. Zawsze wydawała mi się trochę szalona – raz widziałem ją z gitarą na podwórku, innym razem pomagała starszym sąsiadkom nosić zakupy.
– Zostałem wrobiony w bycie wujkiem na pełen etat – rzuciłem z przekąsem.
– To chyba lepsze niż siedzenie samemu w domu? – uśmiechnęła się lekko.
Nie odpowiedziałem. Byłem zły na cały świat: na rodziców za to, że nigdy nie byli rodziną; na Magdę za to, że zawsze liczyła na mnie; na Martę za to, że nie rozumiała moich obowiązków; na siebie za to, że nigdy nie potrafiłem postawić granic.
Wieczorem Kuba dostał gorączki. Próbowałem dodzwonić się do Magdy, ale jej telefon milczał. W panice zbiegłem po schodach do Anki.
– Przepraszam… Możesz mi pomóc? Kuba ma ponad 39 stopni…
Anka bez słowa chwyciła apteczkę i poszła za mną. W jej ruchach było coś uspokajającego. Zmierzyła Kubie temperaturę, podała lek i została aż zasnął.
– Ty zawsze taki spięty? – zapytała nagle.
– Może… Po prostu mam wrażenie, że wszystko jest na mojej głowie.
– A próbowałeś kiedyś poprosić o pomoc?
Zamilkłem. Nikt nigdy mnie tego nie nauczył.
Kolejne dni były jak jazda bez trzymanki. Kuba budził się z płaczem, Magda dzwoniła ze szpitala i płakała do słuchawki, Marta przestała odbierać moje telefony. W pracy szef groził mi zwolnieniem za kolejne nieobecności.
Pewnego wieczoru usłyszałem kłótnię za ścianą. Anka wróciła do domu i natychmiast zaczęła się awantura z jej matką.
– Ile razy mam ci powtarzać?! Nie będziesz się zadawać z tymi z góry! Oni mają same problemy!
– Mamo! To są normalni ludzie! Michał potrzebuje pomocy!
– A ja potrzebuję spokoju! Znowu będziesz się wtrącać w cudze sprawy?!
Siedziałem przy drzwiach i słuchałem tego wszystkiego z poczuciem winy. Czy naprawdę byłem dla wszystkich tylko problemem?
Następnego dnia Anka przyszła do mnie z ciastem.
– Mama przeprasza za wczoraj… Czasem jest trudna. Sama wychowywała mnie po śmierci taty i chyba boi się, że zostanę sama jak ona.
– Rozumiem ją lepiej niż myślisz – powiedziałem cicho.
Zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej. O życiu, o rodzinie, o marzeniach. Okazało się, że Anka marzy o własnej kawiarni i podróżach po świecie. Ja chciałem tylko spokoju i kogoś, kto mnie zrozumie.
Pewnej nocy Kuba obudził się z płaczem. Byłem wykończony. Anka przyszła bez pytania i zabrała go do siebie na dół.
– Odpocznij – powiedziała stanowczo. – Ja się nim zajmę.
Zasnąłem pierwszy raz od tygodni bez poczucia winy.
Rano obudził mnie zapach kawy i śmiech dochodzący z kuchni Anki. Zszedłem na dół i zobaczyłem ich razem: Anka śpiewała Kubie piosenkę o starym niedźwiedziu, a on wtulał się w nią jakby znał ją od zawsze.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałem, że przez całe życie szukałem szczęścia gdzie indziej – u Marty, w pracy, nawet w rodzinie, która nigdy nie była rodziną. A ono było tuż obok.
Marta zadzwoniła dwa dni później.
– Michał? To koniec. Mam dość twoich problemów rodzinnych. Chcę żyć dla siebie.
Nie odpowiedziałem nic. Poczułem ulgę zamiast żalu.
Magda wróciła ze szpitala po tygodniu. Przytuliła Kubę i spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Dziękuję ci… Ale musisz zacząć żyć swoim życiem.
Wieczorem poszedłem do Anki. Siedziała na ławce przed blokiem i patrzyła w gwiazdy.
– Wiesz… – zacząłem niepewnie – może powinniśmy spróbować być rodziną? Taką prawdziwą…
Anka uśmiechnęła się przez łzy.
– Myślę, że już nią jesteśmy.
Minęły trzy miesiące. Dziś siedzimy razem przy stole: ja, Anka, Kuba i Magda z nowym partnerem. Moja mama dzwoni codziennie i pyta o zdrowie wnuka. Nawet tata czasem napisze SMS-a.
Czasem myślę: czy naprawdę trzeba było aż tylu łez i rozstań, żeby zobaczyć to, co najważniejsze? Czy szczęście zawsze czeka tuż pod naszym nosem – tylko my patrzymy za daleko?
A wy? Gdzie znaleźliście swoje szczęście? Czy też musieliście najpierw wszystko stracić?