Trzy dni, które zmieniły wszystko – historia z blokowiska w Bydgoszczy
Zadzwonił domofon. Zerwałam się z kanapy, serce waliło mi jak młotem. Była 22:17, a ja od trzech dni nie miałam żadnej wiadomości od mojego młodszego brata, Pawła. W naszym bloku na Kapuściskach w Bydgoszczy o tej porze nikt nie przychodzi bez powodu. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam mamę – zapłakaną, z siwymi włosami rozczochranymi jak po burzy.
– Znowu nie wrócił – wyszeptała. – Policja powiedziała, że na razie nie mogą nic zrobić.
Wpuściłam ją do środka. Pachniała zimnym powietrzem i tanim kremem Nivea. Usiadłyśmy w kuchni, gdzie światło jarzeniówki odbijało się od białych kafelków, czyniąc wszystko jeszcze bardziej surowym.
– Może po prostu… potrzebuje czasu? – próbowałam ją pocieszyć, choć sama nie wierzyłam w te słowa.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Ty zawsze go tłumaczysz, Magda. Zawsze. A może tym razem naprawdę coś się stało?
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam ostatnią kłótnię – tę, która rozdarła naszą rodzinę na strzępy. Paweł wrócił wtedy późno, śmierdział piwem i papierosami. Ojciec wrzasnął na niego już od progu:
– Ty pasożycie! Ile jeszcze będziesz żerował na nas? Masz 24 lata i nawet nie potrafisz utrzymać pracy!
Paweł rzucił plecak na podłogę.
– Przynajmniej nie jestem taki jak ty! – krzyknął. – Całe życie tylko narzekasz i pijesz!
Ojciec podszedł do niego z pięściami. Mama próbowała ich rozdzielić, ja stałam w kącie i patrzyłam, jak wszystko się wali. Potem Paweł wybiegł z domu, trzaskając drzwiami tak mocno, że popękały kafelki przy framudze.
Od tamtej pory nie wrócił.
Mama płakała teraz cicho, ściskając w dłoniach kubek z zimną herbatą.
– Może gdybyś wtedy coś powiedziała…
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Bo wiedziałam, że ma rację. Zawsze byłam tą „rozsądną”, tą „starszą”, która powinna była zareagować. Ale wtedy zabrakło mi odwagi.
Następnego dnia rano zadzwoniła ciotka Irena z Fordonu.
– Magda, słyszałam… Co wy tam wyprawiacie? Cała rodzina już gada! – jej głos był ostry jak nóż.
– Ciociu, nie teraz…
– Nie teraz?! A kiedy? Twój brat się stoczył przez was wszystkich! Zawsze był inny, delikatniejszy…
Rozłączyłam się bez słowa. W głowie dudniły mi jej oskarżenia. Wyszłam na balkon zapalić papierosa, choć rzuciłam palenie pół roku temu. Na podwórku dzieciaki grały w piłkę, ktoś wyprowadzał psa. Życie toczyło się dalej, jakby nic się nie stało.
Wieczorem przyszła wiadomość od sąsiadki z parteru:
– Magda, widziałam Pawła wczoraj wieczorem na dworcu PKS. Wyglądał… źle. Sam, bez kurtki.
Pobiegłam do mamy z tą informacją.
– Musimy jechać na dworzec! – powiedziałam stanowczo.
Mama spojrzała na mnie z nadzieją i strachem jednocześnie.
Pojechałyśmy taksówką, bo ojciec był już pijany i spał na kanapie. Dworzec był zimny i pusty. Przeszukałyśmy każdy kąt, pytałyśmy ochroniarza i sprzątaczkę.
– Chyba widziałam takiego chłopaka… Siedział na ławce całą noc – powiedziała sprzątaczka. – Ale rano już go nie było.
Wróciłyśmy do domu wykończone. Mama zasnęła na mojej kanapie, ja siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Wtedy zadzwonił telefon.
– Magda? – usłyszałam cichy głos Pawła.
Zamarłam.
– Paweł! Gdzie jesteś?!
– U kolegi… Przepraszam… Nie mogłem wrócić po tym wszystkim…
– Wracaj do domu! Mama umiera ze strachu!
– Nie mogę… Nie chcę już tam wracać…
Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zabolały mnie palce.
– Paweł, proszę cię…
Rozłączył się bez słowa.
Następnego dnia rano mama obudziła się i zobaczyła moją zapuchniętą od płaczu twarz.
– Był? – zapytała tylko.
Pokręciłam głową.
W południe przyszedł ojciec – trzeźwy, ale z miną człowieka przegranego.
– To wszystko moja wina – powiedział cicho. – Nigdy nie umiałem być dobrym ojcem.
Mama spojrzała na niego z goryczą.
– Teraz sobie przypomniałeś?
Ojciec usiadł ciężko przy stole.
– Chciałem dobrze… Ale zawsze coś szło nie tak…
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam Pawła – wychudzonego, z podkrążonymi oczami, w brudnej bluzie.
Wszyscy przez chwilę milczeliśmy. Potem mama rzuciła się mu na szyję i zaczęła płakać głośno jak dziecko. Ojciec wstał powoli i podszedł do brata.
– Przepraszam cię, synu – powiedział drżącym głosem.
Paweł spojrzał na niego długo i ciężko.
– Ja też przepraszam… Ale nie wiem, czy potrafię wam jeszcze zaufać.
Usiedliśmy razem przy stole po raz pierwszy od miesięcy. Każdy z nas był inny niż trzy dni temu – bardziej złamany, ale też bardziej prawdziwy. Wiedziałam już wtedy, że nic nie będzie takie samo jak dawniej.
Czasem myślę: czy gdybyśmy wcześniej zaczęli ze sobą rozmawiać szczerze, uniknęlibyśmy tego wszystkiego? Czy milczenie naprawdę jest gorsze od najgorszej prawdy? Co wy o tym sądzicie?