Między miłością a rozczarowaniem – historia jednej polskiej rodziny
— Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę! — krzyknęłam, trzaskając drzwiami kuchni tak mocno, że aż szklanki zadzwoniły w kredensie. Stałam oparta o blat, z pięściami zaciśniętymi tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. W przedpokoju słychać było stłumione głosy: mój syn, Paweł, i jego narzeczona, ta cała Sandra. Znowu się pokłóciliśmy. Znowu przez nią.
— Mamo, proszę cię, nie zaczynaj! — Paweł wszedł do kuchni, patrząc na mnie z wyrzutem. — Sandra nic złego nie zrobiła.
— Nic złego? — prychnęłam. — To przez nią nie mamy już normalnych świąt! To przez nią twoja siostra przestała do nas przyjeżdżać! Nawet twój ojciec w grobie się przewraca!
Paweł spuścił głowę. — Przestań mówić o tacie w ten sposób. On by chciał, żebym był szczęśliwy.
— A ja nie chcę? — łzy napłynęły mi do oczu. — Ale czy szczęście musi oznaczać rozpad rodziny?
Wiedziałam, że przesadzam. Ale od śmierci męża wszystko się zmieniło. Paweł był moim jedynym oparciem. Gdy przyprowadził Sandrę do domu, miałam nadzieję, że znajdę w niej córkę, której nigdy nie miałam. Tymczasem ona od początku patrzyła na mnie z góry, poprawiała wszystko w kuchni, przestawiała meble bez pytania i wiecznie narzekała na nasze stare mieszkanie na warszawskiej Pradze.
— Mamo, Sandra jest w ciąży — powiedział nagle Paweł cicho.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
— Co…? — wyszeptałam.
— Będziesz babcią — dodał z wymuszonym uśmiechem.
Poczułam, jak świat wiruje mi przed oczami. Z jednej strony radość – zawsze marzyłam o wnuku. Z drugiej – strach i żal. Bo przecież to nie tak miało wyglądać moje życie na emeryturze. Miałam pomagać córce, a nie walczyć o miejsce przy stole z obcą kobietą.
Sandra weszła do kuchni bez pukania. Miała na sobie dres i rozczochrane włosy. — Pani Aniu, czy mogę prosić o herbatę z cytryną? — zapytała chłodno.
— Sama sobie zrób — odpowiedziałam ostro. — To już chyba twój dom, prawda?
Paweł spojrzał na mnie błagalnie. — Mamo…
— Nie jestem służącą! — wybuchłam. — Od kiedy tu mieszkasz, wszystko jest na mojej głowie! Pranie, sprzątanie, gotowanie…
Sandra wzruszyła ramionami i wyszła bez słowa. Paweł pobiegł za nią.
Usiadłam ciężko przy stole i ukryłam twarz w dłoniach. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić. Ale to był mój dom. Mój!
Wieczorem zadzwoniła moja siostra, Iwona.
— Anka, co tam u ciebie? Dawno się nie odzywałaś.
— Nie mam siły… Wszystko się wali. Paweł… Sandra…
Iwona westchnęła. — Wiem, że ci ciężko. Ale musisz odpuścić. Syn jest dorosły.
— A ja? Mam być sama do końca życia? Mam patrzeć, jak obca kobieta rządzi w moim domu?
— Może spróbuj ją zrozumieć? Może ona też się boi?
— Czego? Że ją wyrzucę?
Iwona milczała przez chwilę.
— Anka… Pamiętasz, jak twoja teściowa traktowała ciebie na początku?
Zamilkłam. Pamiętałam aż za dobrze – te wszystkie docinki, krytykę mojego barszczu i wieczne porównania do jej synowej z pierwszego małżeństwa.
— No właśnie — powiedziała cicho Iwona. — Nie powielaj tego błędu.
Odłożyłam słuchawkę i długo siedziałam w ciemności. W końcu podjęłam decyzję: spróbuję się zmienić.
Następnego dnia rano zapukałam do pokoju Pawła i Sandry.
— Możemy porozmawiać? — zapytałam niepewnie.
Sandra spojrzała na mnie podejrzliwie.
— Chciałam przeprosić za wczoraj… Za wszystko właściwie. To dla mnie trudne… Ale chcę być dobrą babcią dla waszego dziecka.
Sandra spuściła wzrok. — Ja też przepraszam… Wiem, że czasem przesadzam…
Paweł objął ją ramieniem i spojrzał na mnie z wdzięcznością.
Przez kilka tygodni było lepiej. Razem wybierałyśmy ubranka dla dziecka, chodziłyśmy na spacery po parku Skaryszewskim. Nawet zaczęłyśmy rozmawiać o przepisach na pierogi.
Ale sielanka nie trwała długo. Gdy urodziła się mała Zosia, Sandra zaczęła coraz częściej wyjeżdżać do swojej matki do Piaseczna. Wracała późno, zostawiając mnie samą z wnuczką i stertą pieluch.
Pewnego dnia Paweł wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Zastał mnie płaczącą nad łóżeczkiem Zosi.
— Mamo… Co się stało?
— Nie dam rady… Jestem już za stara na takie życie…
Paweł usiadł obok mnie i objął ramieniem.
— Przepraszam cię… Nie chciałem ci tego wszystkiego narzucać…
Wtedy wybuchłam:
— To nie chodzi o Zosię! Kocham ją nad życie! Ale czuję się tu jak intruz! Sandra traktuje mnie jak opiekunkę do dziecka! Nawet nie pyta, czy mam ochotę zostać z małą!
Paweł milczał długo.
— Porozmawiam z Sandrą — powiedział w końcu.
Wieczorem usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę:
— Twoja matka przesadza! — krzyczała Sandra. — Chciałaś mieć wnuki? To masz!
— Ale ona też ma prawo do swojego życia!
— To niech się wyprowadzi!
Zamarłam. Czy naprawdę chcieli mnie wyrzucić z własnego domu?
Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do Iwony do Otwocka.
Przez tydzień płakałam codziennie. Iwona próbowała mnie pocieszać:
— Anka, musisz zawalczyć o siebie! Nie możesz być tylko babcią i matką!
Zaczęłam chodzić na spacery nad Świder, czytać książki w parku i powoli odzyskiwać równowagę.
Po tygodniu zadzwonił Paweł:
— Mamo… Wróć do domu… Sandra przeprosiła… Ja też…
Wróciłam – ale już inna. Zaczęłam stawiać granice: pomagałam przy wnuczce wtedy, kiedy chciałam, a nie kiedy musiałam. Zaczęłam spotykać się z koleżankami z Uniwersytetu Trzeciego Wieku, zapisałam się na kurs komputerowy.
Sandra patrzyła na mnie inaczej – z szacunkiem i odrobiną zazdrości.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko wspólne mieszkanie czy nazwisko. To codzienna praca nad sobą i relacjami – czasem bolesna, czasem piękna.
Czy można być szczęśliwym matką i babcią bez rezygnowania z siebie? Czy ktoś z was też musiał nauczyć się stawiać granice najbliższym?