Gdy cisza zamienia się w krzyk: Moja walka o siebie i córkę na Oravie
— Mamo, dlaczego tata tak krzyczał? — zapytała Zuzka, tuląc się do mnie, gdy deszcz bębnił o szyby starego domu na Oravie. Jej głos drżał, a w oczach miała strach, który znałam aż za dobrze. Sama czułam, jakby ktoś ścisnął mi gardło żelazną obręczą. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez lata nauczyłam się milczeć, tłumić łzy i udawać, że wszystko jest w porządku. Ale tej nocy nie mogłam już dłużej udawać.
Mój mąż, Andrzej, wyszedł trzaskając drzwiami. Zostawił mnie z Zuzką i dwoma walizkami w domu, który należał do jego rodziców. Przez chwilę miałam nadzieję, że wróci, że to tylko kolejna kłótnia. Ale nie wrócił. W ciszy po jego odejściu słyszałam tylko własny oddech i cichy szloch córki.
Przez pierwsze dni chodziłam jak we śnie. Zuzka pytała o tatę, a ja nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Sąsiedzi patrzyli na mnie z litością albo udawali, że mnie nie widzą. W sklepie pani Halina szeptała coś do pani Krysi za moimi plecami. Czułam się naga, wystawiona na widok publiczny, jakbym była winna temu, co się stało.
Andrzej przez lata powtarzał mi, że bez niego sobie nie poradzę. — Ty nawet nie wiesz, jak zapłacić rachunki — mówił z pogardą. — Kto cię zatrudni? Masz czterdzieści lat i nic nie umiesz.
Wierzyłam mu. Każdego dnia coraz bardziej. Zrezygnowałam z pracy po urodzeniu Zuzki, bo tak chciał. „Dziecko potrzebuje matki w domu” — powtarzał. A potem coraz częściej wracał późno, coraz częściej podnosił głos. Czasem rzucał talerzami, czasem tylko słowami ranił mocniej niż szkło.
Tamtej nocy, gdy zostałyśmy same, poczułam coś dziwnego — pustkę, ale i ulgę. Nie musiałam już nasłuchiwać kroków na schodach ani zgadywać, w jakim humorze wróci Andrzej.
Pierwszy tydzień był najgorszy. Zuzka płakała nocami, ja nie spałam wcale. Bałam się przyszłości. Bałam się ludzi. Bałam się siebie.
Pewnego ranka usiadłam przy kuchennym stole i zaczęłam płakać tak głośno, że Zuzka przyszła i objęła mnie ramionami.
— Mamo, nie płacz — powiedziała cicho. — Damy radę.
Te słowa obudziły we mnie coś nowego. Może to była duma? Może gniew? Wstałam i zaczęłam działać.
Najpierw zadzwoniłam do mojej siostry, Ewy. Przez lata Andrzej skutecznie odciął mnie od rodziny. — Oni ci tylko przeszkadzają — mówił. Ale Ewa odebrała od razu.
— Maja! Boże, jak dobrze cię słyszeć! — krzyczała do słuchawki.
Opowiedziałam jej wszystko. Płakałyśmy razem.
— Przyjedź do mnie do Krakowa — zaproponowała.
Ale nie mogłam zostawić domu na Oravie. To był jedyny dach nad głową dla mnie i Zuzki.
Zaczęłam szukać pracy. Najpierw sprzątałam u sąsiadów, potem pomagałam w sklepie pani Halinie. Ludzie patrzyli na mnie inaczej — jedni z podziwem, inni z politowaniem.
Najtrudniej było z teściową. Pani Jadwiga przychodziła codziennie i powtarzała:
— Andrzej wróci. Musisz być cierpliwa. To twoja wina, że odszedł.
Za każdym razem czułam się coraz mniejsza.
Zuzka zamknęła się w sobie. W szkole dzieci szeptały za jej plecami:
— Jej tata ją zostawił!
Widziałam jej łzy wieczorami.
Pewnego dnia wróciła ze szkoły i rzuciła tornister na podłogę.
— Mamo, dlaczego wszyscy mówią, że to przez ciebie tata odszedł?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przytuliłam ją mocno.
— To nie twoja wina ani moja — wyszeptałam drżącym głosem.
Wieczorami pisałam listy do siebie sprzed lat. Próbowałam przypomnieć sobie, kim byłam zanim poznałam Andrzeja. Lubiłam czytać książki, chodzić po górach, śmiać się głośno bez powodu.
Z czasem zaczęłyśmy z Zuzką wychodzić na spacery po lesie. Uczyłyśmy się razem gotować nowe potrawy z tego, co miałyśmy w spiżarni. Śmiałyśmy się z własnych nieudolnych prób pieczenia chleba.
Któregoś dnia dostałam pracę w bibliotece w sąsiedniej miejscowości. Mało płatną, ale dawała mi poczucie sensu i kontakt z ludźmi innymi niż ci z naszej wsi.
Andrzej zadzwonił raz po kilku miesiącach.
— Chcę wrócić — powiedział bez emocji.
Serce mi zamarło.
— Nie możesz — odpowiedziałam cicho.
— Co ty sobie wyobrażasz? — krzyczał do słuchawki. — Beze mnie jesteś nikim!
Ale już mu nie wierzyłam.
Tej nocy długo patrzyłam na śpiącą Zuzkę i myślałam o tym wszystkim, co przeszłyśmy razem przez ostatnie miesiące. O strachu przed samotnością i o tym dziwnym poczuciu wolności, które pojawiło się po odejściu Andrzeja.
Wiosną dom zaczął tętnić życiem. Zuzka przynosiła do domu koleżanki ze szkoły. Ja zaczęłam spotykać się z sąsiadkami na kawie i plotkach.
Pewnego dnia pani Halina powiedziała:
— Maja, podziwiam cię. Mało kto miałby tyle odwagi co ty.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od dawna naprawdę szczerze.
Czasem jeszcze budzę się w nocy zlękniona dźwiękiem trzaskających drzwi albo podniesionym głosem za ścianą. Ale już wiem, że dam radę.
Patrzę na Zuzkę i widzę w niej siebie sprzed lat — pełną marzeń i nadziei dziewczynę.
Czy naprawdę musiałam przejść przez tyle bólu, żeby odnaleźć siebie? Ile kobiet wokół nas tkwi jeszcze w ciszy, która prędzej czy później zamienia się w krzyk?