Czekając na radość: Historia o tym, jak łatwo zgubić szczęście, które mamy tuż obok

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego, nie mojej matki – tylko mojej córki, Julki. Była środa, godzina 18:07, a ja właśnie wróciłam z pracy, z torbą pełną zakupów i głową pełną myśli o tym, czy zdążę jeszcze zrobić zupę przed wieczorem. Julka stała w przedpokoju, z mokrymi policzkami i rozdartą bluzką. „Mamo! On znowu to zrobił!” – krzyczała, a ja poczułam, jak coś we mnie pęka.

Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że ten dzień będzie początkiem końca mojego starego życia. Nazywam się Renata Nowicka. Mam 42 lata, mieszkam w Piasecznie pod Warszawą i przez większość życia byłam przekonana, że jeśli będę się starać, wszystko się ułoży. Miałam męża – Tomasza – i dwójkę dzieci: Julkę i młodszego syna, Bartka. Pracowałam w urzędzie gminy, prowadziłam dom, gotowałam obiady, prasowałam koszule. Byłam tą kobietą, która zawsze pamiętała o urodzinach teściowej i nigdy nie zapominała o mleku do kawy.

Ale tego wieczoru wszystko się zmieniło. Tomasz wrócił późno, jak zwykle ostatnio. Pachniał obcymi perfumami i miał na sobie tę swoją nową koszulę w granatowe paski – tę samą, którą dostał ode mnie na rocznicę ślubu. „Co się stało?” – zapytał chłodno, patrząc na Julkę jak na obcą osobę. „To twoja córka!” – syknęłam przez zaciśnięte zęby. „Znowu pokłóciła się z Bartkiem o komputer. Przecież mówiłem ci, żebyś go pilnowała” – odpowiedział i poszedł do kuchni nalać sobie wódki.

Wtedy poczułam pierwszy raz od lat prawdziwą złość. Nie na dzieci, nie na siebie – na niego. Na to, że od miesięcy był nieobecny nawet wtedy, gdy siedział przy stole. Na to, że nasze rozmowy ograniczały się do „co na obiad?” i „czy zapłaciłaś rachunki?”. Na to, że kiedyś trzymał mnie za rękę nawet w sklepie spożywczym, a teraz nie potrafił spojrzeć mi w oczy.

Wieczorem zadzwoniła moja matka. „Renatko, czy ty w ogóle widzisz, co się dzieje z twoją rodziną?” – zapytała bez cienia współczucia. „Może gdybyś mniej pracowała i więcej była w domu…” – zaczęła moralizować jak zawsze. „Mamo, proszę cię…” – przerwałam jej drżącym głosem. „Nie teraz.” Ale ona nie odpuszczała: „Za moich czasów kobieta wiedziała, gdzie jej miejsce! A ty? Tylko praca i praca! Dzieci ci się rozchodzą po kątach!”.

Wtedy po raz pierwszy od lat odłożyłam słuchawkę bez słowa.

Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura – Ania – zauważyła moje czerwone oczy. „Renata, wszystko w porządku?” – zapytała cicho przy ekspresie do kawy. Chciałam powiedzieć: „Tak, po prostu źle spałam”. Ale zamiast tego wybuchłam płaczem.

Opowiedziałam jej wszystko: o Tomaszu, który coraz częściej znikał wieczorami; o Julce, która zamykała się w łazience i płakała po nocach; o Bartku, który przestał ze mną rozmawiać odkąd zabrałam mu telefon za złe oceny; o matce, która potrafiła tylko krytykować i nigdy nie przytuliła mnie bez powodu.

Ania objęła mnie ramieniem i powiedziała coś, co długo dźwięczało mi w uszach: „Może czas pomyśleć o sobie? O tym, czego ty chcesz?”.

Tego wieczoru Tomasz wrócił jeszcze później niż zwykle. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rzucił mi krótkie: „Nie czekaj z kolacją” i zamknął się w sypialni z telefonem. Usłyszałam jego śmiech przez drzwi – ten sam śmiech, którego nie słyszałam od miesięcy w naszym salonie.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok i myślałam: gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę jestem taką złą żoną i matką? Czy to wszystko moja wina?

Rano postanowiłam działać. Zrobiłam dzieciom śniadanie – jajecznicę z pomidorami, tak jak lubią – i poprosiłam Tomasza o rozmowę. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i patrzył przez okno.

– Tomek… co się z nami dzieje?
– Nic się nie dzieje – odpowiedział beznamiętnie.
– Przecież widzę… Ty już mnie nie kochasz?
– Renata… Ja po prostu jestem zmęczony tym wszystkim.
– Czym? Mną? Dziećmi?
– Tym życiem! Tą monotonią! Każdy dzień taki sam… Praca-dom-praca-dom… Ja już nie wiem, kim jestem.

Poczułam łzy pod powiekami.

– To może spróbujmy coś zmienić? Może wyjedziemy gdzieś razem? Albo pójdziemy na terapię?
– Nie chcę terapii! Chcę spokoju!

Wyszedł trzaskając drzwiami.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Dzieci coraz częściej zamykały się w swoich pokojach. Matka dzwoniła codziennie z nowymi pretensjami: „Dlaczego Julka ma takie krótkie włosy?”, „Czemu Bartek nie chodzi na religię?”, „Czy ty w ogóle gotujesz coś porządnego?”.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu i zobaczyłam Tomasza siedzącego na kanapie z telefonem przy uchu.

– Tak… też tęsknię… Nie wiem kiedy będę mógł przyjechać… Ona niczego się nie domyśla… – szeptał do słuchawki.

Serce mi stanęło.

Kiedy mnie zobaczył, pobladł.

– Z kim rozmawiasz?
– Z kolegą z pracy…
– Nie kłam mi!

Milczał długo.

– To ktoś inny… Poznałem ją przypadkiem… Jest miło…

Nie pamiętam co było dalej. Pamiętam tylko ból i ciszę. Pamiętam jak dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami. Pamiętam jak matka powiedziała: „A nie mówiłam? Gdybyś była lepszą żoną…”

Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. W pracy wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem. Ania przynosiła mi herbatę i mówiła: „Renata, musisz być silna dla dzieci”.

Ale ja nie byłam silna. Byłam pusta.

Tomasz wyprowadził się tydzień później do swojej nowej partnerki – Magdy z działu finansowego. Zostawił mi mieszkanie i dzieci oraz list: „Przepraszam. Muszę spróbować być szczęśliwy”.

Matka przestała dzwonić na kilka dni – obraziła się na mnie za to, że nie walczyłam o męża bardziej stanowczo.

Julka przestała mówić do mnie przez dwa tygodnie. Bartek zamknął się w swoim świecie gier komputerowych.

Były dni, kiedy nie miałam siły wstać z łóżka. Ale musiałam – dla nich.

Zaczęliśmy powoli układać życie od nowa. Zrobiłam remont kuchni – sama pomalowałam ściany na żółto. Zaczęliśmy jeść razem kolacje przy stole bez telefonu w ręku. W weekendy chodziliśmy do lasu albo do kina.

Julka zaczęła opowiadać mi o swoich problemach w szkole. Bartek poprosił mnie o pomoc przy projekcie z biologii.

Matka zadzwoniła po miesiącu:
– Renatko… Może przyjedziecie do mnie na niedzielny obiad?
– Mamo… Może tym razem ty przyjedziesz do nas?
– No dobrze… Ale ugotuj coś porządnego!

Zaśmiałam się pierwszy raz od miesięcy.

Czasem jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam uratować nasze małżeństwo? Ale potem patrzę na dzieci śpiące spokojnie w swoich łóżkach i myślę: może szczęście to nie jest wielki wybuch radości… Może to te małe chwile ciszy po burzy?

A wy? Czy też czasem czekacie na radość tak długo, że przestajecie ją zauważać tuż obok siebie?