Gorzka jesień mojego życia: Czy dzieci mogą zapomnieć o matce?

Telefon zadzwonił o 19:12. Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrzona w parującą herbatę, kiedy usłyszałam znajomy dźwięk. Serce mi zabiło mocniej – może to wreszcie córka? Może syn? Z nadzieją sięgnęłam po słuchawkę.

– Halo? – mój głos zadrżał.

– Mamo, nie mogę długo rozmawiać. – To była Iwona, moja starsza córka. – Dzieci hałasują, Tomek wrócił z pracy, zaraz kolacja.

– Iwonko… – zaczęłam nieśmiało. – Może mogłabym przyjechać do was na trochę? Wiesz, coraz trudniej mi samej…

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko śmiech wnuków i odgłos przesuwanych talerzy.

– Mamo, już rozmawiałyśmy o tym. Nie mamy warunków. Dzieci śpią w jednym pokoju, Tomek pracuje zdalnie… Sama rozumiesz.

Nie rozumiałam. Albo nie chciałam zrozumieć. Odkąd zostałam wdową pięć lat temu, każda jesień była coraz trudniejsza. Mój mąż, Marian, zawsze powtarzał: „Gienia, dzieci cię nie zostawią”. Ale Marian nie żyje, a ja zostałam sama w dwupokojowym mieszkaniu na osiedlu w Radomiu. Każdy dzień zaczyna się i kończy ciszą.

Po rozmowie z Iwoną długo siedziałam bez ruchu. W końcu zadzwoniłam do młodszego syna, Pawła. Odbierał niechętnie.

– Cześć mamo. Co tam?

– Pawełku…

– Mamo, jestem w pracy. Możesz napisać SMS?

– Chciałam tylko zapytać… Może mógłbyś mnie zabrać na jakiś czas do siebie? Albo chociaż przyjechać na weekend?

Westchnął głośno.

– Mamo, przecież wiesz, że Aneta jest w ciąży. Mamy remont w mieszkaniu, wszystko rozgrzebane. Teraz to naprawdę nie jest dobry moment.

Zawsze nie jest dobry moment.

Odłożyłam słuchawkę i poczułam znajome kłucie pod żebrami. To nie był ból fizyczny – to była samotność, która rozlewała się we mnie jak zimna woda. Przez chwilę miałam ochotę wyjść na balkon i krzyknąć do pustego podwórka: „Czy ktoś mnie jeszcze potrzebuje?”

Wieczorem przyszła sąsiadka, pani Jadwiga.

– Genia, co taka smutna siedzisz?

– A co mam robić? Dzieci mają własne życie. Nikomu już nie jestem potrzebna.

Jadwiga usiadła naprzeciwko mnie i wyciągnęła z torby kawałek sernika.

– Wiesz, moja Basia też rzadko dzwoni. Ale ja sobie radzę. Chodzę na gimnastykę dla seniorów, szydełkuję dla wnuków…

Uśmiechnęłam się blado.

– Ja też próbuję. Ale kiedy wracam do pustego mieszkania…

Jadwiga poklepała mnie po dłoni.

– Nie daj się tej samotności. Dzieci są jakie są, ale życie jeszcze trwa.

Łatwo powiedzieć.

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w tykanie zegara i szum lodówki. Przypomniały mi się czasy, gdy byłam młoda i silna. Pracowałam w szkole jako woźna – sprzątałam korytarze, myłam podłogi po setkach dziecięcych stóp. Po pracy biegłam do domu gotować obiad dla mojej trójki: Iwony, Pawła i najmłodszej Kasi. Marian wtedy jeszcze żył; razem śmialiśmy się z dziecięcych psot i marzyliśmy o spokojnej starości.

Kasia… Z nią kontakt urwał się kilka lat temu po wielkiej awanturze o spadek po ojcu. Kasia chciała sprzedać mieszkanie po babci, ja się nie zgodziłam. Od tamtej pory nie odbiera moich telefonów. Czasem widuję ją przypadkiem na mieście – udaje, że mnie nie poznaje.

Zawsze byłam dla nich wszystkim: matką, ojcem, kucharką, pielęgniarką. Kiedy zachorowałam na zapalenie płuc i leżałam w szpitalu przez dwa tygodnie, tylko Jadwiga przyniosła mi bieliznę i owoce. Dzieci miały ważniejsze sprawy – praca, dzieci, remonty…

Czasem myślę: może to ja zrobiłam coś źle? Może byłam za surowa? Za bardzo wymagałam? Ale przecież wszystko robiłam dla nich! Nawet kiedy Marian pił i znikał na całe noce, ja trzymałam dom w ryzach. Nie pozwoliłam im głodować ani marznąć zimą.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i napisałam list do Iwony:

„Iwonko,
Nie chcę być ciężarem. Ale coraz trudniej mi samej. Jeśli nie możecie mnie przyjąć do siebie, może chociaż odwiedzicie mnie czasem? Bardzo za wami tęsknię.
Mama”

Nie odpisała przez tydzień. W końcu zadzwoniła:

– Mamo… Nie obrażaj się, ale my naprawdę nie mamy jak ci pomóc. Może powinnaś pomyśleć o domu seniora? Tam miałabyś opiekę i towarzystwo.

Dom seniora! Jakby mnie już pogrzebali za życia! Poczułam się jak stary mebel do wyrzucenia.

Kilka dni później przyszła do mnie pocztą ulotka z prywatnego domu opieki pod Radomiem: „Nowoczesny dom spokojnej starości – komfort i bezpieczeństwo”. Patrzyłam na uśmiechnięte twarze staruszków na zdjęciu i łzy same napływały mi do oczu.

Wtedy zadzwoniła Kasia. Po latach ciszy!

– Mamo…

Zaniemówiłam ze wzruszenia.

– Kasiu?!

– Słyszałam od Iwony, że źle się czujesz…

– Źle? Ja po prostu jestem sama…

Cisza po drugiej stronie była ciężka jak kamień.

– Mamo… Ja mam swoje życie. Nie chcę wracać do tych dawnych spraw…

– Kasiu! Ja cię nigdy nie przekreśliłam! Jesteś moją córką!

– Mamo… Nie chcę rozmawiać o przeszłości.

Rozłączyła się pierwsza.

Po tej rozmowie długo płakałam. Czułam się jak ktoś niewidzialny – jakby moje życie już się skończyło, choć przecież oddychałam i czułam wszystko mocniej niż kiedykolwiek.

Zaczęłam chodzić do parafialnego klubu seniora. Tam poznałam pana Stefana – wdowca po sąsiedzku. Czasem razem idziemy na spacer albo gramy w warcaby w parku Planty. Stefan mówi:

– Genowefa, trzeba żyć dla siebie! Dzieci mają swoje sprawy – my też mamy prawo do szczęścia!

Ale czy ja jeszcze potrafię być szczęśliwa?

Czasem mam ochotę zadzwonić do Iwony i powiedzieć jej wszystko:

– Czy ty pamiętasz jeszcze, jak nosiłam cię na rękach przez całą noc, kiedy miałaś gorączkę? Jak oddałam swoją kurtkę zimą, żebyś nie marzła w drodze do szkoły?
Ale milczę. Bo wiem, że ona by tego nie zrozumiała.

W święta siedzę sama przy stole – barszcz z uszkami dla jednej osoby smakuje gorzko. Słyszę zza ściany śmiech sąsiadów i czuję ukłucie zazdrości: dlaczego ja muszę być sama?

Ostatnio coraz częściej myślę o śmierci. Nie boję się jej – boję się tylko umrzeć niezauważona przez nikogo.

Ale potem przypominam sobie słowa Stefana: „Jeszcze możemy coś zmienić”.
Więc codziennie rano otwieram okno szeroko i mówię sobie: „Genowefa, dziś spróbujesz żyć dla siebie”.
Sadzenie kwiatów na balkonie daje mi chwilową radość; rozmowy z Jadwigą łagodzą ból serca; spacery ze Stefanem pozwalają zapomnieć o pustce w domu.
Ale wieczorami pytam siebie: czy naprawdę tak wygląda starość? Czy dzieci mogą zapomnieć o matce?
A może to ja powinnam nauczyć się zapominać o nich?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?