Na starość mój syn przestał ze mną rozmawiać i wrócił do kobiety, która już kiedyś złamała mu serce – historia matki z Mazur
Zadzwonił telefon. Była 22:17, a ja już leżałam w łóżku, próbując zasnąć. O tej porze dzwonią tylko z najgorszymi wiadomościami albo… on. Michał. Mój starszy syn. Zerwałam się, serce waliło mi jak młot. Odebrałam od razu.
– Mamo, nie przyjeżdżaj już do mnie. Nie chcę rozmawiać. Proszę cię… – jego głos był cichy, zmęczony, obcy.
– Michał… co się stało? – szepnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
– Wszystko w porządku. Po prostu… wróciłem do Magdy. Wiem, co powiesz. Nie chcę tego słuchać. Daj mi spokój.
Rozłączył się. Zostałam sama w ciemności, z telefonem w dłoni i uczuciem, jakby ktoś wyrwał mi serce. Tak zaczęła się moja starość – nie od siwych włosów czy bolących stawów, ale od tej jednej rozmowy, która przekreśliła wszystko.
Michał był moją dumą. Od dziecka inny niż jego młodszy brat, Tomek – cichy, zamyślony, zawsze z książką pod pachą. Po śmierci męża to on pomagał mi w gospodarstwie na Mazurach: rąbał drewno, łowił ryby na kolację, naprawiał płot. Byliśmy drużyną. Myślałam, że tak będzie zawsze.
A potem pojawiła się Magda. Dziewczyna z Olsztyna, z tych nowoczesnych – włosy farbowane na rudo, tatuaż na nadgarstku, wiecznie z papierosem w ustach. Michał przyprowadził ją pierwszy raz na Wielkanoc. Pamiętam ten dzień jak dziś: śnieg jeszcze leżał na polu, a ona weszła do kuchni w krótkiej kurtce i butach na koturnie.
– Dzień dobry – rzuciła bez uśmiechu i od razu usiadła przy stole.
Próbowałam być uprzejma. Podałam żurek, pytałam o rodzinę. Odpowiadała półsłówkami, patrząc w okno.
Po obiedzie Michał poszedł z nią na spacer nad jezioro. Wrócili po godzinie – on rozpromieniony, ona jeszcze bardziej naburmuszona.
– Mamo, Magda zostanie na noc – oznajmił bez pytania.
Nie spałam wtedy całą noc. Słyszałam ich śmiechy zza ściany i czułam narastający niepokój. Ale milczałam. Przecież nie chciałam być tą złą teściową.
Związek kwitł szybko i burzliwie. Magda była zazdrosna o wszystko: o jego pracę w szkole podstawowej, o kolegów z liceum, nawet o mnie. Potrafiła zadzwonić do niego dziesięć razy dziennie, a kiedy nie odbierał – przyjeżdżała pod dom i robiła awanturę na podwórku.
Pewnego wieczoru usłyszałam krzyki:
– Michał! Wyjdź natychmiast! Wiem, że jesteś z tą swoją matką! – wrzeszczała pod oknem.
Wyszłam przed dom.
– Magda, uspokój się! Co ty wyprawiasz?!
– To przez panią on mnie nie kocha! – rzuciła mi prosto w twarz i odjechała z piskiem opon.
Michał wrócił do domu blady jak ściana.
– Mamo… przepraszam za nią… Ona po prostu…
– Synku, to nie jest normalne zachowanie – powiedziałam cicho.
Ale on tylko spuścił głowę i poszedł do swojego pokoju.
Po roku rozstali się z hukiem. Magda wyprowadziła się do Warszawy, a Michał zamknął się w sobie na długie miesiące. Próbowałam go ratować: gotowałam ulubione pierogi z jagodami, namawiałam na wspólne spacery po lesie, zachęcałam do spotkań z dawnymi znajomymi. Bez skutku.
W końcu poznał Martę – nauczycielkę matematyki z sąsiedniej wsi. Spokojna, serdeczna dziewczyna. Zaczęli się spotykać; razem chodzili na rowery, jeździli na koncerty do Mrągowa. Z Martą Michał znów zaczął się uśmiechać.
Myślałam: „Wreszcie!”
Ale wtedy Magda wróciła jak burza. Najpierw napisała do niego na Facebooku: „Tęsknię”. Potem zaczęły się telefony po nocach. Michał zrobił się nerwowy, coraz częściej znikał z domu bez słowa.
Pewnego dnia Marta przyszła do mnie zapłakana:
– Pani Zofia… Michał powiedział mi dziś rano, że nie możemy być razem. Że kocha inną…
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przytuliłam ją tylko i płakałyśmy razem przy kuchennym stole.
Michał wrócił późno tego dnia.
– Synu… co ty robisz? Przecież ona cię już raz zostawiła!
– Mamo… ja ją kocham. Nie rozumiesz? Z Martą było dobrze, ale to nie to samo…
– A twoje szczęście? Twoja przyszłość?
– To moje życie! – krzyknął i trzasnął drzwiami.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Michał wyprowadził się do Olsztyna do Magdy. Przestał dzwonić, przestał przyjeżdżać na święta. Nawet na pogrzeb mojego brata nie przyjechał – wysłał tylko krótkiego SMS-a: „Przepraszam, nie dam rady.”
Tomek próbował go przekonać:
– Michał, mama jest sama! Nie możesz jej tak zostawić!
Ale on tylko odburknął:
– Dajcie mi spokój! Mam swoje życie!
Ludzie we wsi zaczęli gadać:
– Pani Zofio, co pani zrobiła temu Michałowi?
– Synowa go odciągnęła od rodziny!
– A może to pani za bardzo się wtrącała?
Każde takie słowo bolało jak ukłucie igły pod paznokieć.
Czasem dzwoniłam do niego bez powodu:
– Michaś… jak tam u was?
– Dobrze mamo – odpowiadał chłodno i szybko kończył rozmowę.
W końcu przestałam dzwonić. Przestałam pisać życzenia na imieniny i święta. Zostały mi tylko zdjęcia z dzieciństwa: Michaś na sankach nad jeziorem, Michaś z pierwszym rowerem pod choinką…
Tomek odwiedza mnie regularnie ze swoją żoną i dwójką dzieci. Pomaga w ogrodzie, naprawia dach stodoły, przywozi zakupy z miasta.
Ale wieczorami siadam sama przy oknie i patrzę na drogę prowadzącą do lasu. Czekam… choć wiem, że nikt już nie przyjedzie.
Czasem pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Może powinnam była zaakceptować Magdę bez słowa? Może by wtedy Michał nie odszedł? Ale czy matka powinna milczeć, gdy widzi jak jej dziecko idzie prosto w przepaść?
Mówią: „Dzieci nie są naszą własnością.” Wiem to dobrze… Ale czy ktoś potrafi nauczyć matkę żyć bez własnego dziecka?
Może to właśnie jest najtrudniejsze w starości – nie samotność fizyczna, ale ta pustka po kimś najbliższym…
Czy wy też kiedyś musieliście wybrać między szczerością a spokojem w rodzinie? Czy warto mówić prawdę za wszelką cenę? A może lepiej czasem po prostu kochać i milczeć?