Testament, który rozdarł rodzinę: Historia z polskiego podwórka
Drzwi do kancelarii notarialnej zatrzasnęły się z hukiem, a echo tego dźwięku odbiło się w mojej głowie jak wyrok. Stałam przy oknie, ściskając w dłoni chusteczkę, gdy usłyszałam głos mojego brata – Wojtka – pełen furii i rozpaczy.
– To jest jakiś żart?! – wrzasnął, rzucając testamentem na stół. – Mój własny ojciec zostawił wszystko twojemu mężowi?!
Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Mój mąż, Paweł, siedział obok mnie, blady jak ściana, z oczami wbitymi w podłogę. Notariuszka próbowała zachować spokój:
– Panie Wojciechu, proszę się uspokoić. Pański ojciec był w pełni władz umysłowych i miał prawo rozporządzać majątkiem według własnej woli.
Wojtek spojrzał na mnie z nienawiścią, której nigdy wcześniej nie widziałam w jego oczach.
– Ty za tym stoisz, Dorota! Zawsze byłaś tatusia córeczką! Ale żeby własnego brata tak upokorzyć? Paweł nawet nie był z nim spokrewniony!
– Wojtek… – zaczęłam cicho, ale przerwał mi brutalnie:
– Zamknij się! To przez ciebie ojciec odwrócił się ode mnie! Przez was!
Paweł podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy.
– Nigdy nie prosiłem o ten spadek. Twój ojciec sam zdecydował. Byłem przy nim, kiedy chorował. Ty nawet nie zadzwoniłeś przez trzy miesiące!
Wojtek zacisnął pięści.
– Bo pracowałem! Mam rodzinę, dzieci! Nie każdy może rzucić wszystko i siedzieć przy łóżku staruszka!
– Ale na pogrzeb zdążyłeś przyjechać – powiedział Paweł z goryczą.
Notariuszka westchnęła ciężko.
– Proszę państwa, testament jest ważny. Pan Stanisław przekazał mieszkanie i dom letniskowy panu Pawłowi. Panu Wojciechowi przypadło pięćdziesiąt tysięcy złotych oraz działka rolna pod Radomiem.
Wojtek roześmiał się gorzko.
– Działka rolna! Tam nawet ziemniak nie urośnie! A mieszkanie w Warszawie i dom w Kazimierzu dla obcego faceta!
Zacisnęłam powieki. Przed oczami stanął mi obraz ojca – schorowanego, słabego, ale upartego jak zawsze. Pamiętam, jak mówił:
„Dorotko, Paweł to jedyny człowiek, który został przy mnie bezinteresownie. Twój brat… on zawsze czegoś chciał. Ty też byłaś przy mnie. Ale Paweł… on mnie ratował.”
Wojtek nagle podszedł do mnie tak blisko, że poczułam jego oddech na twarzy.
– Powiedz prawdę! Namówiłaś go? Przekonałaś ojca, żeby mnie wydziedziczył?
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Nigdy bym tego nie zrobiła…
– Kłamiesz! – wrzasnął. – Zawsze byłaś lepsza! Zawsze wszystko dla ciebie!
Paweł wstał powoli.
– Wojtek, jeśli chcesz, możemy się podzielić…
– Nie chcę twojej jałmużny! – splunął niemal pod nogi Pawła. – Chcę sprawiedliwości!
Notariuszka zaczęła zbierać dokumenty.
– Jeśli chce pan podważyć testament, proszę złożyć odpowiedni wniosek do sądu.
Wojtek wybiegł z kancelarii trzaskając drzwiami. Zostałam sama z Pawłem i notariuszką. Przez chwilę panowała cisza.
– Przepraszam… – szepnęłam do Pawła. – Nie wiem, co teraz będzie.
Objął mnie delikatnie.
– Przetrwamy to. Ale nie wiem, czy twój brat nam kiedykolwiek wybaczy.
Minęły tygodnie. Wojtek nie odbierał telefonów. Mama płakała codziennie. W niedzielę przyjechała do nas na obiad i rzuciła mi spojrzenie pełne wyrzutu.
– Dorotko… czy naprawdę musiało tak być? Nie mogłaś przekonać taty?
Zamarłam z widelcem w dłoni.
– Mamo… próbowałam. Ale tata był nieugięty. Powiedział, że Wojtek go zawiódł.
Mama otarła łzy fartuszkiem.
– On jest twoim bratem…
Paweł odłożył sztućce.
– Pani Zofio… jeśli trzeba, oddam mieszkanie Wojtkowi. Nie chcę być powodem waszej tragedii.
Mama spojrzała na niego z wdzięcznością i bólem jednocześnie.
– To nie takie proste…
W końcu Wojtek przyszedł do nas sam. Było już ciemno, padał deszcz. Stał w drzwiach przemoczony i zmęczony.
– Musimy pogadać – powiedział szorstko.
Usiedliśmy w kuchni. Paweł zrobił herbatę. Wojtek długo milczał, patrząc w blat stołu.
– Wiecie… tata miał swoje racje. Ale boli mnie to wszystko jak cholera. Mam wrażenie, że już nie mam rodziny.
Zacisnęłam dłoń na jego ręce.
– Masz nas. Zawsze będziesz miał.
Spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– Nie wiem, czy potrafię wam wybaczyć…
Paweł odezwał się cicho:
– Nie musisz wybaczać od razu. Ale nie pozwólmy temu wszystkiemu nas zniszczyć.
Wojtek pokiwał głową i wyszedł bez słowa. Zostawił po sobie ciszę cięższą niż kiedykolwiek wcześniej.
Od tamtej pory minęły trzy lata. Wojtek nie przyszedł na Wigilię ani na urodziny mamy. Czasem widuję go przypadkiem na mieście – odwraca wzrok albo udaje, że mnie nie zna. Mama postarzała się o dekadę przez te wszystkie łzy i żal.
Często pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była walczyć mocniej o to, by ojciec zmienił zdanie? Czy rodzina naprawdę jest ważniejsza niż ostatnia wola umierającego człowieka?
Czasem nocą słyszę w głowie głos taty: „Rodzina to nie tylko krew, Dorotko. To wybory i czyny.”
Ale czy można wybaczyć zdradę serca? Czy można odbudować coś, co pękło tak boleśnie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?