Dziesięć dni później: Dom opustoszał – Historia Magdy i Pawła

Już w progu poczułam, że coś jest nie tak. Zamek w drzwiach stawiał opór, jakby bronił dostępu do świata, który właśnie się rozpadł. W mieszkaniu panowała cisza – nie ta zwyczajna, domowa, ale ciężka, gęsta, jakby ktoś wyssał z powietrza całe ciepło. Kurtka Pawła zniknęła z wieszaka. Jego buty też. Przeszłam przez korytarz, a echo moich kroków odbijało się od pustych ścian. W sypialni szafa była otwarta – półki po jego stronie puste. Na komodzie leżała tylko kartka: „Nie potrafię już tak żyć. Przepraszam.”

Zamarłam. Przez chwilę miałam nadzieję, że to jakiś głupi żart. Ale nie – Paweł naprawdę odszedł. Po dwunastu latach małżeństwa zostawił mnie bez słowa wyjaśnienia. Zanim łzy zaczęły płynąć po moich policzkach, zadzwonił telefon. To była mama.

– Magda? Wszystko w porządku? – Jej głos był czuły, ale wyczuwałam w nim niepokój.

– Mamo… Paweł… on… odszedł. – Głos mi się załamał.

– O Boże… Przyjedź do nas, córeczko. Nie możesz być teraz sama.

Ale ja nie chciałam uciekać. Chciałam zrozumieć. Chciałam usłyszeć od niego, dlaczego. Przecież jeszcze tydzień temu planowaliśmy remont kuchni. Kłóciliśmy się o kolor kafelków i śmialiśmy się z tego, jak bardzo różnimy się w gustach. Ale pod tą codziennością czaiło się coś więcej – narastające pretensje, niedopowiedzenia, zmęczenie sobą nawzajem.

Pamiętam ostatnią kłótnię. Było późno, wróciłam zmęczona po dyżurze w szpitalu. Paweł siedział przy komputerze.

– Znowu zostawiłaś światło w łazience – rzucił bez podnoszenia wzroku.

– Naprawdę? Po całym dniu pracy to jest najważniejsze? – odpowiedziałam ostro.

– Ty zawsze wszystko bagatelizujesz! Ja tu próbuję ogarnąć rachunki, a ty nawet nie potrafisz pamiętać o drobiazgach!

– Może gdybyś czasem spytał, jak mi minął dzień…

– A może gdybyś nie była wiecznie zmęczona i rozdrażniona!

Słowa padały jak ciosy. Potem milczenie. Każde z nas zamknęło się w swoim świecie.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Ja w pracy na oddziale ratunkowym, on w biurze rachunkowym na drugim końcu miasta. Wieczorami mijaliśmy się w kuchni, wymieniając uprzejme „dobranoc”.

Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale nie sądziłam, że to już koniec.

Po jego odejściu zostały mi tylko rachunki do zapłacenia i sterta niedokończonych spraw. Próbowałam dzwonić do Pawła – nie odbierał. Pisałam SMS-y: „Musimy porozmawiać.” „Dlaczego?” „Co zrobiłam źle?” Odpowiedzi nie było.

Po kilku dniach przyszła do mnie siostra – Ania.

– Magda, musisz się ogarnąć – powiedziała stanowczo. – Nie możesz tak siedzieć i płakać całymi dniami.

– A co mam robić? Wszystko się rozpadło…

– Masz nas! Masz rodzinę! I masz siebie! Nie pozwól mu odebrać ci godności.

Zgodziłam się pojechać do rodziców na weekend. Mama upiekła moje ulubione drożdżówki z jagodami, tata próbował rozśmieszyć mnie starymi dowcipami z czasów PRL-u. Przez chwilę poczułam się znowu jak dziecko – bezpieczna, kochana.

Ale potem wróciłam do pustego mieszkania i wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie teściowa – pani Halina.

– Magdo… Paweł jest u mnie. Nie chce rozmawiać ani ze mną, ani z tobą. Mówi tylko, że jest zmęczony wszystkim.

– Czy on… czy on kogoś ma?

– Nie wiem… Ale nawet jeśli… Magdo, ty jesteś silna dziewczyna. Dasz sobie radę.

W pracy próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem.

– Magda, jeśli chcesz pogadać…

– Dzięki, Asia… Może kiedyś.

Wieczorami zaczęłam pisać pamiętnik. Wylewałam na papier całą złość i żal:
„Nie rozumiem, dlaczego Paweł nie potrafił ze mną porozmawiać. Czy naprawdę byłam aż tak trudna? Czy to ja wszystko zepsułam?”

Któregoś dnia przyszła do mnie sąsiadka z naprzeciwka – pani Zofia.

– Pani Magdo… Wiem, że to nie moja sprawa, ale widzę pani smutek przez okno. Proszę pamiętać – życie toczy się dalej. Ja też zostałam sama po trzydziestu latach małżeństwa. I wie pani co? Po roku zaczęłam tańczyć tango! Może pani spróbuje czegoś nowego?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Minęły dwa tygodnie. Paweł przysłał maila:
„Magda,
Przepraszam za wszystko. Nie potrafiłem już dłużej udawać, że jesteśmy szczęśliwi. To nie twoja wina ani moja – po prostu się pogubiliśmy. Chcę rozwodu.”

To był koniec złudzeń.

Pojechałam do Ani.

– I co teraz? – zapytała siostra.

– Nie wiem… Może powinnam zacząć od nowa? Może powinnam wybaczyć sobie?

Ania przytuliła mnie mocno:
– Jesteś silniejsza niż myślisz.

Zaczęłam powoli układać życie na nowo. Zapisałam się na jogę w pobliskim domu kultury. Poznałam tam Ewę – rozwódkę po przejściach.

– Wiesz co jest najgorsze? – powiedziała pewnego dnia Ewa podczas wspólnej kawy po zajęciach. – Że człowiek myśli, że już nigdy nie będzie szczęśliwy. A potem nagle okazuje się, że można śmiać się znowu z byle czego.

Zaczęłyśmy chodzić razem na spacery nad Wartą. Powoli wracała mi radość życia.

Pewnego dnia zadzwonił Paweł.

– Magda… czy możemy się spotkać?

Zgodziłam się – chciałam zamknąć ten rozdział raz na zawsze.
Spotkaliśmy się w kawiarni przy Starym Rynku.
Paweł był blady i zmęczony.

– Przepraszam cię za wszystko… Za to milczenie… Za to odejście bez słowa…

Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Wiesz co boli najbardziej? Że nawet nie próbowałeś walczyć o nas. Że uciekłeś jak tchórz.

Milczał długo.
– Może po prostu zabrakło mi odwagi…

Wyszłam z kawiarni lżejsza o cały ten ciężar żalu i pretensji.
Wróciłam do domu i spojrzałam na siebie w lustrze:
„To już nie jest dom Pawła i Magdy. To jest mój dom.”

Dziś wiem jedno: można przeżyć największy ból i podnieść się z kolan dzięki rodzinie i własnej sile. Czasem trzeba pozwolić komuś odejść, żeby samemu zacząć żyć naprawdę.

Czy wy też mieliście momenty w życiu, kiedy musieliście wybrać siebie zamiast trwać w czymś, co już dawno przestało być domem? Jak poradziliście sobie z samotnością po rozstaniu?