„Nie jesteś już moją matką”: Historia zdrady i tęsknoty w polskiej rodzinie
Stałam w korytarzu bloku na warszawskim Ursynowie, z torbą pełną prezentów dla mojej córki, a ona patrzyła na mnie z chłodem, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam w jej oczach. — Nie musisz już tu przychodzić, mamo. Nie jesteś już moją matką — powiedziała cicho, ale stanowczo. Drzwi zamknęły się powoli, a ja zostałam sama na klatce schodowej, czując jak świat usuwa mi się spod nóg.
Mam na imię Grażyna. Moja historia nie jest wyjątkowa — takich matek jak ja są tysiące. Ale każda z nas czuje ten ból inaczej. Moja córka, Zuzanna, była moim całym światem. Urodziłam ją mając dwadzieścia jeden lat, zaraz po maturze. Ojciec Zuzki, Tomek, zniknął zanim jeszcze zdążyłam wrócić ze szpitala do domu. Zostałam sama w dwupokojowym mieszkaniu po babci na Pradze, z niemowlakiem i kredytem na głowie.
Moja mama zmarła na raka, gdy miałam siedemnaście lat. Ojciec pił i przepadł gdzieś w Bieszczadach — słuch po nim zaginął. Nie miałam nikogo. Zuzka była moją rodziną, moim powietrzem. Pracowałam na kasie w Biedronce, potem dorabiałam sprzątając biura nocami. Często spałam po trzy godziny dziennie. Bywało, że nie miałam na mleko dla niej — wtedy sama nie jadłam przez dwa dni.
Zuzka rosła zdrowo, była pogodnym dzieckiem. Nigdy nie narzekała, nawet kiedy musiała nosić używane ubrania po dzieciach sąsiadki albo kiedy nie mogłyśmy jechać nad morze, bo nie było nas stać. — Mamo, ważne że jesteśmy razem — mówiła mi zawsze przed snem.
Kiedy poszła do podstawówki, zaczęły się pierwsze schody. Dzieci potrafią być okrutne — wyśmiewały ją za stare buty i brak markowego plecaka. Płakała w poduszkę, a ja płakałam razem z nią. Obiecałam sobie wtedy, że zrobię wszystko, by miała lepsze życie niż ja.
Zaczęłam brać nadgodziny, zapisałam ją na angielski i basen. Każdą złotówkę odkładałam na jej przyszłość. Kiedy dostała się do liceum im. Stefana Batorego, pękałam z dumy. Była najlepsza w klasie z matematyki i polskiego. Wszyscy nauczyciele ją chwalili.
W domu bywało różnie — czasem się kłóciłyśmy o drobiazgi: o bałagan w pokoju czy jej pierwsze wyjścia na imprezy. Ale zawsze wieczorem przychodziła się przytulić i powiedzieć: — Przepraszam, mamo.
Wszystko zaczęło się psuć na studiach. Zuzka dostała się na psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Byłam taka dumna! Wynajęłyśmy jej pokój na Ochocie, a ja co tydzień przywoziłam jej słoiki z jedzeniem.
Na drugim roku poznała Pawła. Był starszy o dziewięć lat, rozwodnik z małym synkiem. Pracował jako informatyk w dużej firmie na Mokotowie. Od początku coś mi w nim nie pasowało — był uprzejmy aż do przesady, ale miał w oczach coś zimnego.
— Mamo, Paweł jest cudowny! — mówiła Zuzka z błyskiem w oku. — Pomaga mi ze wszystkim, rozumie mnie jak nikt inny.
Starałam się nie komentować jej wyborów — wiedziałam, że musi żyć własnym życiem. Ale kiedy zaczęła coraz rzadziej dzwonić i odwiedzać dom, poczułam niepokój.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka: — Grażyna, widziałam twoją Zuzkę pod blokiem z tym swoim chłopakiem. Wyglądała na bardzo przygnębioną…
Zadzwoniłam do niej natychmiast:
— Córeczko, wszystko w porządku?
— Mamo, nie przesadzaj! Mam swoje życie! Nie musisz mnie kontrolować!
Zaczęły się kłótnie przez telefon. Paweł coraz częściej sugerował jej, że jestem toksyczna i że przeze mnie nie potrafi być samodzielna.
— On cię manipuluje! — powiedziałam jej pewnego dnia przez łzy.
— Ty zawsze wszystko wiesz najlepiej! Nigdy nie pozwoliłaś mi oddychać! — krzyczała do słuchawki.
Przestała odbierać moje telefony. Pisałam SMS-y: „Kocham cię”, „Tęsknię”, „Jestem tu dla ciebie”. Bez odpowiedzi.
W końcu napisała mi maila:
„Mamo,
Proszę cię, nie kontaktuj się ze mną przez jakiś czas. Potrzebuję przestrzeni. Paweł ma rację – muszę nauczyć się żyć bez twojej kontroli.”
Płakałam całą noc. Próbowałam rozmawiać z jej przyjaciółkami ze studiów — wszystkie mówiły to samo: „Paweł ją odciął od wszystkich”.
Minęły dwa lata. W tym czasie widziałam ją tylko raz — przypadkiem na ulicy Marszałkowskiej. Szła obok Pawła i jego syna. Kiedy mnie zobaczyła, spuściła wzrok i przyspieszyła kroku.
W Wigilię zostawiłam pod jej drzwiami paczkę z prezentami: sweter robiony na drutach i album ze zdjęciami z dzieciństwa. Następnego dnia paczka stała nietknięta pod drzwiami.
Próbowałam wszystkiego: prosiłam wspólnych znajomych o pomoc, pisałam listy do niej i do Pawła. Bez skutku.
Pewnego dnia zadzwonił domofon:
— Pani Grażyno? Tu policja. Czy może pani zejść na dół?
Serce mi stanęło — myślałam, że coś stało się Zuzce.
Okazało się, że Paweł oskarżył mnie o nękanie ich rodziny.
Siedziałam potem sama w kuchni i patrzyłam na zdjęcia Zuzki z dzieciństwa: pierwsze kroki na placu zabaw pod blokiem, uśmiechnięta buzia umazana lodami truskawkowymi…
Czasem śni mi się, że wraca do domu i mówi: „Mamo, przepraszam”. Budzę się wtedy z mokrą od łez poduszką.
Często pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy za bardzo ją kochałam? Czy za mało ufałam? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Dziś jestem sama. Pracuję jeszcze jako księgowa w małej firmie budowlanej na Woli. Wieczorami chodzę na spacery po parku Skaryszewskim i patrzę na matki z córkami – śmieją się razem, kłócą o drobiazgi…
Czasem ktoś pyta: „Masz dzieci?”
Odpowiadam: „Tak… miałam córkę”.
Ale w sercu wiem jedno: choćby nie wiem co się stało – zawsze będę jej matką.
Czy matczyna miłość naprawdę może przetrwać wszystko? Czy jest szansa na przebaczenie po takiej zdradzie? Czekam… Może kiedyś zapuka do moich drzwi.