Zaślubiny bez pana młodego – historia, która zmieniła moje życie
Stałam w białej sukni, a mój oddech odbijał się echem od zimnych kafelków łazienki. W uszach dźwięczały mi słowa, które usłyszałam godzinę wcześniej: „Przepraszam, nie mogę. Nie jestem gotowy.” To był głos Pawła, mojego narzeczonego, z którym planowałam życie od liceum. Wszystko miało być jak z bajki – ślub w kościele św. Wojciecha w Toruniu, wesele w sali pod miastem, rodzina, przyjaciele, tort z trzema piętrami. A teraz? Teraz byłam sama, a za drzwiami czekało ponad stu gości.
– Daria, co ty tam robisz tyle czasu? – dobiegł mnie głos mamy, Barbary. – Goście już się niecierpliwią! Ksiądz czeka!
– Zaraz wyjdę – odpowiedziałam drżącym głosem, choć wiedziałam, że nie mam dokąd wyjść. Przecież nie mogę wyjść do ludzi i powiedzieć: „Przepraszam, pan młody uciekł.”
Mama weszła bez pukania. Miała na sobie granatowy kostium i ten sam wyraz twarzy, który pamiętałam z dzieciństwa – kiedy coś szło nie po jej myśli.
– Daria, nie rób scen! – syknęła. – Nie po to cała rodzina przyjechała z Gdańska i Warszawy! Nie po to zamawialiśmy salę rok wcześniej! Co powiesz ludziom?
– Mamo, on nie przyjedzie… Pawła nie będzie…
Mama zacisnęła usta.
– To niemożliwe. On zawsze był taki odpowiedzialny…
– Zadzwonił do mnie przed chwilą. Powiedział, że nie jest gotowy. Że przeprasza.
Wtedy mama usiadła na brzegu wanny i zaczęła płakać. Po raz pierwszy w życiu widziałam ją taką bezradną. Ale po minucie otarła łzy i spojrzała na mnie z determinacją.
– Daria, nie pozwolę ci się skompromitować. Wyjdziesz tam i powiesz wszystkim, że ślub się odbędzie. Zrobimy wesele. Ludzie będą jeść, pić i bawić się. A potem… potem jakoś to będzie.
– Mamo! Przecież to absurd!
– Absurd to siedzieć tu i płakać! – podniosła głos. – Zawsze byłaś za miękka! Zawsze pozwalałaś ludziom sobą pomiatać! Teraz pokażesz wszystkim, że jesteś silna!
Wyszłam z łazienki na miękkich nogach. W korytarzu czekała już ciotka Regina z mężem.
– Daria, kochanie… – zaczęła ciotka, ale mama przerwała jej gestem.
– Idziemy do kościoła – oznajmiła stanowczo. – Ksiądz już wie o wszystkim.
W kościele panowała dziwna atmosfera. Ludzie szeptali między sobą, patrzyli na mnie ukradkiem. Ksiądz podszedł do mnie i zapytał cicho:
– Dario, czy na pewno chcesz…?
Pokręciłam głową.
– Nie wiem…
Mama ścisnęła mnie za ramię.
– Zrobisz to dla mnie – wyszeptała przez zaciśnięte zęby.
Wyszliśmy z kościoła bez ślubu. Goście byli skonsternowani. Niektórzy próbowali pocieszać mnie niezręcznymi żartami („Może to i lepiej, lepszy taki niż rozwód po roku!”), inni patrzyli z wyższością („Wiedziałam, że ten Paweł to niepewny typ…”).
W sali weselnej mama zarządziła ucztę jakby nic się nie stało.
– Będziemy się bawić! – ogłosiła głośno. – Daria zaczyna nowe życie! Bez tchórza u boku!
Siedziałam przy stole obok pustego miejsca dla pana młodego. Każdy talerz, każda dekoracja przypominały mi o tym, co straciłam. Kuzynka Ola próbowała mnie rozbawić:
– Słuchaj, ja bym na twoim miejscu zrobiła imprezę życia! Po co płakać za takim?
Ale ja nie chciałam imprezy życia. Chciałam tylko zniknąć.
W pewnym momencie podszedł do mnie tata – cichy przez całe życie informatyk, który nigdy nie potrafił przeciwstawić się mamie.
– Córeczko… przepraszam cię za wszystko…
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Za co?
– Za to, że nigdy nie miałem odwagi powiedzieć twojej matce „nie”. Że pozwoliłem jej decydować o wszystkim… nawet o twoim ślubie.
Poczułam nagle falę gniewu.
– To nie twoja wina, tato…
Ale wiedziałam, że trochę jednak jego.
Wieczorem atmosfera zrobiła się coraz bardziej napięta. Goście zaczęli pić więcej niż zwykle. Wujek Mirek wykrzyczał przez całą salę:
– No i co teraz? Kto odda za tę całą imprezę? Kto zapłaci za tort?
Mama podeszła do niego i syknęła:
– To nasza sprawa!
Ciotka Regina zaczęła płakać:
– U nas w rodzinie nigdy takiej hańby nie było!
A ja siedziałam jak sparaliżowana. W końcu wstałam i uderzyłam łyżką w kieliszek.
– Proszę państwa! – powiedziałam głośno. – Chciałam wam wszystkim podziękować za przybycie. Wiem, że liczyliście na piękny ślub i wesele jak z bajki. Ale życie bajką nie jest. Paweł uciekł, bo się bał odpowiedzialności. A ja… ja już nie chcę żyć według czyichś oczekiwań!
Zapadła cisza.
– Od dziś będę żyć po swojemu! Nie będę już grzeczną córką Barbary ani posłuszną narzeczoną Pawła! Chcę być sobą!
Mama zerwała się z miejsca:
– Daria! Co ty wygadujesz?!
Ale ja już jej nie słuchałam. Wyszłam z sali na chłodne powietrze i poczułam ulgę pierwszy raz od miesięcy.
Następnego dnia obudziłam się w swoim pokoju w domu rodziców. Mama milczała cały ranek. Tata podał mi herbatę i powiedział cicho:
– Jestem z ciebie dumny.
Kilka dni później zaczęły się plotki po całym osiedlu: „Daria została porzucona przed ołtarzem!”, „Barbara taka dumna była z córki, a tu taka kompromitacja!”
Przez kilka tygodni bałam się wychodzić z domu. Ale potem coś we mnie pękło. Zaczęłam chodzić na spacery nad Wisłę, zapisałam się na kurs fotografii, poznałam nowych ludzi. Zrozumiałam, że życie nie kończy się na jednym mężczyźnie ani na jednym upokorzeniu.
Mama długo nie mogła mi wybaczyć tego „wstydu”. Przestałyśmy rozmawiać na kilka miesięcy. Dopiero gdy zachorowała na zapalenie płuc i potrzebowała mojej pomocy, nasze relacje zaczęły się powoli odbudowywać.
Paweł napisał do mnie po pół roku: „Przepraszam jeszcze raz… Może kiedyś mi wybaczysz.” Odpisałam tylko: „Już dawno wybaczyłam – sobie.”
Dziś wiem jedno: tamten dzień był najgorszym i najlepszym dniem mojego życia jednocześnie. Straciłam iluzję szczęścia, ale odzyskałam siebie.
Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy musiałam przejść przez taki wstyd i ból, żeby wreszcie być wolną? Czy naprawdę szczęście zależy od tego, co powiedzą inni? Co wy o tym myślicie?