Gdy matki wybierają siebie: Dwa tygodnie samotności Katarzyny Nowak

– Mamo, gdzie jest babcia? – zapytała Zosia, ciągnąc mnie za rękaw, kiedy próbowałam jednocześnie mieszać zupę i uciszać płaczącego Antosia. W kuchni pachniało przypalonym mlekiem, a w mojej głowie kotłowały się myśli. Babcia, czyli moja mama, i teściowa wyjechały dziś rano. Zostawiły mnie samą z trójką dzieci w naszym małym domu na obrzeżach Skoczowa. Miały być tylko dwa tygodnie, ale już pierwszego dnia czułam się, jakby minęła wieczność.

– Babcia pojechała na wakacje – odpowiedziałam cicho, starając się nie pokazać dzieciom, jak bardzo jestem roztrzęsiona. – Ale wróci niedługo.

Zosia spojrzała na mnie z wyrzutem. Miała sześć lat i już rozumiała więcej, niż bym chciała. – A czemu nie mogła nas zabrać?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama zadawałam sobie to pytanie od tygodni, odkąd mama i teściowa zaczęły planować swój wyjazd na jogowy retreat do Zakopanego. „Musimy zadbać o siebie, Kasiu. Ty jesteś młoda, dasz radę” – powtarzały mi obie, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

Mój mąż, Tomek, pracował w delegacji pod Krakowem. Dzwonił codziennie, ale jego głos przez telefon wydawał się coraz bardziej odległy. „Kasiu, dasz radę. Mama i teściowa też muszą mieć coś od życia” – mówił, nieświadomy tego, jak bardzo jestem zmęczona.

Pierwsza noc była najgorsza. Antoś budził się co godzinę z płaczem, Zosia miała koszmary i wołała babcię przez sen. Ja siedziałam na podłodze w łazience i płakałam cicho, żeby dzieci nie słyszały. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego one mnie zostawiły?

Drugiego dnia przyszła sąsiadka, pani Basia. Przyniosła ciasto i zaproponowała pomoc przy dzieciach. – Kasiu, wiem, że ci ciężko. Ale czasem trzeba pozwolić innym też żyć – powiedziała cicho. Uśmiechnęłam się przez łzy i podziękowałam, ale w środku czułam się zdradzona.

Każdy dzień był walką. Zakupy z trójką dzieci to był koszmar – Antoś wrzeszczał w wózku, Zosia chciała wszystko dotykać, a najmłodszy Franek rozrzucał bułki po sklepie. Ludzie patrzyli na mnie z politowaniem albo z irytacją. W kolejce do kasy starsza pani szepnęła do koleżanki: „Kiedyś to rodzina trzymała się razem…”.

Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i pisałam do mamy wiadomości: „Jak się bawisz? Kiedy wracasz?” Odpowiadała lakonicznie: „Jest cudownie! Wreszcie mam czas dla siebie”. Teściowa wysyłała zdjęcia z gór: uśmiechnięte twarze, kolorowe maty do jogi, zachody słońca nad Tatrami.

Zaczęłam mieć do nich żal. Przecież zawsze powtarzały mi, że rodzina jest najważniejsza. Że kobieta powinna być dla innych. A teraz one wybrały siebie.

Piątego dnia dzieci zaczęły chorować. Najpierw Franek dostał gorączki, potem Antoś zaczął kaszleć. Siedziałam całą noc przy łóżkach chłopców i modliłam się, żeby nie musieć jechać na pogotowie sama. Rano zadzwoniłam do Tomka z płaczem:

– Nie dam rady! Oni wszyscy chorzy! Ja nie śpię od trzech dni!

– Kasiu… Przepraszam. Może poproś sąsiadkę? Ja wrócę za tydzień…

Czułam się niewidzialna. Jakby moje potrzeby nie miały znaczenia.

W weekend przyszła moja przyjaciółka Magda. Przyniosła kawę i usiadła ze mną w kuchni.

– Kasia, musisz im powiedzieć, co czujesz – powiedziała stanowczo. – Może one nie wiedzą?

– Ale jak mam im powiedzieć? Że jestem zła? Że czuję się porzucona?

– Tak! Masz prawo być zła! Masz prawo być zmęczona!

Wieczorem napisałam długą wiadomość do mamy i teściowej. Opisałam wszystko: zmęczenie, strach, żal. Odpisały dopiero następnego dnia.

Mama: „Kasiu, przepraszam. Nie wiedziałam, że aż tak ci ciężko. Potrzebowałam tego wyjazdu… Ale wrócimy szybciej”.
Teściowa: „Kasia, każda kobieta musi czasem pomyśleć o sobie. Ale rozumiem twój ból”.

Nie wiem, czy mi ulżyło. Z jednej strony poczułam się wysłuchana, z drugiej – jeszcze bardziej samotna.

Dni mijały powoli. Dzieci wyzdrowiały, ja nauczyłam się robić wszystko sama: gotować obiady na dwa dni naprzód, usypiać troje dzieci naraz, rozmawiać z sąsiadami bez łez w oczach.

Kiedy mama i teściowa wróciły tydzień wcześniej niż planowały, przywiozły mi prezent – matę do jogi i książkę o medytacji.

– Kasiu, może teraz ty spróbujesz zadbać o siebie? – powiedziała mama cicho.

Patrzyłam na nie długo. Chciałam krzyczeć: „To nie takie proste!” Ale tylko uśmiechnęłam się smutno.

Wieczorem usiadłam na nowej macie i zamknęłam oczy. Przez chwilę poczułam spokój.

Czy naprawdę kobieta musi wybierać między sobą a rodziną? Czy mamy prawo być zmęczone? A może po prostu nikt nas tego nie nauczył?

Może wy też macie podobne doświadczenia? Jak sobie radzicie z samotnością i oczekiwaniami innych?