Przeprowadzka, która rozdarła rodzinę – historia Ewy i Pawła

– Nie wierzę, że to naprawdę się dzieje! – krzyknęłam, trzaskając drzwiami od kuchni. W powietrzu unosił się zapach przypalonego bigosu, a w mojej głowie kłębiły się myśli, których nie potrafiłam już zatrzymać. Paweł stał przy oknie, zaciśnięte pięści wbijał w parapet. – Ewa, nie mamy wyjścia. Wiesz, że w Katowicach nie znajdę już pracy. Warszawa to szansa dla nas wszystkich.

– Dla nas? – powtórzyłam z goryczą. – Dla ciebie! Ja mam tu wszystko: rodziców, przyjaciół, pracę w bibliotece, którą kocham. A ty chcesz to wszystko przekreślić jednym podpisem na umowie najmu?

W tym momencie do kuchni wbiegła nasza córka, Zosia. Miała czternaście lat i od tygodni chodziła jak struta. – Znowu się kłócicie? – rzuciła z wyrzutem. – Może po prostu się rozwiedźcie i będzie spokój!

Zamarliśmy oboje. Paweł odwrócił się do mnie plecami, a ja poczułam łzy napływające do oczu. To nie była pierwsza taka rozmowa. Od kiedy Paweł stracił pracę w kopalni, wszystko zaczęło się sypać. Najpierw były ciche dni, potem coraz częstsze awantury o pieniądze, o przyszłość Zosi, o to, kto ile wnosi do domu.

– Ewa, ja naprawdę próbowałem… – zaczął Paweł cicho. – Ale ile można żyć z zasiłku? Ile razy mam pożyczać od twojego ojca?

– Mój ojciec nigdy ci tego nie wypominał! – syknęłam. – To ty masz z tym problem, nie on.

Wiedziałam jednak, że to nieprawda. Tata coraz częściej rzucał kąśliwe uwagi przy niedzielnym obiedzie: „Pawełku, może byś coś znalazł? Widziałem ogłoszenie w hucie…” albo „Ewa, ty zawsze musisz wszystko dźwigać sama”.

Zosia wybiegła z kuchni trzaskając drzwiami swojego pokoju. Przez ścianę słyszałam jej płacz i czułam się winna wszystkiemu. Próbowałam rozmawiać z Pawłem spokojnie, ale on zamykał się w sobie coraz bardziej.

Wieczorem zadzwoniła mama.
– Ewuniu, nie możesz pozwolić mu cię wywieźć do tej Warszawy! Tu masz dom. Tu jest twoje miejsce.
– Mamo, ja już nie wiem… Może Paweł ma rację? Może powinniśmy spróbować?
– A co ze mną? Co z tatą? Zostawisz nas na starość?

Czułam się rozdarta na pół. Każdy ciągnął mnie w swoją stronę: Paweł do przodu, rodzice do tyłu. Zosia zamknęła się w swoim świecie internetu i przestała ze mną rozmawiać.

Następnego dnia Paweł przyszedł z wydrukowaną umową najmu mieszkania na Ursynowie.
– Podpiszemy razem – powiedział stanowczo.
– Nie podpiszę niczego pod presją! – wybuchłam.
– To może ja pojadę sam? – zapytał cicho.

I wtedy coś we mnie pękło.
– Jedź! Może tak będzie lepiej dla wszystkich!

Paweł spakował walizkę w godzinę. Zosia nawet nie wyszła z pokoju się pożegnać. Ja stałam na klatce schodowej i patrzyłam, jak odjeżdża starym passatem na dworzec autobusowy. Nie płakałam wtedy – łzy przyszły dopiero nocą.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy jakby obok siebie. Paweł dzwonił codziennie, opowiadał o nowych znajomych z pracy w Warszawie, o mieszkaniu z widokiem na park. Pytał o Zosię, o mnie. Odpowiadałam zdawkowo.

Rodzice byli zachwyceni: „No i dobrze! Wreszcie spokój!” Ale ja czułam pustkę.

Zosia zaczęła sprawiać problemy w szkole. Wychowawczyni wezwała mnie na rozmowę:
– Pani Ewo, Zosia jest zamknięta w sobie. Nie rozmawia z rówieśnikami, nie odrabia lekcji…

Wieczorami próbowałam do niej dotrzeć:
– Córeczko, porozmawiaj ze mną…
– Po co? I tak zaraz wyjedziemy albo tata wróci i znów będziecie się kłócić!

Czułam się bezradna jak nigdy wcześniej.

Po dwóch miesiącach Paweł przyjechał na weekend.
– Ewa… Może spróbujemy jeszcze raz? Przyjedźcie do mnie. Warszawa jest inna niż myślisz.
– A co z moją pracą? Z rodzicami?
– Możesz znaleźć coś nowego! Albo odpocząć trochę…

Patrzyłam na niego i widziałam obcego człowieka. Kogoś zmęczonego życiem, ale pełnego nadziei na nowy początek. Ja tej nadziei już nie miałam.

Zosia podeszła do ojca i bez słowa wtuliła się w jego ramiona. Płakała długo i cicho.

W niedzielę wieczorem Paweł wyjechał znowu sam.

Po kilku tygodniach dostałam pismo rozwodowe. Nie byłam zaskoczona. Wszystko działo się jakby poza mną: sąd, podział majątku, alimenty na Zosię.

Rodzice byli szczęśliwi: „No i dobrze! Tak będzie lepiej!”
Ale ja wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo.

Dziś mija rok od tamtej przeprowadzki-nieprzeprowadzki. Zosia powoli wraca do siebie – znalazła przyjaciółkę w klasie i zaczęła chodzić na zajęcia teatralne. Ja dalej pracuję w bibliotece i wieczorami czytam książki o nowych początkach.

Czasem myślę o Pawle – czy jest szczęśliwy? Czy żałuje?
A może to ja powinnam była spróbować jeszcze raz?

Czy można odbudować siebie po takim doświadczeniu? Czy dom to miejsce czy ludzie? Co wy myślicie?