Miłość na drugim planie: Gdzie jestem w życiu mojego męża?

– Michał, czy ty w ogóle widzisz, że mnie tu nie ma? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Burza za oknem tłukła piorunami o szyby, jakby chciała podkreślić wagę tej chwili. Michał nawet nie podniósł wzroku znad laptopa.

– Co znowu, Anka? Przecież mówiłem, że mam ważny projekt do skończenia. – Jego ton był zmęczony, ale bardziej zirytowany niż przejęty.

Patrzyłam na niego i czułam, jak coś we mnie pęka. Od miesięcy byłam sama w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Sama z naszym synkiem, sama z kolkami, gorączkami, pierwszymi krokami i pierwszymi słowami. Michał był albo w pracy, albo u swojej mamy na Mokotowie. Zawsze miał wymówkę: „Mama potrzebuje pomocy”, „Mama źle się czuje”, „Mama nie radzi sobie sama”.

A ja? Czy ja sobie radziłam?

Pamiętam, jak jeszcze rok temu śmialiśmy się razem z byle czego. Wspólne wieczory przy winie, rozmowy do późna, plany na przyszłość. Wszystko zmieniło się, gdy urodził się Staś. Michał nagle stał się nieuchwytny – jakby ktoś wymazał go z naszego życia i zostawił tylko cień.

– Michał, ja już nie daję rady – powiedziałam cicho, ale stanowczo. – Potrzebuję cię tutaj. Potrzebuję cię przy mnie i przy naszym synu.

W końcu spojrzał na mnie. Jego oczy były zmęczone, ale nie widziałam w nich zrozumienia.

– Przesadzasz. Przecież jestem. Pracuję dla nas. Mama jest sama, ty masz Stasia.

Zacisnęłam pięści. „Ty masz Stasia” – jakby to była jakaś nagroda pocieszenia. Jakby bycie matką miało mi wystarczyć za wszystko.

– A kto ma mnie? – zapytałam szeptem.

Nie odpowiedział. Wrócił do pisania maila.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Staś przebudził się z płaczem – miał gorączkę. Michał nawet się nie poruszył. Sama podałam mu syrop, przytuliłam go i siedziałam przy nim do rana, wsłuchując się w jego oddech i burzę za oknem.

Rano zadzwoniła teściowa.

– Michałku, możesz dziś podjechać? Znowu cieknie kran w kuchni…

Michał już zakładał buty.

– Może ja pojadę? – zaproponowałam cicho.

Spojrzał na mnie zdziwiony.

– A co ty tam zrobisz? Mama potrzebuje mnie.

Zostałam sama w kuchni z zimną kawą i poczuciem niewidzialności.

W pracy też nie było łatwo. Po urlopie macierzyńskim wróciłam na pół etatu do biura rachunkowego na Ochocie. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem, gdy prosiłam o wcześniejsze wyjście – Staś często chorował w żłobku. Koleżanki rozmawiały o weekendowych wyjazdach i randkach z mężami. Ja milczałam.

Wieczorami dzwoniła mama:

– Aniu, wszystko w porządku?

– Tak, mamo – kłamałam. Nie chciałam jej martwić. Tata zmarł dwa lata temu, mama została sama w Lublinie. Nie chciałam dokładać jej trosk.

Czułam się jak duch we własnym domu. Michał wracał późno, czasem przynosił kwiaty albo czekoladki – jakby to miało przykryć jego nieobecność. Często zasypiał na kanapie przed telewizorem.

Któregoś dnia Staś dostał wysokiej gorączki i musiałam jechać z nim do szpitala na Banacha. Dzwoniłam do Michała – nie odbierał. Dzwoniłam do teściowej – odebrała od razu.

– Michał jest u mnie, naprawia kran. Co się stało?

– Staś ma 40 stopni gorączki, jadę do szpitala.

– Ojej… Ale Michał jest zajęty…

Pojechałam sama. W poczekalni patrzyłam na inne matki – jedne miały przy sobie mężów, inne matki czy siostry. Ja byłam sama. Lekarz uspokoił mnie: infekcja wirusowa, kilka dni i przejdzie.

Wróciłam do domu wykończona fizycznie i psychicznie. Michała nie było.

Wieczorem wybuchłam:

– Czy ty naprawdę nie widzisz, że nas tracisz? Że mnie tracisz?

Michał spojrzał na mnie jak na obcą osobę.

– Przesadzasz. Wszystko robisz z igły widły.

– Nie! Ty nic nie widzisz! Nie widzisz mnie! Nie widzisz Stasia! Jesteś tylko u mamy albo w pracy! Ja tu jestem sama!

Zamilkliśmy oboje. Staś zaczął płakać w swoim pokoju. Pobiegłam do niego – Michał został w salonie.

Następnego dnia zadzwoniła teściowa:

– Aniu, czy możesz dziś odebrać Michała z pracy? Chciałam zrobić mu obiad…

Poczułam, jak narasta we mnie bunt.

– Pani Zosiu, Michał jest dorosły. Może sam wrócić do domu.

Zapadła cisza po drugiej stronie słuchawki.

Wieczorem Michał wrócił wcześniej niż zwykle.

– Mama mówiła, że byłaś niemiła przez telefon.

– Może czasem warto być niemiłym, żeby ktoś w końcu usłyszał, co mam do powiedzenia – odpowiedziałam spokojnie.

Patrzył na mnie długo, jakby pierwszy raz widział mnie naprawdę.

– Anka…

– Chcę być twoją żoną, a nie cieniem twojego życia – przerwałam mu. – Chcę być partnerką, a nie opiekunką twojego dziecka i twojej mamy.

Nie odpowiedział nic więcej tego wieczoru. Ale zaczął wracać wcześniej do domu. Zaczął pytać o Stasia, o mnie. Zaczął słuchać.

Nie wiem, czy to wystarczy na zawsze. Nie wiem, czy potrafię zapomnieć o tych miesiącach samotności i żalu. Ale wiem jedno: musiałam upomnieć się o siebie, bo nikt inny tego za mnie nie zrobi.

Czy naprawdę trzeba krzyczeć i walczyć o swoje miejsce w rodzinie? Czy miłość zawsze musi być walką?