Cień nad Bałtykiem: Historia rodziny Nowaków
Wszystko zaczęło się w środku burzy – nie tej za oknem, ale tej, która rozszalała się w naszym domu. Był listopadowy wieczór, morze szumiało za oknem, a ja, Zuzanna Nowak, siedziałam przy kuchennym stole, próbując odrobić lekcje. Mama krzątała się przy kuchence, a mój młodszy brat, Michał, bawił się samochodzikami na podłodze. Nagle drzwi trzasnęły tak mocno, że aż podskoczyłam. Ojciec wszedł z walizką w ręku i spojrzał na nas tak, jakby widział nas po raz ostatni.
– Zuzka, idź do pokoju – powiedziała mama cicho, ale stanowczo.
Nie ruszyłam się. Czułam, że coś się dzieje. Ojciec nie patrzył na mnie, tylko na mamę.
– Jadwiga, nie mogę już tak żyć. Odchodzę. – Jego głos był zimny jak listopadowy wiatr.
Mama zbladła. Michał zaczął płakać. Ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
– A dzieci? – wyszeptała mama.
– Poradzicie sobie. Ja… muszę zacząć od nowa.
Wyszedł. Po prostu wyszedł. Zostawił nas z ciszą tak gęstą, że aż bolało.
Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Mama przestała śpiewać przy gotowaniu. Michał coraz częściej budził się w nocy z płaczem. Ja… ja musiałam dorosnąć w jeden wieczór.
W szkole zaczęły się plotki. „Nowakowa została sama!” „Ojciec Zuzki uciekł do jakiejś baby z Gdańska!” Nauczycielka matematyki patrzyła na mnie z litością, której nienawidziłam.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i usłyszałam rozmowę mamy z babcią przez telefon:
– Mamo, ja nie dam rady sama… Kredyt, dzieci… On nawet alimentów nie chce płacić! – głos mamy łamał się od łez.
– Jadwiga, musisz być silna. Dla dzieci – odpowiedziała babcia.
Zacisnęłam pięści. Postanowiłam sobie wtedy: nie będę płakać. Będę silna dla mamy i Michała.
Ale życie nie zamierzało mi tego ułatwić. Wkrótce zaczęły się kłopoty finansowe. Mama pracowała w sklepie spożywczym na dwie zmiany, a ja po szkole biegałam do Michała do przedszkola i gotowałam mu obiady z tego, co zostało w lodówce.
Pewnego dnia mama wróciła późno i rzuciła reklamówkę na stół.
– Zuzka, musimy oszczędzać. Nie będzie nowych butów na zimę… – powiedziała cicho.
– Dam radę w starych – skłamałam, choć wiedziałam, że mają dziurę w podeszwie.
W święta Bożego Narodzenia było najgorzej. Brakowało pieniędzy na choinkę i prezenty. Michał pytał:
– A tata przyjdzie?
Mama odwracała wzrok. Ja kłamałam:
– Może jest zajęty pracą…
Ale prawda była taka, że tata nie dzwonił, nie pisał, jakbyśmy przestali istnieć.
W styczniu zachorowałam na anginę. Mama musiała brać wolne z pracy i szefowa groziła jej zwolnieniem. Wtedy pierwszy raz usłyszałam ich kłótnię przez telefon:
– Jadwiga, ile razy mam ci powtarzać? To twoje dzieci! Ja mam nowe życie!
Mama rzuciła słuchawką o ścianę i rozpłakała się tak głośno, że Michał schował się pod stół.
Z czasem nauczyłam się nie liczyć na nikogo poza sobą. Przestałam chodzić na szkolne wycieczki – nie było za co płacić. Zazdrościłam koleżankom nowych kurtek i telefonów. Czułam się gorsza.
Pewnego dnia mama wróciła do domu z nowym mężczyzną. Przedstawiła go jako „przyjaciela” – pan Andrzej był miły, przyniósł Michałowi czekoladki i próbował rozmawiać ze mną o książkach.
Ale ja nie chciałam nowego taty. Chciałam starego życia.
Zaczęły się konflikty. Mama coraz częściej spędzała wieczory z Andrzejem, a ja musiałam pilnować Michała.
– Zuzka, jesteś już duża – mówiła mama. – Pomóż mi trochę.
– A kto mi pomoże? – wybuchłam kiedyś podczas kolacji.
Mama spojrzała na mnie ze złością:
– Myślisz tylko o sobie! Ja też mam prawo być szczęśliwa!
Zamknęłam się w pokoju i płakałam w poduszkę tak długo, aż zasnęłam.
W końcu Andrzej zamieszkał z nami. Michał go polubił, ale ja czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Zaczęłam uciekać nad morze – siadałam na zimnym piasku i patrzyłam na fale, które wydawały się rozumieć mój ból lepiej niż ktokolwiek inny.
Pewnego wieczoru spotkałam tam starszą kobietę z psem. Usiadła obok mnie bez słowa i podała mi termos z herbatą.
– Wiesz, dziecko – powiedziała po chwili ciszy – morze zabiera wszystko to, czego nie chcemy już dźwigać. Ale czasem oddaje nam coś nowego.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
– Ja też kiedyś zostałam sama – dodała cicho. – Ale nauczyłam się wybaczać… sobie i innym.
Te słowa długo we mnie rezonowały. Zaczęłam pisać pamiętnik – wyrzucałam z siebie żal i gniew na ojca, mamę, cały świat.
Minęły lata. Skończyłam liceum jako najlepsza uczennica w klasie. Mama była dumna, choć nasze relacje nadal były napięte. Andrzej próbował być dla mnie ojcem, ale nigdy mu na to nie pozwoliłam.
Dziś mam dwadzieścia pięć lat i wracam do rodzinnego miasteczka tylko czasem – głównie po to, by odwiedzić mamę i Michała, który już wyrósł na wysokiego chłopaka z własnymi problemami.
Stojąc na brzegu Bałtyku myślę: czy można wybaczyć przeszłość? Czy da się pokochać rodzinę na nowo po tym wszystkim? A może są rany, które nigdy się nie zabliźnią?
Czasem wydaje mi się, że morze zna odpowiedź lepiej niż ja… Co wy o tym sądzicie? Czy każdą zdradę da się wybaczyć? Czy można odbudować rodzinę po takim rozpadzie?