Jak możesz mnie nie widzieć? Historia kobiety, która zniknęła we własnej rodzinie
— Lucyna, czy możesz wreszcie przestać się kręcić i podać mi sól? — głos mamy przeszył ciszę kuchni jak ostrze. Stałam przy zlewie, myjąc naczynia po obiedzie, który sama ugotowałam. Moja siostra, Anka, siedziała przy stole z telefonem w ręku, a brat, Tomek, śmiał się z czegoś, co zobaczył w telewizji. Nikt nie zauważył, że łzy cisną mi się do oczu. Podaję sól, jak zawsze. Bez słowa.
Od dziecka czułam się przezroczysta. Mama zawsze powtarzała: „Anka to nasza zdolna artystka, Tomek to przyszły inżynier”. A ja? Ja byłam tą, która sprzątała po wszystkich i nigdy nie sprawiała kłopotów. Nawet kiedy dostałam się na studia pedagogiczne, usłyszałam tylko: „No dobrze, przynajmniej będziesz miała stabilną pracę”.
Wyszłam za mąż za Piotra, bo wydawał się jedynym człowiekiem, który mnie zauważał. Przynajmniej tak myślałam na początku. Szybko jednak okazało się, że dla niego jestem przede wszystkim matką jego dzieci i osobą od codziennych obowiązków. Kiedy rodziła się nasza pierwsza córka, Ola, Piotr nawet nie był przy mnie w szpitalu — miał „ważne spotkanie”.
— Mamo, gdzie są moje buty? — Ola krzyczała z przedpokoju.
— Mamo, dlaczego nie ma jeszcze obiadu? — syn Bartek trzaskał drzwiami lodówki.
Byłam jak cień. Wszystko robiłam automatycznie: gotowanie, pranie, odrabianie lekcji z dziećmi. Nawet kiedy zachorowałam na grypę i przez trzy dni leżałam w łóżku z wysoką gorączką, nikt nie zapytał, czy czegoś potrzebuję. Piotr wrócił z pracy i rzucił tylko: „Może byś się w końcu ogarnęła?”
Pamiętam dzień, kiedy Ola wróciła ze szkoły z dyplomem za konkurs recytatorski. Była dumna i szczęśliwa.
— Tato! Zobacz! Wygrałam!
Piotr podszedł do niej i przytulił ją mocno.
— Jesteś najlepsza! — powiedział z uśmiechem.
Stałam obok z herbatą w ręku. Ola nawet nie spojrzała w moją stronę.
Z czasem zaczęłam znikać coraz bardziej. Przestałam mówić o swoich potrzebach. Przestałam nawet marzyć. Wieczorami siadałam na balkonie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Zastanawiałam się: czy ktoś by zauważył, gdybym po prostu przestała istnieć?
Wszystko zmieniło się pewnej zimowej nocy. Było już późno. Siedziałam sama w kuchni, słuchając ciszy domu. Nagle usłyszałam kłótnię Oli i Bartka. Krzyczeli na siebie tak głośno, że Piotr wybiegł z sypialni.
— Co tu się dzieje?! — wrzasnął.
— To przez ciebie! — Ola wskazała na mnie palcem. — Gdybyś była normalną matką, nie musiałabym wszystkiego robić sama!
Zamarłam. Poczułam się tak mała jak nigdy wcześniej.
Następnego dnia poszłam do pracy jak zwykle. W szkole dzieciaki były głośne i rozbrykane, ale przynajmniej tam ktoś mnie słuchał. Koleżanka z pokoju nauczycielskiego, pani Basia, spojrzała na mnie uważnie.
— Lucyna… wszystko w porządku?
Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale głos ugrzązł mi w gardle. Wybiegłam do łazienki i rozpłakałam się jak dziecko.
Po powrocie do domu usiadłam przy stole i napisałam list do mamy:
„Mamo,
Zawsze byłam dla ciebie niewidzialna. Chciałam być kimś ważnym — choć raz usłyszeć, że jesteś ze mnie dumna. Ale wiem już, że to się nie stanie.”
Nie wysłałam tego listu. Schowałam go do szuflady razem z innymi niespełnionymi marzeniami.
Przez kolejne tygodnie funkcjonowałam jak robot. Pewnego dnia wróciłam do pustego domu — Piotr zabrał dzieci do teściowej. Usiadłam na podłodze w salonie i zaczęłam płakać bez opamiętania. Nie wiedziałam już, kim jestem.
Wtedy zadzwoniła Anka.
— Lucyna… długo nie rozmawiałyśmy. Chciałam ci powiedzieć… przepraszam. Nigdy nie widziałam, ile robisz dla wszystkich.
Zaniemówiłam.
— Mama jest chora — dodała cicho Anka. — Pytała o ciebie.
Pojechałam do rodzinnego domu następnego dnia. Mama leżała w łóżku, słaba i blada.
— Lucynko… — wyszeptała. — Przepraszam cię… Zawsze byłaś moim wsparciem… tylko nigdy nie umiałam tego powiedzieć.
Łzy popłynęły mi po policzkach.
Wróciłam do siebie inna. Po raz pierwszy od lat spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę zmęczoną, ale silną. Zaczęłam mówić o swoich potrzebach — najpierw nieśmiało, potem coraz odważniej.
— Piotrze — powiedziałam pewnego wieczoru — chcę wrócić na studia podyplomowe. Chcę zrobić coś dla siebie.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
— Myślałem… że jesteś szczęśliwa tak jak jest.
— Nie jestem — odpowiedziałam spokojnie.
Dzieci początkowo buntowały się przeciwko zmianom: musiały same przygotować sobie śniadanie albo posprzątać pokój. Ale z czasem zaczęły doceniać moją obecność — prawdziwą obecność.
Dziś wiem jedno: niewidzialność to nie wyrok. To wybór — mój własny wybór, by zacząć żyć dla siebie.
Czasem patrzę na swoje odbicie i pytam: ile jeszcze kobiet żyje tak jak ja? Czy naprawdę musimy czekać na dno, żeby zacząć być widzialne?