Między rozczarowaniem a nadzieją – historia samotnej matki z Warszawy

– Mamo, proszę cię, ja naprawdę nie daję już rady – mój głos drżał, a łzy cisnęły się do oczu. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech mojej mamy.

– Aniu, mówiłam ci już tyle razy. Ja swoje dzieci wychowałam. Teraz chcę wreszcie odpocząć. Nie mogę się wszystkim zajmować – jej słowa były jak zimny prysznic. Znowu. Znowu ta sama rozmowa, ten sam mur.

Odłożyłam telefon na blat i przez chwilę patrzyłam w okno na szare warszawskie niebo. W pokoju obok rozległ się płacz najmłodszej, Zosi. Szymon i Michał kłócili się o klocki. Mój świat od miesięcy był nieustannym chaosem, a ja czułam się jak rozbitek na tratwie, którą co chwila zalewa fala.

Marek zginął nagle. Wypadek samochodowy pod Piasecznem. Dzwonił do mnie godzinę wcześniej, pytał, czy kupić mleko dla Zosi. Odpowiedziałam, że tak, i żeby uważał na siebie – jak zawsze. Potem był telefon z policji, szpital, formalności, pogrzeb. I pustka. Przerażająca pustka.

Mama była wtedy przy mnie. Pomogła z dziećmi przez pierwsze dwa tygodnie. Potem wróciła do siebie na Bielany i powiedziała: „Musisz się nauczyć żyć sama”.

Nie rozumiałam tego. Przecież była moją mamą. Czy nie powinna być dla mnie wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebowałam? Czy nie powinna pokochać swoich wnuków tak jak kiedyś mnie?

Każdy dzień był walką. Wstawałam o piątej rano, żeby przygotować śniadanie i kanapki do szkoły dla chłopców. Zosia budziła się z płaczem – miała dopiero dwa lata i wciąż wołała „tata”, nie rozumiejąc, dlaczego już go nie ma.

– Mamo, a kiedy tata wróci? – pytał Szymon pewnego wieczoru, gdy próbowałam go utulić do snu.

– Tata jest teraz w niebie, kochanie – odpowiedziałam cicho, czując jak łamie mi się głos.

– Ale przecież mówiłaś, że wróci z pracy…

Nie umiałam znaleźć słów. Czułam się winna za każde kłamstwo i każdą łzę moich dzieci.

Pracowałam w biurze rachunkowym na pół etatu. Szefowa zgodziła się na elastyczne godziny, ale i tak ledwo wiązałam koniec z końcem. Często musiałam zabierać Zosię do pracy, bo nie było mnie stać na żłobek. Klienci patrzyli na mnie z politowaniem albo irytacją, gdy mała zaczynała płakać podczas spotkań.

Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i liczyłam pieniądze. Czynsz za mieszkanie na Ursynowie, rachunki, jedzenie, ubrania dla dzieci… Każda złotówka była ważna. Czasem zastanawiałam się, czy sprzedać obrączkę po Marku albo komputer, który dostałam jeszcze od taty na studiach.

Najgorsze były weekendy. Wszyscy znajomi mieli swoje rodziny, wyjeżdżali za miasto albo spotykali się na wspólne grille. Ja siedziałam sama z dziećmi w czterech ścianach.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kuzynka Magda.

– Anka, słuchaj… Może przyjedźcie do nas na wieś na kilka dni? Dzieciaki pobiegają po podwórku, ty odpoczniesz…

Chciałam powiedzieć „tak”, ale wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na bilet PKP dla nas wszystkich.

– Dzięki, Magda… Może innym razem – odpowiedziałam wymijająco.

Wieczorem zadzwoniłam jeszcze raz do mamy.

– Mamo… Może chociaż w sobotę zabrałabyś chłopców do siebie? Ja naprawdę muszę odpocząć…

– Aniu, ja mam swoje sprawy. Idę do teatru z koleżanką. Nie mogę być cały czas babcią na zawołanie – usłyszałam w odpowiedzi.

Zacisnęłam zęby ze złości i bezsilności. Czułam się zdradzona przez własną matkę. Przecież ona zawsze powtarzała mi: „Rodzina jest najważniejsza”. Dlaczego teraz odwracała się ode mnie?

Zaczęłam coraz częściej płakać po nocach. Bałam się o przyszłość dzieci. Bałam się o siebie – czy dam radę? Czy nie popadnę w depresję?

Któregoś dnia Szymon wrócił ze szkoły smutny.

– Mamo, pani powiedziała, że tata powinien przyjść na zebranie…

Serce mi pękło.

– Pójdę za tatę – obiecałam mu i poszłam następnego dnia do szkoły z podkrążonymi oczami i Zosią na rękach.

Nauczycielka spojrzała na mnie współczująco.

– Pani Anno… Jeśli będzie pani potrzebowała pomocy…

Skinęłam głową, ale wiedziałam, że nikt nie może mi pomóc naprawdę.

W pracy zaczęły się problemy. Szefowa coraz częściej patrzyła krzywo na moje spóźnienia i nieobecności.

– Aniu, ja rozumiem twoją sytuację… Ale firma musi funkcjonować – powiedziała pewnego dnia.

Wróciłam do domu i rozpłakałam się przy dzieciach. Michał podszedł do mnie i przytulił mnie mocno.

– Mamo, nie płacz… Ja będę ci pomagał – powiedział poważnie jak dorosły.

To był moment przełomowy. Zrozumiałam wtedy, że muszę być silna dla nich – nawet jeśli świat wali mi się na głowę.

Zaczęłam szukać dodatkowej pracy przez internet – korepetycje z matematyki dla licealistów, pisanie tekstów na zlecenie. Wieczorami uczyłam się nowych rzeczy: obsługi Excela, podstaw księgowości online.

Czasem miałam ochotę zadzwonić do mamy i wykrzyczeć jej wszystko: żal, rozczarowanie, samotność. Ale nie robiłam tego. Bałam się kolejnej odmowy.

Któregoś dnia spotkałam ją przypadkiem w sklepie spożywczym na Kabatach. Stała w kolejce z koleżanką i śmiała się głośno.

– O! Ania! – zawołała radośnie. – Jak dzieci?

– Dobrze… Radzimy sobie – odpowiedziałam chłodno.

Spojrzała na mnie uważnie.

– Wyglądasz na zmęczoną… Może powinnaś więcej odpoczywać?

Zacisnęłam pięści w kieszeni kurtki.

– Gdybym miała jak…

Jej koleżanka spojrzała na mnie z lekkim politowaniem.

– No widzisz, Marysiu? Młodzi teraz mają ciężko…

Mama tylko wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.

Wyszłam ze sklepu z poczuciem upokorzenia i gniewu. Przez całą drogę do domu powtarzałam sobie: „Nie potrzebuję jej pomocy. Dam radę sama”.

Ale nocami wracały pytania: dlaczego ona mnie zostawiła? Czy ja też kiedyś zostawię swoje dzieci?

Minęły miesiące. Dzieci rosły, ja coraz lepiej radziłam sobie z pracą i domem. Zosia zaczęła chodzić do przedszkola dzięki miejskiej dotacji. Chłopcy pomagali mi w domu – sprzątali swoje pokoje, robili zakupy.

Czasem nachodziły mnie chwile słabości – zwłaszcza gdy widziałam rodziny spacerujące razem po parku albo słyszałam śmiech dzieci bawiących się z dziadkami.

Ale nauczyłam się cieszyć drobiazgami: uśmiechem Zosi rano przy śniadaniu, laurką od Michała na Dzień Matki, dobrym słowem od sąsiadki z klatki obok.

Pewnego wieczoru usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i spojrzałam na rozświetlone bloki Warszawy. Poczułam dumę – przetrwałam najgorsze chwile bez niczyjej pomocy.

Czasem myślę o mamie – czy ona żałuje swoich decyzji? Czy kiedyś zrozumie mój ból? A może to ja powinnam wybaczyć jej brak wsparcia?

Czy samotność to kara za to, że za bardzo polegałam na innych? A może to właśnie ona nauczyła mnie prawdziwej siły?