Między miłością a nienawiścią: Moje życie z teściową, która zniszczyła naszą rodzinę
Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi za sobą, usłyszałam jej głos — ostry, przeszywający, jakby czekała tylko na ten moment. — Marta, czy ty naprawdę musisz tak trzaskać tymi drzwiami? — zapytała teściowa, stojąc w przedpokoju z założonymi rękami. W jej oczach widziałam pogardę, której nie potrafiłam już dłużej ignorować. To był kolejny dzień, kiedy wracałam z pracy zmęczona, a w domu czekała na mnie nie tylko rodzina, ale i ona — Barbara Majewska, matka mojego męża.
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęła się ta wojna. Może wtedy, gdy po raz pierwszy przekroczyłam próg ich mieszkania jako narzeczona Pawła. Barbara spojrzała na mnie z góry i powiedziała do swojego męża: — No, ciekawe, jak długo z nami wytrzyma. Zignorowałam to wtedy, bo byłam zakochana i wierzyłam, że miłość wszystko przezwycięży. Myliłam się.
Z Pawłem poznaliśmy się na studiach w Krakowie. On — spokojny informatyk, ja — nauczycielka polskiego z małego miasteczka pod Tarnowem. Szybko się zakochaliśmy i po dwóch latach postanowiliśmy się pobrać. Rodzice Pawła byli przeciwni. — Po co ci dziewczyna ze wsi? — pytała Barbara. — Przecież możesz mieć kogoś lepszego. Paweł jednak był uparty. Wzięliśmy ślub wbrew wszystkim.
Na początku mieszkaliśmy sami w wynajętym mieszkaniu. Było ciężko, ale byliśmy szczęśliwi. Kiedy zaszłam w ciążę, Paweł stracił pracę. Nie mieliśmy wyjścia — musieliśmy przeprowadzić się do jego rodziców na obrzeżach Krakowa. I wtedy zaczęło się piekło.
Barbara od pierwszego dnia dawała mi do zrozumienia, że jestem tu tylko gościem. — U nas nie gotuje się tak tłusto — mówiła, kiedy próbowałam zrobić obiad według przepisu mojej mamy. — A może ty nie umiesz gotować? Może twoja matka też nie umiała? — rzucała złośliwie. Próbowałam się nie przejmować, ale z każdym dniem było coraz gorzej.
Kiedy urodził się nasz syn, Kuba, Barbara przejęła nad nim całkowitą kontrolę. — Ty nie wiesz, jak się zajmować dzieckiem — powtarzała mi codziennie. — Ja wychowałam dwoje dzieci i wiem najlepiej. Nawet Paweł nie miał odwagi jej się sprzeciwić. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Barbary z sąsiadką przez uchylone drzwi kuchni:
— Ta Marta to żadna gospodyni. Dziecko całe dnie płacze, a ona tylko siedzi przy książkach. Pewnie nawet obiadu porządnego zrobić nie potrafi.
— A Paweł? — dopytywała sąsiadka.
— Paweł to mój syn, zawsze będzie miał u mnie wsparcie. Ale ona? Nie wiem, co on w niej widzi.
Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałam wybiec z domu i nigdy nie wracać, ale miałam syna i męża. Musiałam być silna.
Z czasem zaczęły się większe konflikty. Barbara coraz częściej wtrącała się w nasze życie. Kiedy chciałam wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim, powiedziała Pawłowi:
— Jak możesz pozwolić żonie zostawić dziecko? Matka powinna być przy dziecku! Chcesz mieć syna wychowanego przez obcą kobietę?
Paweł milczał. Ja czułam się coraz bardziej osaczona.
W końcu postawiłam sprawę jasno:
— Mamo, muszę wrócić do pracy. Potrzebujemy pieniędzy na wynajem mieszkania.
Barbara spojrzała na mnie z pogardą:
— Ty nigdy nie będziesz prawdziwą matką dla Kuby. Prawdziwa matka nie zostawia dziecka dla pracy.
To był moment przełomowy. Zaczęłam szukać mieszkania na własną rękę. Paweł był rozdarty między mną a matką. — Marta, spróbujmy jeszcze trochę wytrzymać — prosił wieczorami. Ale ja już nie mogłam.
Pewnego wieczoru doszło do awantury o błahostkę — Barbara zarzuciła mi, że źle posprzątałam łazienkę.
— U mnie zawsze było czysto! Ty nawet szmaty dobrze użyć nie potrafisz! — krzyczała.
Nie wytrzymałam:
— Może czas pozwolić nam żyć po swojemu? To jest też mój dom!
Barbara podeszła do mnie tak blisko, że czułam jej oddech na twarzy:
— To nigdy nie będzie twój dom! Jesteś tu tylko dlatego, że mój syn jest naiwny!
Paweł próbował nas rozdzielić:
— Mamo, przestań! Marta jest moją żoną!
Ale ona była nieugięta:
— To ja cię wychowałam! To ja wiem lepiej!
Po tej awanturze spakowałam rzeczy swoje i Kuby i pojechałam do mojej mamy do Tarnowa. Paweł został z matką.
Przez kilka tygodni nie odbierał moich telefonów. Barbara przekonała go, że jestem niewdzięczna i egoistyczna. W końcu przyjechał do mnie sam:
— Marta… Przepraszam cię za wszystko. Nie wiedziałem, jak bardzo cię raniła.
Wybaczyłam mu, ale postawiłam warunek: albo zaczniemy nowe życie sami, albo to koniec naszego małżeństwa.
Znaleźliśmy małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Było ciasno i skromnie, ale byliśmy razem. Barbara przez kilka miesięcy nie odzywała się do nas wcale.
Kiedy Kuba zachorował na zapalenie płuc i trafił do szpitala, Barbara pojawiła się nagle na oddziale pediatrycznym:
— Widzisz? Gdybyś była lepszą matką, dziecko by nie chorowało!
Nie wytrzymałam:
— Proszę pani, to nie jest pani sprawa! Jestem matką Kuby i zrobię wszystko dla jego dobra!
Barbara spojrzała na mnie z nienawiścią:
— Jeszcze zobaczymy…
Po wyjściu Kuby ze szpitala Paweł zaczął coraz częściej jeździć do matki pod pretekstem pomocy przy ogrodzie czy naprawach w domu. Zaczęły się kłótnie między nami:
— Paweł, ile jeszcze będziesz pozwalał jej sobą manipulować?
— To moja matka… Nie mogę jej zostawić samej.
— A mnie możesz?
Czułam się coraz bardziej samotna. Zaczęłam mieć problemy ze snem i ataki paniki. W końcu poszłam do psychologa.
— Musi pani postawić granice — powiedziała terapeutka. — Inaczej ta sytuacja panią zniszczy.
Zaczęłam walczyć o siebie i o swoje dziecko. Przestałam odbierać telefony od Barbary, ignorowałam jej zaczepki na Facebooku i plotki rozpuszczane po rodzinie.
Pewnego dnia Paweł wrócił do domu późno wieczorem i powiedział:
— Mama chce sprzedać dom i zamieszkać bliżej nas.
Poczułam zimny dreszcz na plecach:
— Nie zgadzam się na to! Jeśli zamieszka obok nas, nasze małżeństwo tego nie przetrwa!
Paweł był rozdarty:
— Marta… Ona jest sama…
— A ja? Ja też jestem sama! Od lat walczę o naszą rodzinę!
W końcu postawiłam sprawę jasno:
— Albo my i nasze życie, albo twoja matka i jej manipulacje!
Paweł wybrał nas.
Barbara zerwała z nami kontakt na pół roku. W tym czasie nasze życie zaczęło się układać. Kuba poszedł do przedszkola, ja wróciłam do pracy na pół etatu. Zaczęliśmy żyć normalnie.
Ale pewnego dnia dostałam list polecony od Barbary:
„Marta,
Nigdy ci nie wybaczę tego, co zrobiłaś mojej rodzinie. Odebrałaś mi syna i wnuka. Jesteś egoistką i zawsze będziesz nikim w moich oczach.
Barbara Majewska”
Przeczytałam ten list kilka razy i… poczułam ulgę. Zrozumiałam wtedy, że nigdy nie zdobędę jej akceptacji i przestałam tego pragnąć.
Dziś żyjemy spokojniej, choć cień Barbary wciąż czasem kładzie się na naszym życiu. Paweł czasem tęskni za matką, ale wie, że rodzina to my — ja i Kuba.
Często zastanawiam się: czy można naprawdę być szczęśliwym bez akceptacji najbliższych? Czy warto walczyć o siebie kosztem innych? A może czasem trzeba po prostu odpuścić?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?