Cisza, która rozdziera – historia Magdy z Gdańska

– Magda, musimy porozmawiać. – Głos Pawła był cichy, ale w tej ciszy kryło się coś, co sprawiło, że serce zamarło mi w piersi. Stałam przy kuchennym blacie, krojąc marchewkę do zupy dla dzieci. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet jakby chciały zagłuszyć to, co miało za chwilę paść.

Odwróciłam się powoli. Paweł siedział przy stole, dłonie miał splecione, patrzył w blat. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– O co chodzi? – zapytałam, choć przeczuwałam odpowiedź. Od miesięcy czułam, że coś jest nie tak. Że między nami rozciąga się przepaść, której nie potrafię już zasypać.

– Ja… Nie wiem, jak to powiedzieć… – zaczął. – Magda, ja już cię nie kocham.

Te słowa rozdarły mnie na pół. Przez chwilę świat zawirował. Słyszałam tylko szum krwi w uszach i odgłos deszczu. Marchewka upadła na podłogę. Dzieci bawiły się w pokoju obok, śmiejąc się i kłócąc o klocki Lego. A ja stałam w kuchni i czułam, jak moje życie właśnie się kończy.

– Co ty mówisz? – wyszeptałam. – Przecież jesteśmy rodziną…

Paweł podniósł wzrok. W jego oczach nie było już czułości. Była tylko rezygnacja.

– Próbowałem, Magda. Naprawdę próbowałem. Ale od dawna czuję się obcy w tym domu. Ty ciągle zajęta dziećmi, pracą, twoją matką… Ja już nie mam tu miejsca.

Chciałam krzyczeć, płakać, błagać go, żeby został. Ale coś mnie powstrzymało. Może duma, może zmęczenie. Może świadomość, że on już podjął decyzję.

– I co teraz? – zapytałam drżącym głosem.

– Chcę się wyprowadzić. Zostawię ci mieszkanie. Dzieci… będę je odwiedzał. Ale nie mogę już tak żyć.

Nie pamiętam, jak minął tamten wieczór. Pamiętam tylko, że dzieci pytały: „Mamo, czemu płaczesz?”. Że matka zadzwoniła i powiedziała: „Wiedziałam, że tak będzie. On nigdy nie był dla ciebie odpowiedni”. Że siostra napisała SMS-a: „Trzymaj się, Magda. Jesteś silna”.

Ale ja nie czułam się silna. Czułam się pusta.

Następnego dnia Paweł spakował walizkę i wyszedł bez słowa pożegnania. Dzieci patrzyły na niego szeroko otwartymi oczami.

– Tata wróci? – spytała Zosia.

– Nie wiem, kochanie – odpowiedziałam i po raz pierwszy w życiu poczułam się jak kłamczucha.

Zaczęły się tygodnie pełne łez i milczenia. Matka przychodziła codziennie i narzekała:

– Musisz być twarda! Nie możesz pokazać dzieciom słabości! Paweł to egoista! Zawsze taki był!

Ale ja nie chciałam być twarda. Chciałam po prostu przestać czuć ten ból.

Siostra próbowała mnie wyciągnąć na kawę:

– Magda, musisz wyjść do ludzi! Nie możesz zamknąć się w domu!

Ale ja nie chciałam ludzi. Chciałam Pawła. Chciałam naszą rodzinę sprzed lat – zanim pojawiły się rachunki, choroby dzieci, wieczne pretensje teściowej i zmęczenie tak wielkie, że wieczorem zasypiałam z głową na stole.

Pewnego dnia zadzwoniła teściowa:

– Magda, mam nadzieję, że nie będziesz nastawiać dzieci przeciwko Pawłowi! On jest ich ojcem!

Zacisnęłam zęby i odpowiedziałam:

– Nie zamierzam nikogo nastawiać. Ale proszę mi nie mówić, jak mam wychowywać własne dzieci.

Rozłączyła się bez słowa.

W pracy szefowa patrzyła na mnie z politowaniem:

– Magda, może powinnaś wziąć kilka dni wolnego? Wyglądasz na wykończoną.

Ale ja nie mogłam sobie pozwolić na wolne. Musiałam zarabiać na czynsz i przedszkole Zosi.

Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła Gdańska odbijające się w kałużach. Czułam się jak duch we własnym życiu.

Dzieci coraz częściej pytały o tatę:

– Mamo, kiedy tata przyjdzie?

Nie wiedziałam, co im mówić. Kłamałam coraz mniej przekonująco.

Któregoś dnia Paweł przyszedł po dzieci na weekend. Stał w drzwiach z nową kurtką i uśmiechem przyklejonym do twarzy.

– Cześć Magda – powiedział sztywno.

– Cześć – odpowiedziałam równie chłodno.

Zosia rzuciła mu się na szyję:

– Tato! Tato! Zabierzesz nas do zoo?

Paweł spojrzał na mnie pytająco.

– Możesz je zabrać gdzie chcesz – powiedziałam bez emocji.

Kiedy wyszli, usiadłam na podłodze i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.

Matka zadzwoniła wieczorem:

– No i co? Był? Co mówił?

– Nic ważnego – odpowiedziałam i rozłączyłam się szybko.

Zaczęły się plotki w rodzinie:

– Magda podobno nie radzi sobie sama…
– Słyszałaś? Paweł już kogoś ma!
– Biedne dzieci…

Czułam się osaczona przez cudze opinie i dobre rady.

Pewnej nocy Zosia przyszła do mojego łóżka i wtuliła się we mnie:

– Mamo, śniło mi się, że tata wrócił do domu…

Objęłam ją mocno i poczułam łzy spływające po policzkach dziecka.

Minęły miesiące. Nauczyłam się żyć sama z dziećmi. Nauczyłam się robić zakupy bez Pawła, naprawiać cieknący kran i chodzić na wywiadówki sama. Ale wciąż bolało.

Pewnego dnia spotkałam Pawła przypadkiem pod sklepem spożywczym na Przymorzu. Był z jakąś kobietą – młodszą ode mnie o dziesięć lat, ubraną modnie i pewną siebie.

Spojrzał na mnie z zakłopotaniem:

– Cześć Magda…

– Cześć – odpowiedziałam chłodno.

Kobieta uśmiechnęła się sztucznie:

– To twoja żona?

Paweł spuścił wzrok:

– Była żona…

Poczułam ukłucie zazdrości i upokorzenia jednocześnie. Przez resztę dnia nie mogłam przestać o tym myśleć.

Wieczorem zadzwoniła siostra:

– Magda, musisz zacząć żyć dla siebie! On już poszedł dalej!

Ale jak zacząć żyć dla siebie, kiedy całe życie było dla innych?

Z czasem zaczęłam powoli wracać do siebie. Zapisałam się na jogę do klubu osiedlowego. Poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji – rozwiedzione matki z dziećmi.

Na jednym ze spotkań Basia powiedziała:

– Wiesz co jest najgorsze? Że wszyscy oczekują od nas siły. A my mamy prawo być słabe!

Przytaknęłam ze łzami w oczach.

Któregoś dnia Zosia przyniosła mi laurkę: „Mamo jesteś najlepsza na świecie”. Usiadłyśmy razem na dywanie i zaczęłyśmy rysować domki i słońca.

Nagle poczułam spokój – pierwszy raz od miesięcy.

Dziś wiem jedno: życie nigdy nie wróci do tego, co było przedtem. Ale może to dobrze? Może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas niszczyło?

Patrzę w lustro i widzę nową siebie – zmęczoną, ale silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.

Czy można jeszcze zaufać? Czy można jeszcze pokochać? A może najpierw trzeba nauczyć się kochać samą siebie?