Moja córka wstydzi się mnie, bo nie stać mnie na wsparcie jej finansowo. Czy naprawdę jestem gorszą matką?

– Mamo, nie mogłabyś nam trochę pomóc z ratą na mieszkanie? – głos Zuzanny drżał, ale w jej oczach widziałam cień pretensji. Stała w mojej kuchni, tej samej, w której uczyłam ją lepić pierogi i tłumaczyłam zadania z matematyki. Teraz patrzyła na mnie jak na kogoś obcego.

Zanim odpowiedziałam, poczułam znajome ukłucie w sercu. Przecież wiem, że nie mam z czego. Emerytura po czterdziestu latach pracy w szkole ledwo starcza mi na rachunki i leki. Ale jak jej to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało jak wymówka?

– Zuzia, wiesz, że bardzo bym chciała… Ale sama ledwo wiążę koniec z końcem – zaczęłam cicho.

Westchnęła ciężko i odwróciła wzrok. – U Krzysztofa rodzice zawsze pomagają. Nawet na wakacje do Chorwacji dali im pieniądze. A ty…

Nie dokończyła. W tej ciszy usłyszałam wszystko.

Zuzanna przyszła na świat późno, miałam już czterdzieści dwa lata. Po latach nieudanych prób, po łzach i modlitwach, była moim cudem. Mój mąż, Andrzej, zmarł, gdy Zuzia miała trzynaście lat. Od tego czasu byłam dla niej wszystkim: matką, ojcem, nauczycielką i przyjaciółką. Pracowałam po godzinach, dawałam korepetycje, żeby mogła pojechać na zieloną szkołę czy kupić nową kurtkę zimową. Nigdy nie miałyśmy wiele, ale zawsze starałam się dać jej wszystko, co mogłam.

Teraz patrzyłam na nią – dorosłą kobietę, żonę Krzysztofa, matkę dwójki dzieci – i czułam się jak ktoś zbędny. Jej teściowie mają firmę budowlaną pod Warszawą, dom z basenem i dwa samochody. Ja mam dwupokojowe mieszkanie w bloku z wielkiej płyty i starego fiata punto.

– Wiesz, mamo… Krzysztof mówił ostatnio, że może powinnaś sprzedać mieszkanie i przeprowadzić się do nas. Byłoby ci łatwiej – rzuciła nagle.

Zamarłam. Przeprowadzić się do nich? Do ich nowoczesnego domu pełnego drogich sprzętów i rozmów o inwestycjach? Byłabym tam tylko dodatkiem do ich życia, kimś, kogo trzeba tolerować.

– Zuzia… Ja nie chcę być ciężarem – odpowiedziałam drżącym głosem.

– Ale przecież już jesteś – powiedziała cicho.

Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek innego. Przez kilka dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się myśli: czy rzeczywiście jestem ciężarem? Czy przez to, że nie mogę dać jej pieniędzy, jestem gorszą matką?

Przypomniałam sobie rozmowę sprzed lat. Zuzia miała wtedy osiemnaście lat i wróciła zapłakana ze szkoły.

– Mamo, wszyscy jadą na studniówkę w nowych sukienkach! Ja mam tylko tę po cioci Basi…

Wtedy sprzedałam złoty pierścionek po babci i kupiłam jej wymarzoną sukienkę. Była taka szczęśliwa! Czy dziś już tego nie pamięta?

Kilka dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.

– Pani Marysiu, widziałam Zuzannę w sklepie. Wyglądała na bardzo przygnębioną. Wszystko w porządku?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Moje serce było rozdarte między dumą a rozpaczą.

W weekend odwiedziłam Zuzannę bez zapowiedzi. Drzwi otworzył Krzysztof.

– Dzień dobry, pani Marysiu. Zuzia jest w kuchni.

Weszłam i zobaczyłam ją przy stole z głową opartą na dłoniach.

– Cześć, kochanie – powiedziałam cicho.

Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Przepraszam cię za tamto… Po prostu jestem zmęczona tym wszystkim. Krzysztof ciągle porównuje mnie do swojej matki. Ona wszystko ogarnia: dzieci, dom, pieniądze… Ja czuję się przy niej jak szara myszka.

Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.

– Zuziu, ja też się czasem czuję niewystarczająca. Ale pamiętaj: miłość matki nie mierzy się pieniędzmi.

Łzy popłynęły jej po policzkach.

– Wiem… Ale czasem tak bardzo chciałabym ci pomóc…

Uśmiechnęłam się przez łzy.

– Pomagasz mi codziennie tym, że jesteś. Że dzwonisz, pytasz jak się czuję…

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Potem Zuzia powiedziała:

– Może pojedziemy razem na spacer? Dawno nie byłyśmy nad Wisłą.

Spacerowałyśmy długo brzegiem rzeki. Opowiadała mi o dzieciach, o pracy. Czułam, że powoli wraca między nami dawna bliskość.

Wieczorem wróciłam do domu i długo patrzyłam przez okno na światła miasta. Myślałam o tym, jak łatwo jest zranić kogoś słowem – nawet własną matkę.

Dziś wiem jedno: nie jestem gorszą matką tylko dlatego, że nie mam pieniędzy. Może nie mogę dać Zuzi wakacji w Chorwacji czy nowego samochodu, ale mogę dać jej coś więcej – wsparcie, rozmowę i miłość bezwarunkową.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy mierzyć wartość rodzica ilością zer na koncie? A może najważniejsze jest to, czego nie da się kupić za żadne pieniądze?