Niefortunne Zabiegi: Historia Klęski i Przebaczenia

Już od pierwszych sekund tej nocy czułam, że wszystko się posypie. Wpadłam do szpitala spóźniona, z mokrymi włosami, bo dzieciaki znowu nie chciały zasnąć, a mąż – jak zwykle – zniknął na nocną zmianę w fabryce. W Radomiu życie toczy się swoim tempem, ale na oddziale chirurgii czas płynie inaczej: szybciej, ostrzej, bezlitośnie.

– Pani Marto, już panią wołają! – krzyknęła Basia z recepcji, ledwo przekroczyłam próg.

– Co się dzieje? – zapytałam, rzucając torbę pod biurko.

– Wypadek samochodowy, chłopak z rozciętą głową i złamaną nogą. Lekarz już na sali.

Zerwałam się, serce waliło mi jak młotem. W takich chwilach nie myśli się o sobie – tylko o tym, co trzeba zrobić. Ale tej nocy nie byłam tylko pielęgniarką. Byłam też matką, żoną i córką. I każda z tych ról miała zaraz rozedrzeć mnie na strzępy.

Wpadłam na salę zabiegową. Chłopak miał może siedemnaście lat, krew lała się po podłodze. Lekarz – doktor Kaczmarek – rzucał polecenia:

– Szybko! Opatrunek uciskowy! Marta, trzymaj go!

Przytrzymałam chłopaka za ramiona. Drżał cały, oczy miał szeroko otwarte ze strachu.

– Będzie dobrze – szepnęłam mu do ucha. – Oddychaj głęboko.

Wtedy zadzwonił mój telefon. Zignorowałam go. Ale po chwili zadzwonił drugi raz. I trzeci. W końcu Basia wbiegła na salę:

– Pani Marto! To pani mama! Mówi, że to pilne!

Zamarłam. Mama nigdy nie dzwoniła do mnie do pracy, chyba że naprawdę coś się stało.

– Przepraszam – powiedziałam do doktora i wybiegłam na korytarz.

– Mamo? – odebrałam szeptem.

– Marta… Tata miał zawał. Jest w szpitalu na Józefowie. Lekarze mówią… nie wiem, czy przeżyje tę noc.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

– Muszę zostać w pracy – wyszeptałam. – Nie mogę wyjść…

– Rozumiem – mama płakała cicho do słuchawki. – Ale gdybyś mogła…

Rozłączyłam się i wróciłam na salę zabiegową. Chłopak już był zszywany, ale w głowie miałam tylko obraz ojca leżącego gdzieś samotnie w innym szpitalu.

Noc ciągnęła się jak wieczność. Każdy dźwięk był za głośny, każdy zapach za ostry. Po północy przywieźli starszą kobietę z pękniętym wyrostkiem robaczkowym. Jej córka klęczała przy łóżku:

– Proszę ją uratować! To moja mama!

Patrzyłam na nią i czułam narastającą wściekłość: dlaczego ja nie mogę być teraz przy swoim ojcu?

Po operacji usiadłam w dyżurce i zaczęłam płakać. Basia weszła bez pukania:

– Marta… Co się dzieje?

Opowiedziałam jej wszystko: o ojcu, o tym jak dzieciaki są same z sąsiadką, o mężu, który od miesięcy wraca coraz później i coraz bardziej obcy.

– Idź do domu – powiedziała Basia stanowczo. – Ja cię tu zastąpię.

– Nie mogę! – krzyknęłam przez łzy. – Jeśli wyjdę teraz, zawalę cały oddział! Kaczmarek już mi groził zwolnieniem po ostatniej pomyłce z lekami!

Basia przytuliła mnie mocno.

– Jesteś dobra w tym co robisz. Ale jesteś też człowiekiem.

Wtedy zadzwonił doktor Kaczmarek:

– Marta! Gdzie ty jesteś?! Potrzebuję cię na sali numer trzy!

Wróciłam na oddział z ciężkim sercem. Na sali leżała młoda kobieta po cesarskim cięciu, krwawiła obficie.

– Trzeba ją natychmiast przewieźć na blok operacyjny! – krzyczał lekarz.

Pomogłam przenieść pacjentkę na nosze, ale ręce mi się trzęsły tak bardzo, że prawie upuściłam kroplówkę.

– Co z tobą?! – syknął Kaczmarek. – Jeśli nie dasz rady, idź do domu!

Zacisnęłam zęby i zostałam.

Po operacji usiadłam na schodach przed szpitalem i zadzwoniłam do mamy.

– Jak tata?

– Nadal nieprzytomny… Lekarze mówią, że jeśli przeżyje do rana, będzie dobrze.

Chciało mi się wyć z bezsilności.

Wróciłam na oddział i wtedy wydarzyło się coś, co do dziś śni mi się po nocach.

Na korytarzu stała kobieta z małym chłopcem na rękach. Chłopiec był siny, nie oddychał.

– Pomocy! On się dusi! – krzyczała kobieta.

Rzuciłam się do nich i zaczęłam reanimację. Basia pobiegła po lekarza. Przez kilka minut walczyliśmy o życie dziecka. W końcu chłopiec zaczął płakać.

Kobieta padła mi do stóp:

– Dziękuję! Dziękuję!

Ale ja czułam tylko pustkę i zmęczenie tak wielkie, że ledwo stałam na nogach.

O szóstej rano przyszła zmiana. Wyszłam ze szpitala jak zombie i pobiegłam do szpitala na Józefowie zobaczyć ojca.

Leżał nieprzytomny, podłączony do aparatury. Mama siedziała przy nim blada jak ściana.

– Przepraszam… – wyszeptałam przez łzy. – Nie mogłam być tu wcześniej…

Mama spojrzała na mnie ze smutkiem:

– Zawsze jesteś gdzieś potrzebna… tylko nie tu.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego tej nocy.

Ojciec przeżył, ale już nigdy nie był taki jak dawniej. Mąż odszedł kilka miesięcy później do innej kobiety z pracy. Dzieci długo miały żal, że nie było mnie w domu wtedy, gdy najbardziej mnie potrzebowały.

A ja? Zostałam sama ze swoimi wyborami i pytaniem: czy można być dobrą pielęgniarką i dobrą matką jednocześnie? Czy zawsze trzeba coś poświęcić?

Czasem myślę: ile jeszcze takich nocy przede mną? Ile razy będę musiała wybierać między rodziną a cudzym życiem? Czy wy też czuliście kiedyś, że świat wymaga od was rzeczy niemożliwych?