Złudzenie szczęścia: Opowieść o rodzinnych sekretach i cenie miłości

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż echo odbiło się od ścian naszego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam w przedpokoju z walizką w ręku, a łzy ściekały mi po policzkach. – Nie wracaj! – krzyknęła mama zza zamkniętych drzwi. – Skoro wybrałaś jego, radź sobie sama!

Miałam wtedy dwadzieścia trzy lata i byłam przekonana, że świat należy do mnie. Nazywam się Agnieszka Nowicka i przez większość życia wierzyłam, że rodzina to bezpieczna przystań. Ale tamtego dnia wszystko się zmieniło.

Poznałam Pawła na studiach na Politechnice Warszawskiej. Był starszy o cztery lata, przystojny, pewny siebie, z błyskiem w oku. Moja mama od początku go nie znosiła. – On cię wykorzysta – powtarzała. – Tacy jak on zawsze mają coś za uszami. Ale ja byłam zakochana po uszy. Paweł potrafił rozśmieszyć mnie do łez, a potem godzinami rozmawiać o życiu, marzeniach, planach na przyszłość.

Kiedy po roku znajomości zaszłam w ciążę, świat wywrócił się do góry nogami. Mama płakała całe noce, tata milczał i patrzył na mnie z wyrzutem. – Zrujnowałaś sobie życie – powiedziała babcia podczas rodzinnego obiadu. – Dziecko bez ślubu? Co ludzie powiedzą?

Paweł był inny. Ucieszył się, przytulił mnie mocno i powiedział: – Damy radę, Aga. Zawsze chciałem mieć rodzinę. Wzięliśmy ślub cywilny w małym urzędzie na Ochocie. Było skromnie – tylko nasi przyjaciele i jego rodzice. Moja mama nie przyszła.

Pierwsze miesiące były trudne. Mieszkaliśmy u teściów na Żoliborzu, w ciasnym pokoiku z tapetą pamiętającą czasy Gierka. Teściowa, pani Halina, była kobietą twardą jak stal. – Dziecko płacze, bo źle je karmisz – mówiła mi codziennie. – Może powinnaś wrócić do mamy?

Paweł coraz częściej znikał wieczorami. Tłumaczył się pracą – był informatykiem w dużej korporacji przy Domaniewskiej. Ale ja czułam, że coś jest nie tak. Pewnej nocy nie wrócił do domu. Siedziałam na parapecie z telefonem w dłoni i patrzyłam na rozświetlone okna bloków. O trzeciej nad ranem zadzwonił.

– Przepraszam, Aga, zasiedziałem się u kolegi z pracy. Jutro wszystko ci opowiem.

Nie spałam już do rana. Kiedy wrócił, pachniał damskimi perfumami i miał szminkę na kołnierzyku koszuli. Zamarłam.

– Paweł… czy ty mnie zdradzasz? – zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie zaskoczony, potem spuścił wzrok.

– To nic nie znaczyło – wyszeptał. – Byłem pijany… Przepraszam.

Wybaczyłam mu wtedy. Wybaczałam jeszcze wiele razy przez kolejne lata.

Urodziła się nasza córka, Zosia. Była moim całym światem. Dla niej znosiłam wszystko: docinki teściowej, nieobecność Pawła, samotność wśród ludzi. Próbowałam wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim, ale Paweł stwierdził:

– Lepiej zostań z małą w domu. Ja zarobię na wszystko.

Czułam się coraz bardziej zamknięta w złotej klatce.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama.

– Agnieszka, tata jest w szpitalu. Zawał.

Zostawiłam Zosię pod opieką teściowej i pobiegłam do szpitala na Banacha. Tata leżał blady jak ściana, podłączony do kroplówki.

– Przepraszam cię za wszystko – wyszeptał słabym głosem. – Chciałem dla ciebie lepszego życia…

Poczułam wtedy ogromną pustkę i żal do siebie samej.

Po śmierci taty mama zaczęła dzwonić coraz częściej. Chciała zobaczyć Zosię, zapraszała nas na obiady. Paweł nie chciał jeździć do mojej mamy.

– Ona mnie nienawidzi – mówił z przekąsem.

Zaczęły się kłótnie o wszystko: o pieniądze, o wychowanie dziecka, o to, że nie mam prawa mieć własnego zdania.

Któregoś wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła przez telefon:

– Kochanie… Tak, ona nic nie wie… Spotkamy się jutro po pracy…

Serce mi stanęło. Czekałam aż zaśnie i przejrzałam jego telefon. Wiadomości od Magdy – koleżanki z pracy: „Tęsknię za tobą”, „Nie mogę się doczekać naszego weekendu”.

Następnego dnia spakowałam Zosię i pojechałam do mamy.

– A nie mówiłam? – mama patrzyła na mnie z satysfakcją pomieszaną ze współczuciem.

Przez kilka tygodni mieszkałyśmy u niej na Ursynowie. Paweł dzwonił codziennie:

– Aga, wróć do domu! To był błąd! Kocham cię!

Nie wiedziałam już, co robić. Mama powtarzała:

– Jeśli mu wybaczysz, nigdy nie będziesz szczęśliwa.

Ale ja tęskniłam za naszym życiem sprzed zdrady. Za złudzeniem szczęścia.

Wróciłam do Pawła po miesiącu rozłąki. Obiecał poprawę, terapię małżeńską, wspólne wakacje nad morzem.

Przez chwilę było dobrze. Ale potem wszystko wróciło: jego nieobecność, kłamstwa, moje poczucie winy i bezradności.

Zosia dorastała w domu pełnym napięcia i niedopowiedzeń. Pewnego dnia przyszła ze szkoły zapłakana:

– Mamo, dlaczego tata krzyczy na ciebie? Czy wy się rozwiedziecie?

Nie umiałam jej odpowiedzieć.

W końcu podjęłam decyzję: rozwód.

Mama była dumna:

– W końcu jesteś silna! – powiedziała podczas rozprawy sądowej.

Ale ja czułam tylko pustkę i strach przed przyszłością.

Po rozwodzie Paweł wyprowadził się do Magdy. Zosia została ze mną i mamą. Próbowałyśmy stworzyć nowy dom: trzy pokolenia kobiet pod jednym dachem.

Ale konflikty narastały: mama chciała rządzić wszystkim – od tego co jemy na obiad po wybór szkoły dla Zosi.

– To moje mieszkanie! – krzyczała podczas jednej z kłótni.
– Ale to moje dziecko! – odpowiadałam płacząc.

Zosia zamknęła się w sobie. Przestała rozmawiać ze mną i babcią.

Pewnego dnia znalazłam ją płaczącą w łazience:
– Mamo… ja już nie chcę tu mieszkać…

Zrozumiałam wtedy, że muszę coś zmienić.

Znalazłam pracę jako nauczycielka matematyki w podstawówce na Woli. Wynajęłyśmy z Zosią małe mieszkanie na Bielanach. Było skromnie: stare meble z OLX-u, kuchnia pamiętająca PRL, ale pierwszy raz od lat czułyśmy się wolne.

Mama długo nie mogła mi wybaczyć tej decyzji:
– Sama zobaczysz jak ciężko być samotną matką!

Ale ja wiedziałam już jedno: lepiej być samemu niż żyć w złudzeniu szczęścia.

Dziś Zosia ma siedemnaście lat i przygotowuje się do matury. Nasze relacje są trudne – czasem mam wrażenie, że powiela moje błędy: zakochuje się bez pamięci, ufa ludziom bardziej niż sobie samej.

Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym wtedy posłuchała mamy albo szybciej odeszła od Pawła, nasze życie wyglądałoby inaczej?

A może każdy z nas musi przeżyć swoje złudzenie szczęścia? Czy warto wierzyć w rodzinne mity i poświęcać siebie dla innych?

Ciekawa jestem Waszych historii… Czy Wy też kiedyś żyliście w złudzeniu? Jaką cenę za to zapłaciliście?