Między dwoma światami: Historia Marty z osiedla na Pradze

Wpadłam do mieszkania jak burza, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż obrazek z Matką Boską przekrzywił się na ścianie. Mama już czekała w kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi i miną, która zwiastowała burzę. – Znowu wracasz później niż mówiłaś. – Jej głos był ostry jak nóż do chleba. – Gdzie byłaś? Znowu u tego Bartka?

– Tak, mamo. U Bartka. I nie zamierzam się tłumaczyć – odpowiedziałam, czując jak w gardle rośnie mi gula. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu, aż w końcu mama wybuchła:

– Ty mnie w ogóle nie szanujesz! Wszystko ci jedno, co ze mną będzie! Ojciec odszedł, a ty też chcesz mnie zostawić?

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. – Mamo, ja cię kocham, ale muszę żyć swoim życiem! Nie mogę być twoją opiekunką do końca świata!

Mama odwróciła się gwałtownie, wycierając oczy ścierką. – Wszyscy mnie zostawiają. Najpierw twój ojciec, teraz ty. Po co ja się tyle lat starałam? Po co wszystko robiłam dla ciebie?

Zamilkłam. Wiedziałam, że to nie jest dobry moment na rozmowę, ale nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Od miesięcy czułam się jak więzień we własnym domu na praskim osiedlu. Każda próba rozmowy kończyła się awanturą.

Następnego dnia spakowałam plecak i walizkę. Mama siedziała w fotelu i patrzyła przez okno na szare podwórko.

– Naprawdę chcesz mnie zostawić? – zapytała cicho.

– Nie zostawiam cię. Po prostu chcę spróbować żyć po swojemu. Bartek mnie kocha. Chcę być z nim.

– A co on ci może dać? Ma dwadzieścia dwa lata i ledwo zarabia na siebie! – wykrzyknęła mama.

– Pracuje w magazynie i dorabia jako kurier. Ja studiuję zaocznie i pracuję w sklepie spożywczym. Damy radę.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – Ty zawsze wszystko wiesz najlepiej. Jak ci się noga powinie, nie wracaj do mnie z płaczem!

Zacisnęłam usta i wyszłam z mieszkania. Na klatce schodowej czekał Bartek z bukietem tanich tulipanów i szerokim uśmiechem.

– Gotowa? – zapytał.

– Chyba tak – odpowiedziałam niepewnie.

Przez pierwsze tygodnie było cudownie. Wynajęliśmy kawalerkę na Grochowie, meble były stare, a łóżko skrzypiało przy każdym ruchu, ale byliśmy razem. Każdego ranka budził mnie zapach kawy i cichy śmiech Bartka.

Ale życie szybko zweryfikowało nasze marzenia. Bartek coraz częściej wracał zmęczony i rozdrażniony po pracy.

– Marta, musimy zacząć oszczędzać. Czynsz podnieśli o stówę, a jeszcze rachunki za prąd…

– Wiem, Bartek. Może znajdę dodatkową pracę? – zaproponowałam.

– Nie chcę, żebyś się zaharowywała jak twoja matka – mruknął.

W weekendy odwiedzałam mamę. Zawsze czekała na mnie z rosołem i narzekaniem.

– Widzisz? Sama muszę wszystko robić. Nawet żarówkę musiałam wymienić sama! A sąsiadka mówiła, że jej córka przychodzi codziennie…

Czułam się rozdarta między dwoma światami. Bartek był moją przyszłością, mama – przeszłością i sumieniem.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka z bloku mamy:

– Pani Marta? Pani mama leży od rana w łóżku i nie odbiera telefonu. Może coś się stało?

Serce mi stanęło. Rzuciłam wszystko i pobiegłam na Pragę. Mama leżała blada na kanapie.

– Nic mi nie jest – powiedziała słabo. – Po prostu jestem zmęczona…

Zadzwoniłam po lekarza. Okazało się, że to tylko grypa, ale poczułam się winna jak nigdy wcześniej.

Bartek próbował mnie pocieszyć:

– Nie możesz brać wszystkiego na siebie. Twoja mama musi nauczyć się żyć sama.

Ale czy naprawdę mogłam ją zostawić? Przez kolejne tygodnie kursowałam między domem mamy a naszym mieszkaniem. Bartek coraz częściej miał pretensje:

– Marta, ja też cię potrzebuję! Nie jesteś już dzieckiem!

Mama dzwoniła codziennie:

– Kiedy przyjdziesz? Znowu jestem sama…

W pracy byłam coraz bardziej rozkojarzona. Szefowa zwróciła mi uwagę:

– Marta, ogarnij się albo będziemy musieli się pożegnać.

Pewnego wieczoru Bartek wrócił późno i rzucił kluczami o stół.

– Mam dość tego wszystkiego! Twoja matka rządzi naszym życiem!

Wykrzyczałam mu w twarz:

– Ona mnie wychowała sama! Była dla mnie wszystkim! Nie rozumiesz tego?!

Bartek wyszedł trzaskając drzwiami.

Zostałam sama w ciemnej kawalerce. Zadzwoniłam do mamy.

– Mamo…

– Co się stało? Pokłóciliście się?

– Tak…

– Widzisz? Mówiłam ci, że ten chłopak nie jest dla ciebie…

Rozpłakałam się. Po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna.

Następnego dnia Bartek wrócił z kwiatami.

– Przepraszam. Kocham cię, ale musisz wybrać: albo my budujemy coś razem, albo będziesz zawsze żyć dla mamy.

Nie spałam całą noc. Rano poszłam do mamy.

– Mamo… Muszę zacząć żyć swoim życiem. Pomogę ci znaleźć opiekunkę albo kogoś do pomocy…

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Nie chcę nikogo obcego! Chcę ciebie!

Objęłyśmy się i długo płakałyśmy razem.

Minęły miesiące zanim znalazłyśmy kompromis. Mama zaakceptowała pomoc sąsiadki i zaczęła chodzić na zajęcia dla seniorów w domu kultury. Ja nauczyłam się odpuszczać poczucie winy i budować własne życie z Bartkiem.

Czasem jednak budzę się w nocy i pytam siebie: czy można być szczęśliwym bez wyrzutów sumienia? Czy da się pogodzić miłość do rodziny z miłością do siebie samej? Jak wy to rozwiązaliście?