Gdy dzieci wyfrunęły z gniazda, a mąż odszedł – czy wolność na emeryturze to tylko złudzenie?
Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż echo odbiło się od pustych ścian. Stałam w przedpokoju z kluczami w dłoni i przez chwilę nie mogłam złapać tchu. To nie był zwykły poranek – to był pierwszy dzień mojej emerytury. Zamiast radości czułam tylko pustkę. Mąż, Andrzej, wyszedł wcześnie, nawet nie spojrzał mi w oczy. Dzieci – Kasia i Tomek – już dawno wyfrunęły z gniazda. Zostałam sama.
Przez całe życie byłam dla kogoś: dla dzieci, dla męża, dla rodziców, dla szefa w urzędzie miasta. Teraz miałam być wreszcie dla siebie, ale nie wiedziałam nawet, kim jestem. W kuchni czekała na mnie zimna kawa i sterta naczyń po wczorajszym obiedzie, który jadłam sama. Andrzej od miesięcy wracał coraz później, a kiedy już był w domu, siedział przed telewizorem albo przeglądał telefon. Rozmawialiśmy tylko o rachunkach i zakupach.
Zadzwoniła Kasia. „Mamo, nie zapomnij o szczepieniu psa!” – rzuciła szybko i już miała się rozłączać. „Córeczko, może przyjedziesz na obiad?” – zapytałam z nadzieją. „Nie dam rady, mam zebranie w przedszkolu Antka.” Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam sygnał zakończenia rozmowy.
Usiadłam przy stole i patrzyłam na swoje ręce – popękane od lat pracy, spracowane dłonie matki i żony. Przypomniałam sobie czasy, gdy dom tętnił życiem: śmiech dzieci, kłótnie o komputer, zapach ciasta drożdżowego unoszący się z kuchni. Teraz cisza była tak gęsta, że aż bolały mnie uszy.
Wieczorem wrócił Andrzej. „Jesteś?” rzucił z przedpokoju. „Jestem” – odpowiedziałam cicho. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i zaczął przeglądać pocztę na telefonie.
– Andrzej…
– Hm?
– Może byśmy gdzieś pojechali? Nad morze? Albo chociaż do kina?
– Teraz? Przecież jutro mam zebranie wspólnoty. Poza tym… – wzruszył ramionami – …nie mam ochoty.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Ile jeszcze razy usłyszę „nie mam ochoty”? Ile razy jeszcze będę prosić o odrobinę uwagi?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zofia.
– Pani Elżbieto, może pójdziemy razem na spacer? Tak ładnie dziś na dworze.
Nie miałam siły odmówić. Przeszłyśmy przez park, rozmawiałyśmy o dawnych czasach. Zofia opowiedziała mi o swoim synu, który wyjechał do Anglii i nie dzwoni od miesięcy.
– Wie pani, czasem myślę, że ta cała wolność na starość to tylko bajka dla naiwnych – westchnęła ciężko.
Poczułam łzy pod powiekami. Nie chciałam płakać przy niej, ale słowa same cisnęły się do gardła.
– Ja też tak myślę…
Wieczorem zadzwonił Tomek.
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć…
– Co się stało?
– Ania chce się rozwieść. Nie wiem, co robić z dziećmi…
Przez godzinę słuchałam jego żalów i pretensji do świata. Kiedy skończył, czułam się jeszcze bardziej zmęczona niż zwykle.
Andrzej wrócił późno. Pachniał damskimi perfumami. Spojrzałam na niego pytająco.
– Co się tak patrzysz? – burknął.
– Nic…
W nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym wszystkim: o dzieciach, które mają własne życie; o Andrzeju, który coraz bardziej oddala się ode mnie; o sobie – tej kobiecie z lustra, której już nie poznaję.
Kilka dni później Andrzej oznajmił:
– Wyprowadzam się do Ewy. Zakochałem się. Przepraszam.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
– Po tylu latach? – wyszeptałam.
– Tak wyszło…
Spakował walizkę i wyszedł bez słowa pożegnania. Zostałam sama w pustym mieszkaniu.
Kasia przyjechała po tygodniu.
– Mamo! Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
– Nie chciałam cię martwić…
– A mnie nikt nie pyta, czy ja mam siłę być twoją podporą! Mam własne dzieci, własne problemy!
Poczułam się jak ciężar dla wszystkich wokół. Nawet własna córka nie chciała słuchać moich żali.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak cień samej siebie. Wychodziłam tylko po zakupy i do apteki. Sąsiadka próbowała mnie wyciągnąć na spotkania klubu seniora, ale nie miałam siły rozmawiać z ludźmi.
Pewnego dnia zadzwoniła Ania – była żona Tomka.
– Elżbieta… Przepraszam za wszystko. Może spotkamy się na kawie?
Zgodziłam się bez przekonania. Spotkanie okazało się inne niż myślałam – Ania płakała i mówiła o samotności po rozwodzie. Poczułam z nią dziwną więź.
Zaczęłyśmy spotykać się regularnie. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o dzieciach, o mężczyznach, o marzeniach z młodości. Dzięki niej zaczęłam powoli wracać do życia.
Po kilku miesiącach zapisałam się do klubu seniora. Tam poznałam pana Jerzego – wdowca po przejściach. Zaprosił mnie na spacer nad Wisłę.
– Elżbieto… życie nie kończy się na emeryturze ani po odejściu męża – powiedział cicho.
Spojrzałam mu w oczy i pierwszy raz od dawna poczułam coś na kształt nadziei.
Dziś wiem jedno: wolność nie przychodzi sama wraz z emeryturą czy odejściem bliskich. Trzeba ją sobie wywalczyć na nowo – czasem przez łzy i samotność, czasem przez rozmowy z obcymi ludźmi, którzy stają się przyjaciółmi.
Czy można zacząć żyć dla siebie po sześćdziesiątce? Czy samotność to kara czy szansa? A może wszystko zależy od tego, czy odważymy się jeszcze raz otworzyć serce? Co wy o tym myślicie?