Między miłością a zdradą: Historia Zofii, której syn wybrał wygodę zamiast matki

Wszystko wydarzyło się w ciągu jednego popołudnia. Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w parującą herbatę, gdy usłyszałam podniesione głosy z przedpokoju. Mój syn, Paweł, wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Zanim zdążyłam zapytać, czy wszystko w porządku, do kuchni wpadła jego żona, Marta. Miała twarz czerwoną ze złości.

– Zosiu, musimy porozmawiać – powiedziała bez przywitania. – Tak dalej być nie może. Ja już nie mam siły!

Paweł stał za nią, spuszczając wzrok. Przez chwilę miałam nadzieję, że stanie po mojej stronie, jak wtedy, gdy był małym chłopcem i bronił mnie przed ojcem. Ale teraz był dorosły. I milczał.

– O co chodzi? – zapytałam cicho.

– O wszystko! – wybuchła Marta. – O to, że nie mam prywatności, że muszę się tobą zajmować, że twoja obecność psuje nam życie rodzinne! Paweł nic nie mówi, ale ja już nie wytrzymam!

Spojrzałam na syna. – Pawle?

Unikał mojego wzroku. – Mamo… Marta ma rację. To dla wszystkich trudne.

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

– Chcecie, żebym się wyprowadziła? – zapytałam drżącym głosem.

– To nie tak… – zaczął Paweł.

– Właśnie tak! – przerwała mu Marta. – Dom opieki to najlepsze rozwiązanie. Tam będziesz miała opiekę i towarzystwo. My… my musimy żyć swoim życiem.

Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, płakać, błagać ich o litość. Ale nie zrobiłam nic. Tyle lat milczałam – kiedy mąż mnie zdradzał, kiedy Paweł płakał po nocach przez awantury w domu, kiedy sama czułam się nikomu niepotrzebna. Milczałam dla dobra rodziny.

Zawsze byłam tą cichą Zofią z bloku na Pradze. Uczyłam dzieci muzyki, prowadziłam dom, gotowałam obiady na dwa dni naprzód. Mąż, Andrzej, był lekarzem – szanowanym w środowisku, ale w domu… W domu bywało różnie. Często wracał późno, czasem czuć było od niego perfumy innych kobiet. Nigdy nie zrobiłam mu awantury. Nie chciałam burzyć świata Pawła.

Kiedy Andrzej odszedł do młodszej kobiety, zostałam sama z synem i długami po jego nieudanych inwestycjach. Pracowałam na dwa etaty: rano szkoła muzyczna, popołudniami prywatne lekcje gry na pianinie. Paweł był moim oczkiem w głowie. Wszystko robiłam dla niego.

Pamiętam dzień jego ślubu z Martą – byłam wtedy taka dumna! Myślałam: „Wreszcie będzie miał normalną rodzinę”. Nie wiedziałam jeszcze, że Marta będzie patrzeć na mnie jak na intruza od pierwszego dnia.

Z początku starałam się być niewidzialna. Pomagałam w domu, zajmowałam się wnuczką Hanią, gotowałam obiady i sprzątałam po wszystkich. Ale z czasem Marta zaczęła coraz częściej podnosić głos.

– Zosiu, ile razy mam mówić, żebyś nie przesuwała moich rzeczy?
– Zosiu, nie rób Hani kanapek z masłem orzechowym! Jest uczulona!
– Zosiu, nie wtrącaj się do wychowania!

Paweł zawsze wtedy wychodził do drugiego pokoju albo udawał, że czegoś szuka w telefonie.

Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi sypialni:

– Albo ona się wyprowadzi, albo ja! – syczała Marta.
– Marta… To moja matka…
– A ja jestem twoją żoną! Ile jeszcze będziesz jej pozwalał rządzić się w naszym domu?

Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zabolały mnie palce. Chciałam wyjść i powiedzieć: „Dobrze! Wyprowadzę się!”. Ale dokąd? Mieszkanie po Andrzeju zostało sprzedane na spłatę długów. Nie miałam dokąd pójść.

Kiedy Paweł przyszedł do mnie następnego dnia z propozycją domu opieki, poczułam się zdradzona jak nigdy dotąd.

– Mamo… Tam jest naprawdę dobrze. Nowoczesny ośrodek pod Warszawą. Będziesz miała własny pokój…
– I co jeszcze? – przerwałam mu gorzko. – Może jeszcze powiesz Hani, żeby zapomniała o babci?
– Mamo…
– Nie mów do mnie „mamo”.

Wyszłam z domu bez słowa. Poszłam do sąsiadki z parteru – pani Stefanii. Zawsze była dla mnie dobra.

– Zosiu… Co się stało? – zapytała z troską.
– Oni chcą mnie oddać do domu starców…

Stefania przytuliła mnie mocno.

– U mnie zawsze znajdziesz miejsce na herbatę i rozmowę.

Przez kilka dni spałam u niej na kanapie. Paweł dzwonił raz czy dwa:

– Mamo… Proszę cię… Wróć do domu…
– Do jakiego domu? Tam już nie ma dla mnie miejsca.

W końcu zgodziłam się obejrzeć dom opieki. Było czysto, nowocześnie – ale zimno i obco. Starsze panie siedziały przed telewizorem jak manekiny. Pielęgniarka uśmiechała się sztucznie:

– Proszę się nie martwić, pani Zofio. Tu jest naprawdę dobrze.

Ale ja wiedziałam swoje: dom to nie ściany i meble. Dom to ludzie.

Po tygodniu Paweł przyjechał z Martą i Hanią.

– Babciu… – szepnęła wnuczka i wtuliła się we mnie.
Marta odciągnęła ją stanowczo:
– Hania! Nie przeszkadzaj babci!

Patrzyłam na syna i widziałam w nim małego chłopca sprzed lat – zagubionego i przestraszonego.

– Pawle… Czy ty naprawdę chcesz mnie tu zostawić?
Zawahał się tylko przez chwilę:
– Tak będzie lepiej dla wszystkich…

Podpisałam papiery bez słowa. Wróciłam do pokoju i rozpłakałam się jak dziecko.

W domu opieki czas płynął wolno i boleśnie. Nikt nie pytał o moje życie ani marzenia. Tylko Stefania odwiedzała mnie raz w tygodniu z domowym ciastem i plotkami z osiedla.

Paweł przestał dzwonić po miesiącu. Hania napisała mi kilka kartek z rysunkami serduszek i napisem „Kocham Cię Babciu”. Marta nigdy więcej się nie odezwała.

Czasem patrzę przez okno na szare drzewa i pytam siebie: czy naprawdę zasłużyłam na taką starość? Czy można wybaczyć dziecku taką zdradę? A może to ja popełniłam błąd, milcząc przez całe życie?

Czy wy też wierzycie, że dobro wraca? Czy rodzina powinna być ponad wszystko – nawet własne szczęście?