Cień przeszłości: Historia Marty z podwarszawskiej Pragi

— Kłamiesz! — wrzasnęła moja matka, trzaskając drzwiami kuchni tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknach. — Zawsze tylko kłamiesz, Marto!

Stałam na środku pokoju, ściskając w dłoni list, który zmienił wszystko. Mój mąż, Piotr, patrzył na mnie z niedowierzaniem, a córka Lena siedziała skulona na kanapie, płacząc cicho. W powietrzu wisiała cisza tak gęsta, że aż bolało oddychać.

Nie wiem, jak to się stało, że całe moje życie rozpadło się w jednej chwili. Jeszcze rano byłam zwyczajną kobietą — żoną, matką, córką. Mieszkałam z rodziną na Pradze, w starym bloku z wielkiej płyty. Zawsze marzyłam o domu z ogrodem, ale los chciał inaczej. Piotr pracował jako kierowca autobusu miejskiego, ja byłam nauczycielką w podstawówce. Nie żyliśmy bogato, ale mieliśmy siebie.

Aż do dziś.

Wszystko zaczęło się od tego listu. Przyszedł pocztą — zwykła koperta, bez nadawcy. Otworzyłam ją nieświadomie, myśląc, że to rachunek albo reklama. Ale w środku był tylko jeden kartonik i kilka słów: „Prawda zawsze wychodzi na jaw. Powiedz Piotrowi o Adamie.”

Adam. Imię, które przez lata próbowałam wymazać z pamięci. Adam był moją pierwszą miłością — chłopakiem z sąsiedztwa, który obiecywał mi gwiazdy z nieba. Miałam wtedy siedemnaście lat i byłam głupia. Zaszłam w ciążę. Moi rodzice kazali mi oddać dziecko do adopcji. Nie miałam nic do powiedzenia.

Przez lata nikt o tym nie wiedział. Nawet Piotr. Nawet Lena.

Ale teraz ktoś postanowił zniszczyć mój świat.

— O czym ona mówi? — Piotr patrzył na mnie jak na obcą osobę. — Jaki Adam?

— Mamo…? — Lena podniosła głowę, jej oczy były czerwone od płaczu.

— To… to było dawno temu — wyszeptałam. — Zanim poznałam waszego tatę…

— Więc to prawda?! — Matka wbiegła do pokoju z płonącymi policzkami. — Przez tyle lat udawałaś świętą! A ja musiałam patrzeć ludziom w oczy!

— Mamo, proszę…

— Nie mów do mnie „mamo”! — krzyknęła. — Przez ciebie ojciec dostał zawału! Przez twoją hańbę!

Piotr odwrócił się do mnie plecami.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś? — zapytał cicho.

Nie umiałam odpowiedzieć. Bałam się jego oczu, bałam się własnej córki.

Wróciły wspomnienia sprzed lat. Siedziałam wtedy na ławce pod blokiem z Adamem i śmialiśmy się z byle czego. Potem wszystko potoczyło się za szybko: test ciążowy, krzyk matki, milczenie ojca. Pamiętam szpital w Międzylesiu i pielęgniarkę, która zabrała mi syna zaraz po porodzie. Nie pozwolili mi go nawet zobaczyć.

Przez lata próbowałam zapomnieć. Wyszłam za Piotra, urodziłam Lenę. Byliśmy szczęśliwi — przynajmniej tak mi się wydawało.

Ale przeszłość wróciła.

Wieczorem Piotr spakował walizkę.

— Muszę pomyśleć — powiedział szorstko. — Nie wiem już, kim jesteś.

Lena zamknęła się w swoim pokoju i nie chciała ze mną rozmawiać.

Zostałam sama z matką.

— Widzisz? — syknęła przez zaciśnięte zęby. — Zawsze byłaś egoistką. Myślałaś tylko o sobie!

— Miałam siedemnaście lat! Byłam dzieckiem!

— A ja musiałam sprzątać po twoich błędach!

Wyszłam na balkon i zapaliłam papierosa, choć rzuciłam palenie lata temu. Noc była zimna i cicha. Patrzyłam na światła miasta i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będę mogła spojrzeć rodzinie w oczy.

Następnego dnia zadzwonił telefon.

— Dzień dobry, czy rozmawiam z Martą Nowak? — zapytał męski głos.

— Tak…

— Nazywam się Adam Majewski. Jestem państwa synem.

Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

— Chciałbym panią poznać — powiedział cicho.

Umówiłam się z nim w kawiarni na Grochowie. Siedziałam przy stoliku i trzęsły mi się ręce tak bardzo, że kawa rozlała się na spodek. Adam wszedł punktualnie: wysoki, ciemne włosy, oczy jak moje. Usiadł naprzeciwko i przez chwilę milczeliśmy.

— Przepraszam — wyszeptałam w końcu. — Przepraszam za wszystko.

— Nie musi mnie pani przepraszać — odpowiedział spokojnie. — Chciałem tylko wiedzieć… dlaczego?

Opowiedziałam mu całą prawdę: o presji rodziców, o strachu przed przyszłością, o bólu po stracie dziecka.

Adam słuchał uważnie.

— Mam rodzinę zastępczą — powiedział po chwili. — Dobrzy ludzie. Ale zawsze czułem pustkę… Teraz już wiem dlaczego.

Po spotkaniu wróciłam do domu i długo płakałam.

Kilka dni później Piotr wrócił do mieszkania.

— Musimy porozmawiać — powiedział stanowczo.

Usiedliśmy przy kuchennym stole.

— Wiesz… nie chodzi o to, że miałaś dziecko przed naszym ślubem — zaczął powoli. — Chodzi o to, że przez tyle lat żyliśmy w kłamstwie. Jak mam ci zaufać?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Lena przyszła wieczorem do kuchni.

— Mamo… czy on będzie chciał nas poznać?

— Nie wiem… Może tak…

— Boję się go — szepnęła Lena. — Boję się, że zabierze mi ciebie albo tatę…

Przytuliłam ją mocno.

Minęły tygodnie pełne napięcia i niedopowiedzeń. Adam napisał kilka razy SMS-a: „Dziękuję za szczerość”, „Chciałbym poznać Lenę”.

Piotr coraz częściej wychodził wieczorami i wracał późno. Matka przestała się do mnie odzywać; zamykała się w swoim pokoju i oglądała stare seriale na Polsacie.

Pewnego dnia Lena wróciła ze szkoły zapłakana.

— Koleżanki mówią, że mam brata-bękarta! Że jesteś wyrodną matką!

Serce mi pękło na milion kawałków.

Wieczorem zadzwonił Adam.

— Chciałbym przyjść do was na obiad… Poznać rodzinę…

Zgodziłam się drżącym głosem.

Obiad był katastrofą od początku do końca. Matka nie odezwała się ani słowem przez cały czas; Piotr był sztywny jak deska; Lena patrzyła na Adama jak na kosmitę; a ja próbowałam udawać normalność.

Po wszystkim Adam podszedł do mnie w przedpokoju.

— Dziękuję za wszystko… Ale chyba nie jestem tu mile widziany…

Zostałam sama na korytarzu ze łzami w oczach.

Dziś mija pół roku od tamtego dnia. Piotr wrócił do domu na dobre, ale między nami jest mur nie do przebicia. Lena zamknęła się w sobie; coraz częściej wychodzi z domu bez słowa i nie odbiera telefonów. Matka zachorowała; lekarze mówią o depresji starczej.

A ja? Żyję jak cień we własnym domu. Spotykam się czasem z Adamem na kawie; rozmawiamy o wszystkim i o niczym. On próbuje ułożyć sobie życie; ja próbuję wybaczyć sobie przeszłość.

Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy można naprawić to, co zostało złamane dawno temu? Czy rodzina może przetrwać prawdę? A może są rany, które nigdy się nie goją?