Złamane serca i sekretna miłość – Historia Zofii z podwarszawskiej Pragi
Wszystko zaczęło się w ten jeden, przeklęty czwartek. Wróciłam do domu szybciej niż zwykle, bo w szkole, gdzie uczę polskiego, odwołali ostatnią lekcję. Przekręciłam klucz w zamku i już od progu usłyszałam śmiech – nie mój, nie mojej córki, tylko jakiś obcy, kobiecy, zbyt swobodny jak na nasz dom. Zamarłam. W przedpokoju stały dwie pary butów: moje i jakieś czerwone szpilki. Serce waliło mi jak młotem. W kuchni zobaczyłam mojego męża, Pawła, i tę kobietę – wysoką, szczupłą blondynkę w białej koszuli. Siedzieli przy stole, pili kawę i śmiali się do siebie tak, jakby byli sami na świecie.
– Zosiu… – Paweł zerwał się na równe nogi, a ona tylko poprawiła włosy i uśmiechnęła się bezczelnie.
– Kim ty jesteś? – wykrztusiłam, patrząc na nią, ale odpowiedzi udzielił mi Paweł:
– To jest… koleżanka z pracy. Przyszła omówić projekt.
– W czwartek o piętnastej? U nas w kuchni? – głos mi drżał, a w oczach stanęły łzy.
Ona tylko wzruszyła ramionami i wyszła bez słowa. Paweł próbował mnie objąć, ale odsunęłam się gwałtownie.
– Zosiu, to nie tak…
– To właśnie tak! – krzyknęłam. – Ile to już trwa?
Nie odpowiedział. Wyszedł z domu trzaskając drzwiami. Zostałam sama w kuchni, patrząc na dwie niedopite filiżanki.
Wieczorem przyszła moja córka, Lena. Miała szesnaście lat i od kilku miesięcy była coraz bardziej zamknięta w sobie. Gdy zobaczyła mnie zapłakaną, rzuciła plecak na podłogę.
– Co się stało?
– Twój ojciec… – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
– Znowu się pokłóciliście? – Lena przewróciła oczami. – Może gdybyś nie była taka spięta, tata by nie szukał towarzystwa gdzie indziej.
Te słowa zabolały mnie bardziej niż zdrada Pawła. Moja własna córka obwiniała mnie za rozpad rodziny.
Przez kolejne dni Paweł wracał późno albo wcale. Lena zamykała się w swoim pokoju i słuchała muzyki tak głośno, że drżały ściany. Ja chodziłam do pracy jak automat, udając przed koleżankami, że wszystko jest w porządku. Ale w środku czułam się martwa.
W sobotę zadzwoniła moja matka.
– Zosiu, słyszałam od sąsiadki… Co się dzieje?
– Nic, mamo. Wszystko dobrze.
– Nie kłam mi! Paweł był zawsze dobrym mężem. Może przesadzasz? Może powinnaś bardziej o niego zadbać?
Zacisnęłam zęby. Nawet własna matka nie wierzyła mi, tylko jemu.
Wieczorem Paweł wrócił do domu pijany. Położył się na kanapie i zasnął ubrany. Rano próbował rozmawiać:
– Zosiu… Przepraszam. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Ta kobieta… ona nic dla mnie nie znaczy.
– To dlaczego ją przyprowadziłeś do naszego domu?
– Bo czułem się samotny. Ty ciągle tylko szkoła, Lena ciągle obrażona…
– A ja? Myślisz, że ja nie jestem samotna?
Zaczął płakać. Pierwszy raz widziałam go takiego bezradnego.
Przez następne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Lena coraz częściej znikała z domu na całe popołudnia. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie wychowawczyni:
– Pani Zofio, Lena ma coraz gorsze oceny i zaczyna opuszczać lekcje. Czy coś się dzieje w domu?
Poczułam się jak najgorsza matka na świecie.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z córką:
– Lena, musimy pogadać.
– O czym? O tym, że tata cię zdradził? Wiem o wszystkim! Widziałam go z tą babą pod szkołą! – wykrzyczała i wybiegła z domu.
Siedziałam na podłodze w przedpokoju i płakałam jak dziecko.
Kilka dni później Paweł spakował walizkę.
– Muszę wyjechać na jakiś czas do siostry do Gdańska. Może tam wszystko przemyślę.
Nie zatrzymałam go. Lena przez tydzień nie odzywała się do mnie ani słowem.
W pracy zaczęły pojawiać się plotki. Koleżanka z pokoju szepnęła:
– Słyszałam o Pawle… Podobno widują go z tą nową blondynką z urzędu miasta.
Czułam się upokorzona. Nawet na lekcjach trudno było mi skupić myśli.
Pewnego wieczoru Lena wróciła do domu zapłakana.
– Mamo… przepraszam. Pokłóciłam się z Olą i ona powiedziała wszystkim o tacie… Wszyscy się ze mnie śmieją.
Przytuliłam ją mocno. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam bliskość z własnym dzieckiem.
Zaczęłyśmy rozmawiać coraz częściej – o szkole, o tym co boli, o tym jak bardzo brakuje nam normalności. Powoli odbudowywałyśmy naszą relację.
Po dwóch miesiącach Paweł wrócił do Warszawy. Przyszedł wieczorem z kwiatami i łzami w oczach.
– Zosiu… Wiem, że zawaliłem wszystko. Chcę spróbować jeszcze raz. Dla ciebie i dla Leny.
Patrzyłam na niego długo w milczeniu.
– Paweł… Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Ale możemy spróbować być dla siebie lepsi – choćby jako rodzice Leny.
Przez kolejne tygodnie uczyliśmy się żyć na nowo – bez kłamstw i udawania. Było trudno: teściowa dzwoniła codziennie z pretensjami („To przez ciebie mój syn cierpi!”), matka powtarzała swoje („Może powinnaś mu wybaczyć?”), a Lena raz była blisko mnie, raz zamykała się w sobie na nowo.
Dziś minął rok od tamtego dnia. Nie jesteśmy już rodziną jak z obrazka – ale jesteśmy prawdziwi. Czasem myślę: czy można jeszcze zaufać komuś po zdradzie? Czy serce może naprawdę wybaczyć? A może najważniejsze to nauczyć się kochać siebie samego?
A wy – co byście zrobili na moim miejscu?