Między Francją a Polską: Powrót, który zmienił wszystko

— Znowu wracasz jak gość, a nie jak ojciec — usłyszałem ledwo przekroczyłem próg domu teściowej. Głos pani Zofii, mojej teściowej, był ciepły, ale podszyty goryczą. Stała w fartuchu, z rękami w mące, a jej spojrzenie przeszywało mnie na wylot. Przez chwilę miałem ochotę rzucić walizki i wybiec na podwórko, byle tylko nie słyszeć tych słów. Ale dzieci już biegły z krzykiem: — Tata! Tata! — i rzuciły mi się na szyję. Józia, moja córka, miała łzy w oczach. Tadek ściskał mnie tak mocno, że aż zabolało. Wtedy zrozumiałem, jak bardzo ich zawiodłem.

Podróż z Paryża była męczarnią. Najpierw metro, potem lotnisko Charles de Gaulle, opóźniony lot, przesiadka w Warszawie i wreszcie autobus do naszej wsi pod Lublinem. W głowie miałem tylko jedno: dotrzeć do domu, zobaczyć rodzinę, poczuć zapach świeżego chleba i usłyszeć śmiech dzieci. Ale kiedy już tu byłem, poczułem się jak intruz. Moja żona Ania patrzyła na mnie z dystansem. — Długo cię nie było — powiedziała cicho, kiedy zostaliśmy sami w kuchni. — Dzieci tęskniły. Ja też.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Praca we Francji była ciężka, ale dawała pieniądze. Bez niej nie byłoby nowego dachu na domu, nowych butów dla dzieci czy leków dla teściowej. Ale za każdym razem, gdy wracałem, czułem się coraz bardziej obcy. Wieś żyła swoim rytmem: sąsiedzi plotkowali, kto ile zarabia za granicą, kto wrócił na stałe, a kto tylko na święta. Ja byłem tym drugim.

Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole. Teściowa postawiła na stole rosół i pierogi z kapustą. — Jedzcie, bo zaraz wystygnie — powiedziała, ale jej oczy śledziły każdy mój ruch. Rozmowa zeszła na temat pracy. — I co tam we Francji? — zapytała swacha Maryla, która mieszkała w sąsiedniej wsi i przyszła zobaczyć się ze mną po długim czasie. — Podobno dobrze płacą? — Dobrze — odpowiedziałem krótko. — Ale tęsknota kosztuje więcej niż euro.

Wszyscy zamilkli. Nagle Tadek zapytał: — Tato, a zostaniesz już z nami? Nie musisz wracać do Francji? Spojrzałem na niego i poczułem ukłucie w sercu. Chciałem powiedzieć: „Tak, zostanę”, ale wiedziałem, że to niemożliwe. Kredyt za dom, rachunki za prąd i wodę… To wszystko nie zapłaci się samo.

Nocą długo nie mogłem zasnąć. Słyszałem ciche rozmowy Ani z teściową za ścianą. — On już nie jest taki jak dawniej — mówiła mama Ani. — Ciągle myśli o pieniądzach, a nie o rodzinie. Zrobiło mi się przykro. Przecież to dla nich haruję po nocach na budowie pod Paryżem! Ale czy to wystarczy? Czy pieniądze mogą zastąpić obecność ojca?

Rano obudził mnie zapach świeżych bułek i kawy zbożowej. Teściowa krzątała się po kuchni jakby nic się nie stało. — Pomóż mi przy ziemniakach — rzuciła przez ramię. Poszedłem za nią do ogrodu. Tam zaczęła rozmowę od nowa:
— Wiesz, Janek, Ania jest zmęczona tym wszystkim. Sama z dziećmi, sama ze wszystkim… Może czas wrócić na stałe?
— A z czego będziemy żyć? — zapytałem bezradnie.
— Kiedyś ludzie żyli biedniej, ale razem — odpowiedziała cicho.

Te słowa chodziły za mną cały dzień. Patrzyłem na dzieci bawiące się pod jabłonią i myślałem o tym, ile ich chwil mnie ominęło: pierwsze kroki Tadka, występ Józi w przedszkolu… Wszystko widziałem tylko na zdjęciach przesyłanych przez Anię.

Wieczorem wybuchła kłótnia. Ania płakała:
— Nie chcę już tak żyć! Nie chcę być żoną na odległość! Albo wracasz do nas na stałe, albo… — urwała nagle.
— Albo co? — zapytałem ostro.
— Albo musimy się rozstać.

To było jak cios w brzuch. Przez chwilę nie mogłem złapać tchu.

Maryla próbowała nas pogodzić:
— Janek, może spróbuj znaleźć pracę tutaj? W Lublinie szukają ludzi do fabryki… To nie Paryż, ale będziesz z rodziną.

Ale ja wiedziałem swoje: tu nie ma przyszłości dla nas wszystkich. Praca za grosze, dzieci bez perspektyw… Czy naprawdę lepiej być razem i biedować?

Tej nocy długo spacerowałem po polu za domem. Sierpniowe gwiazdy świeciły jasno nad głową. Myślałem o ojcu, który całe życie przepracował w PGR-ze i umarł zmęczony i biedny. Czy ja chcę tego samego dla swoich dzieci?

Rano podjąłem decyzję: zostanę jeszcze miesiąc w Polsce i spróbuję znaleźć pracę tutaj. Jeśli się nie uda — wrócę do Francji ostatni raz.

Dzieci były szczęśliwe jak nigdy dotąd. Ania patrzyła na mnie z nadzieją i lękiem jednocześnie.

Czy można mieć wszystko? Czy można być dobrym ojcem i zapewnić rodzinie godne życie bez rozłąki? A może zawsze trzeba coś poświęcić?

Czasem myślę: czy to ja wybrałem emigrację, czy ona wybrała mnie? Co byście zrobili na moim miejscu?