Chciałam tylko wrócić do swojego domu. Moja córka i jej mąż nie chcą spłacać kredytu, choć oboje pracują.
— Mamo, ale przecież to twój kredyt. My mamy swoje życie — głos Agaty był zimny, jakby rozmawiała z obcą osobą. Stałam w kuchni jej mieszkania w Warszawie, patrząc na nią i jej męża, Pawła, którzy nawet nie podnieśli wzroku znad laptopów. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, rzucić czymś o ścianę, ale tylko ścisnęłam dłonie w pięści.
Dwadzieścia lat temu, kiedy Basia — moja najlepsza przyjaciółka — zaproponowała mi wyjazd do Stanów, nie miałam nic do stracenia. Miałam trzydzieści pięć lat, rozwód z alkoholikiem za sobą i kilkuletnią córkę na rękach. W Polsce nie czekało na mnie nic poza biedą i wspomnieniami przemocy. Mama błagała mnie, żebym została, ale ja nie mogłam już dłużej żyć w tamtym mieszkaniu na Pradze, gdzie każdy kąt przypominał mi o krzykach i strachu.
Wyjechałyśmy z Agatą w środku zimy. Pamiętam jej małą rączkę zaciskającą się na mojej dłoni na lotnisku Okęcie. W Stanach nie było łatwo — sprzątałam domy bogatych Amerykanów, opiekowałam się dziećmi, czasem pracowałam po kilkanaście godzin dziennie. Agata szybko nauczyła się angielskiego, ja — trochę wolniej. Przez lata odkładałam każdy grosz, marząc o powrocie do Polski i własnym mieszkaniu. Chciałam wrócić do mamy, do zapachu jej pierogów i ciepła rodzinnego domu.
Kiedy Agata skończyła liceum, zdecydowała się wrócić do Polski na studia. Byłam dumna — dostała się na prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Pomogłam jej wynająć mieszkanie, płaciłam za wszystko — czesne, jedzenie, ubrania. Pracowałam jeszcze ciężej, żeby jej niczego nie brakowało. W końcu sama wróciłam do kraju kilka lat temu. Kupiłam mieszkanie na kredyt w Warszawie — chciałam być blisko córki. Myślałam, że wreszcie będziemy rodziną.
Ale życie napisało inny scenariusz. Agata poznała Pawła na studiach. Szybko się pobrali, zamieszkali razem w nowym apartamencie na Mokotowie. Oboje mają dobrą pracę — ona jest prawniczką w renomowanej kancelarii, on informatykiem. Ja zostałam sama w swoim dwupokojowym mieszkaniu na Targówku.
Od kilku miesięcy czuję się coraz gorzej. Lekarz mówi o problemach z sercem i sugeruje spokojniejsze życie. Marzę tylko o tym, żeby wrócić do rodzinnego domu w Radomiu, gdzie mieszka moja mama. Chcę opiekować się nią na starość, być blisko niej — przecież tyle lat mnie nie widziała.
Dlatego poprosiłam Agatę i Pawła o pomoc: żeby przejęli mój kredyt i spłacali raty za mieszkanie w Warszawie. Przecież oboje dobrze zarabiają, a to mieszkanie mogłoby być ich — albo wynajmować je i mieć dodatkowy dochód.
— Mamo, my mamy swoje zobowiązania — odpowiedziała Agata bez cienia emocji. — Poza tym nie chcemy mieszkać na Targówku.
— Ale to tylko kwestia spłaty kredytu! Możecie je wynająć albo sprzedać później… Ja naprawdę nie dam już rady — próbowałam tłumaczyć.
Paweł spojrzał na mnie z politowaniem:
— Pani Anno, my mamy swoje plany. Nie możemy brać na siebie pani długów.
Zrobiło mi się słabo. Przecież całe życie poświęciłam dla Agaty! Pracowałam ponad siły, żeby miała lepszy start niż ja. Nigdy nie prosiłam o nic dla siebie — tylko teraz, kiedy naprawdę potrzebuję pomocy.
Wróciłam do swojego mieszkania i długo płakałam. Zadzwoniłam do mamy:
— Mamo… chyba wrócę do Radomia. Nie mam już siły tu być.
Mama milczała przez chwilę.
— Córeczko, dom zawsze na ciebie czeka. Ale czy jesteś pewna? Może Agata jeszcze zmieni zdanie?
Nie wiem już niczego. Czuję się jak obca we własnym kraju i we własnej rodzinie. Zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy za bardzo chroniłam Agatę? Czy wychowałam ją na egoistkę? A może to ja jestem winna, bo oczekiwałam wdzięczności za wszystko?
Czasem budzę się w nocy i myślę o Ameryce — o tych wszystkich latach ciężkiej pracy i samotności. Czy było warto? Czy dom to miejsce czy ludzie? Dlaczego tak trudno jest wrócić do siebie?
Może ktoś z was miał podobnie? Czy dzieci powinny pomagać rodzicom w takich sytuacjach? A może powinnam pogodzić się z samotnością i przeszłością?