Nie pozwolili mi zobaczyć wnuka, a syn odszedł z żalem. Czy można jeszcze wybaczyć?

– Tato, nie przyjeżdżaj. Nie chcę, żebyś widział się z Kubą – głos Luki drżał przez telefon, a ja czułem, jakby ktoś ściskał mi gardło żelazną ręką. Stałem wtedy w kuchni, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo nad Wrocławiem. Moje ręce drżały, a w głowie kłębiły się tysiące myśli.

– Luka, przecież to mój wnuk… – wyszeptałem, ale w słuchawce usłyszałem tylko ciężki oddech i ciszę. Potem kliknięcie. Rozmowa zakończona.

To był kolejny raz, kiedy próbowałem naprawić coś, co rozpadło się na kawałki już dawno temu. Ale jak naprawić relację z synem, który zamknął się na mnie jak na światło dnia? Jak odzyskać zaufanie dziecka, które dorastało w cieniu moich błędów?

Luka był moim jedynym synem. Kiedyś byliśmy nierozłączni – razem chodziliśmy na mecze Śląska, łowiliśmy ryby nad Odrą, a wieczorami rozmawialiśmy o wszystkim. Ale potem przyszła dorosłość, a z nią nieporozumienia. Najpierw drobne sprzeczki o szkołę, potem o wybór studiów – ja chciałem, żeby został inżynierem jak ja, on marzył o Akademii Sztuk Pięknych. Nie rozumiałem tego wtedy. Wydawało mi się, że wiem lepiej.

– Sztuka cię nie nakarmi – powtarzałem mu z uporem maniaka. – Zobaczysz, jeszcze będziesz żałował.

On tylko milczał i patrzył na mnie tym swoim upartym wzrokiem. Potem wyprowadził się do Warszawy i kontakt zaczął się rwać. Dzwoniłem, pisałem – coraz rzadziej odbierał. Kiedy poznał Martę i urodził im się Kuba, miałem nadzieję, że coś się zmieni. Że wnuk nas połączy.

Ale Marta nigdy mnie nie polubiła. Uważała mnie za zbyt surowego i zamkniętego w sobie. Może miała rację – po śmierci żony zamknąłem się w pracy i nie umiałem już rozmawiać o uczuciach. Kiedy przyjeżdżali do Wrocławia, czułem się jak gość we własnym domu.

Pewnego dnia doszło do kłótni. Była Wigilia. Siedzieliśmy przy stole, a ja – jak zwykle – nie mogłem powstrzymać się od komentarzy.

– Kuba powinien chodzić do porządnej szkoły – powiedziałem wtedy. – A nie do tej alternatywnej podstawówki.

Luka wstał od stołu i spojrzał na mnie z bólem.

– Tato, czy ty zawsze musisz wszystko wiedzieć lepiej? Czy możesz choć raz po prostu być?

Nie odpowiedziałem. Duma nie pozwoliła mi przeprosić.

Od tamtej pory widywaliśmy się coraz rzadziej. Marta przestała odbierać moje telefony. Luka pisał krótkie SMS-y: „Nie możemy przyjechać”, „Kuba chory”, „Może innym razem”.

A potem przyszła wiadomość: „Tato, wyjeżdżamy za granicę. Marta dostała pracę w Berlinie”.

Zostałem sam w pustym mieszkaniu pełnym zdjęć z czasów, gdy byliśmy rodziną.

Przez kolejne lata próbowałem odzyskać kontakt. Wysyłałem prezenty na urodziny Kuby, kartki na święta. Czasem dostawałem zdjęcie wnuka – coraz większego chłopca o oczach Luki i uśmiechu Marty.

Ale nigdy nie pozwolili mi go odwiedzić.

Ostatni raz rozmawiałem z Luką pół roku temu. Zadzwonił wieczorem.

– Tato… – zaczął cicho. – Przepraszam za wszystko.

– Synu…

– Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy.

Nie wiedziałem wtedy, że choruje. Że walczy z rakiem od miesięcy i nikomu nie mówi.

Dowiedziałem się o jego śmierci od Marty. Zadzwoniła chłodnym głosem:

– Luka odszedł wczoraj rano. Pogrzeb będzie w Berlinie.

Nie zaprosiła mnie. Pojechałem mimo wszystko. Stałem pod murem cmentarza i słuchałem dźwięków mszy zza ogrodzenia. Nie miałem odwagi wejść.

Wróciłem do Wrocławia z poczuciem pustki i winy.

Dziś mam 68 lat i każdego dnia pytam siebie: gdzie popełniłem błąd? Czy mogłem być lepszym ojcem? Czy mogłem po prostu słuchać zamiast oceniać?

Czasem wyobrażam sobie, że Kuba kiedyś zapuka do moich drzwi i powie: „Dziadku, opowiedz mi o tacie”. Ale wiem, że to tylko marzenie starego człowieka.

Czy można jeszcze naprawić to, co zostało zniszczone przez dumę? Czy rodzic może liczyć na przebaczenie dziecka nawet po śmierci? Co wy byście zrobili na moim miejscu?