Cena, która nigdy się nie kończy: Moje życie jako babcia na pełen etat i walka o własny głos
— Mamo, możesz zostać jeszcze godzinę? Tomek ma dziś zebranie w pracy, a ja muszę odebrać Zosię z baletu — głos mojej córki, Magdy, rozbrzmiewał w słuchawce z nutą niecierpliwości. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na rozrzucone kredki i resztki kanapek po wnukach. Była środa, godzina siedemnasta. Piąty raz w tym tygodniu.
— Oczywiście, Magdo — odpowiedziałam automatycznie, choć w środku czułam narastające zmęczenie. — Zostanę tyle, ile trzeba.
Odłożyłam telefon i spojrzałam na zegar. Jeszcze trzy godziny do powrotu dzieci. W tle telewizor grał cicho, ale nie słyszałam nic poza własnymi myślami. Kiedy ostatnio miałam czas tylko dla siebie? Kiedy ostatnio ktoś zapytał mnie, jak się czuję?
Pięć lat temu, kiedy Magda wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, poprosiła mnie o pomoc. „Mamo, tylko na chwilę, dopóki nie znajdziemy dobrej niani” — mówiła wtedy. Zgodziłam się bez wahania. Przecież kocham swoje wnuki. Ale ta „chwila” trwa już pięć lat. Każdego dnia rano przyjeżdżam do ich mieszkania na warszawskim Ursynowie i zostaję do późnego popołudnia. Gotuję obiady, odbieram dzieci z przedszkola i szkoły, pomagam w lekcjach, sprzątam zabawki. Wieczorem wracam do pustego mieszkania i zasypiam przed telewizorem.
Z początku czułam się potrzebna. Byłam dumna, że mogę pomóc córce i zięciowi. Ale z czasem zaczęłam zauważać, że nikt nie pyta mnie o zdanie. Nikt nie dziękuje. Magda i Tomek traktują moją obecność jak coś oczywistego. Nawet w weekendy proszą mnie o pomoc: „Mamo, możesz zostać z dziećmi? Chcemy wyjść do kina”.
Pewnego dnia, kiedy Zosia rozlała sok na dywan i zaczęła płakać, poczułam nagle falę bezsilności.
— Babciu, przepraszam! — krzyknęła przez łzy.
Przytuliłam ją mocno.
— Nic się nie stało, kochanie — powiedziałam cicho. Ale w środku czułam pustkę.
Wieczorem zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka, Halina.
— Jadwiga, kiedy ostatnio byłaś na spacerze? Albo w teatrze?
Zawahałam się.
— Nie pamiętam… — odpowiedziałam szczerze.
— Musisz pomyśleć o sobie! — upierała się Halina. — Przecież masz swoje życie!
Ale czy naprawdę miałam jeszcze swoje życie? Moje dni były podporządkowane rodzinie Magdy. Nawet święta spędzałam u nich, gotując dla wszystkich.
Pewnego wieczoru usiadłam z Magdą przy stole.
— Magdo… — zaczęłam niepewnie. — Czy myślałaś kiedyś o tym, żeby zatrudnić nianię? Może mogłabym mieć trochę więcej czasu dla siebie?
Magda spojrzała na mnie zdziwiona.
— Mamo, przecież dzieci cię kochają! Poza tym niania kosztuje fortunę. A ty jesteś najlepsza.
Poczułam ukłucie żalu.
— Ale ja też czasem chciałabym odpocząć… — wyszeptałam.
Magda wzruszyła ramionami.
— Mamo, przecież jesteś już na emeryturze. Co innego miałabyś robić?
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Czy naprawdę bycie babcią to jedyna rola, jaka mi została?
Zaczęłam coraz częściej myśleć o dawnych marzeniach: chciałam nauczyć się malować, podróżować po Polsce, zapisać się na kurs tańca. Ale zawsze brakowało czasu i siły.
Któregoś dnia Halina zaproponowała mi wyjazd do Krakowa na weekendowy kurs malarstwa.
— Jadwiga, jedź ze mną! Oderwiesz się od codzienności!
Serce mi zabiło szybciej. Chciałam jechać. Ale jak powiedzieć o tym Magdzie?
Wieczorem zebrałam się na odwagę.
— Magdo, w przyszły weekend nie będę mogła zostać z dziećmi. Jadę z Haliną do Krakowa.
Magda spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Jak to? A kto zajmie się dziećmi?
— Może Tomek? Albo możecie poprosić kogoś innego… — odpowiedziałam spokojnie.
Widziałam w jej oczach rozczarowanie i złość.
— Mamo, nie możesz nas tak zostawić! Przecież zawsze byłaś!
Poczułam łzy napływające do oczu.
— Zawsze byłam… Ale teraz chcę być też dla siebie — powiedziałam cicho i wyszłam z kuchni.
Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Czułam się winna i jednocześnie dumna. Po raz pierwszy od lat postawiłam siebie na pierwszym miejscu.
Wyjazd do Krakowa był jak powiew świeżego powietrza. Malowałyśmy pejzaże nad Wisłą, śmiałyśmy się do łez. Poczułam się młoda i wolna.
Po powrocie Magda przez kilka dni była chłodna i oschła. Tomek nawet nie odezwał się słowem. Ale dzieci przytuliły mnie mocno i opowiadały o swoich przygodach z tatą.
Zrozumiałam wtedy, że świat się nie zawalił bez mojej obecności. Że mam prawo do własnych marzeń i odpoczynku.
Dziś coraz częściej mówię „nie” prośbom Magdy i Tomka. Zapisuję się na kursy malarstwa, chodzę z Haliną do kina. Czasem czuję wyrzuty sumienia, ale wiem już jedno: nie można kochać innych kosztem samej siebie.
Czy naprawdę musimy poświęcać całe życie rodzinie? Czy miłość zawsze oznacza rezygnację z własnych pragnień? Może najwyższy czas nauczyć się mówić „tak” także sobie?