Porzucił rodzinę dla młodej ukochanej – historia Grażyny z Kazimierza Dolnego
– Naprawdę? To już wszystko? – zapytałam, patrząc na Andrzeja, który stał w progu naszego salonu z walizką w ręku. Jego twarz była napięta, oczy unikały mojego wzroku. W powietrzu unosił się zapach kawy, którą przed chwilą zaparzyłam, jakby miała moc zatrzymania czasu. Ale czas nie chciał się zatrzymać.
– Grażyna, proszę cię… Nie utrudniaj – powiedział cicho, niemal szeptem.
Wtedy poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko zły sen, że zaraz się obudzę i usłyszę śmiech dzieci z kuchni, a Andrzej przytuli mnie od tyłu, jak kiedyś. Ale nie. To była rzeczywistość – brudna, bolesna i nieodwracalna.
Nazywam się Grażyna Nowak. Mam czterdzieści dwa lata i mieszkam w Kazimierzu Dolnym, gdzie lubelskie wzgórza tulą się do brzegów Wisły. Przez dwadzieścia lat byłam żoną Andrzeja – człowieka, którego kochałam bardziej niż siebie samą. Mamy dwójkę dzieci: Olę i Michała. Myślałam, że jesteśmy szczęśliwą rodziną. Myliłam się.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Andrzej coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami w urzędzie miasta. Zauważyłam, że zaczął dbać o siebie bardziej niż zwykle – nowe koszule, perfumy, fryzjer co dwa tygodnie. Z początku cieszyłam się, że mu zależy na wyglądzie. Dopiero później zrozumiałam, że to nie dla mnie.
Pewnego wieczoru Ola przyszła do mnie z płaczem.
– Mamo, tata rozmawia przez telefon z jakąś panią… Słyszałam, jak mówił, że ją kocha – wyszeptała.
Zamarłam. Przez chwilę chciałam ją okłamać, powiedzieć, że to nieprawda, że tata żartował. Ale spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam w nich strach i rozczarowanie. Musiałam stawić czoła prawdzie.
Kilka dni później znalazłam w jego kurtce rachunek z restauracji w Lublinie – kolacja dla dwóch osób, data pokrywała się z jednym z jego „służbowych wyjazdów”. Zrobiło mi się niedobrze. Wtedy po raz pierwszy poczułam do niego nie tylko ból, ale i pogardę.
Kiedy w końcu postanowiłam z nim porozmawiać, nie zaprzeczał.
– Grażyna… Ja już nie mogę tak żyć. Poznałem kogoś. Jest młodsza ode mnie o piętnaście lat. Przy niej czuję się znów młody…
– A ja? A twoje dzieci? – krzyknęłam przez łzy.
– Przepraszam… – odpowiedział tylko i spuścił głowę.
Od tamtej pory wszystko potoczyło się jak lawina. Andrzej wyprowadził się do tej swojej Justyny – dziewczyny z Lublina, która pracowała jako recepcjonistka w hotelu. Ola przestała się odzywać do ojca, Michał zamknął się w sobie. Ja… przez pierwsze tygodnie nie wychodziłam z łóżka. Mama przyjeżdżała codziennie z zupą i próbowała mnie pocieszać:
– Grażynko, dasz radę. Jesteś silna kobieta.
Ale ja czułam się jak wrak człowieka.
W miasteczku szybko rozeszły się plotki. Sąsiadki patrzyły na mnie z litością albo ciekawością. W sklepie spożywczym pani Zosia szepnęła:
– Grażynko, trzymaj się… Tacy faceci to plaga.
Nie chciałam litości. Chciałam tylko odzyskać swoje życie.
Najgorsze były wieczory. Siadałam przy oknie i patrzyłam na Wisłę płynącą leniwie przez Kazimierz. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam za mało atrakcyjna? Za mało czuła? Za bardzo skupiona na dzieciach?
Pewnej nocy Michał przyszedł do mojego pokoju.
– Mamo… On już nie wróci, prawda?
Przytuliłam go mocno.
– Nie wiem, synku… Ale my sobie poradzimy.
Musiałam zacząć żyć na nowo. Znalazłam pracę w lokalnej bibliotece – zawsze kochałam książki. Ola zaczęła chodzić na terapię do psychologa szkolnego. Michał zapisał się do drużyny piłkarskiej. Powoli uczyliśmy się być rodziną bez Andrzeja.
Kilka miesięcy później Andrzej zadzwonił.
– Grażyna… Mogę przyjechać zobaczyć dzieci?
Chciało mi się krzyczeć: „A gdzie byłeś przez te wszystkie miesiące? Gdzie byłeś, kiedy Ola płakała po nocach?” Ale powiedziałam tylko:
– Zapytam ich, czy chcą cię widzieć.
Ola odmówiła stanowczo:
– Nie chcę go widzieć! Niech zostanie ze swoją Justyną!
Michał milczał przez chwilę.
– Może przyjedzie… Ale niech nie myśli, że wszystko będzie jak dawniej.
Andrzej przyjechał w sobotę rano. Stał pod domem z bukietem kwiatów i prezentami dla dzieci. Wyglądał na starszego niż kiedyś – jakby życie z młodszą kobietą nie było aż tak kolorowe, jak sobie wyobrażał.
Spotkanie było sztywne i pełne niezręczności. Michał rozmawiał z nim o piłce nożnej, Ola ledwo powiedziała „dzień dobry”. Ja patrzyłam na niego i czułam już tylko pustkę.
Po jego wyjściu usiadłam na tarasie i długo patrzyłam na ogród. Przypomniały mi się wszystkie nasze wspólne chwile – śluby dzieci znajomych, wakacje nad morzem, święta przy jednym stole. Wszystko to rozsypało się jak domek z kart przez jedną decyzję.
Często słyszę, jak mężczyźni obsypują nas, kobiety, oskarżeniami: że wykorzystujemy, zdradzamy, jesteśmy takie czy owakie. A czemu sami nie spojrzą w lustro? Kim są ci żałośni pustacy? Dlaczego tak łatwo im odejść i zostawić wszystko za sobą?
Piszę to wszystko po to, by wyrzucić z siebie żółć, co pali wnętrzności. Może ktoś przeczyta moją historię i poczuje mniej samotności w swoim bólu. Może ktoś inny zastanowi się dwa razy zanim podejmie decyzję o zdradzie.
Czasem pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę to była tylko moja wina? A może po prostu niektórych rzeczy nie da się przewidzieć ani zatrzymać?
Czy kiedyś jeszcze będę potrafiła zaufać drugiemu człowiekowi? Czy można odbudować życie na nowo po takim upokorzeniu? Może wy mi powiecie…