Patrzyłaś tylko, jak moje małżeństwo się sypie: Córka teraz mnie obwinia
– Mamo, dlaczego nic nie zrobiłaś? – Zosia stała w drzwiach mojego pokoju, zaciśnięte pięści i oczy pełne łez. – Patrzyłaś tylko, jak tata odchodzi. Jak mogłaś na to pozwolić?
Nie miałam słów. W gardle czułam gulę, a serce waliło mi jak oszalałe. Przez chwilę chciałam krzyczeć, tłumaczyć się, ale wiedziałam, że każde słowo tylko pogorszy sprawę. Zosia była jak burza – nieprzewidywalna, gwałtowna, a ja… ja byłam tylko cieniem samej siebie.
Wychowywaliśmy Zosię z Markiem w spokoju. Nasz dom na obrzeżach Poznania był zawsze pełen ciepła, choć nie bogactwa. Nigdy nie było u nas krzyków czy trzaskania drzwiami. Marek był opanowany, ja starałam się być wyrozumiała. Ale Zosia… Zosia odziedziczyła charakter po mojej matce. Babcia Helena zawsze dostawała swoje, potrafiła obrazić się o byle co i nikogo nie słuchała. Kiedy Zosia miała pięć lat i nie chciała założyć czapki, potrafiła godzinami płakać i tupać nogami. Wtedy jeszcze wydawało mi się to zabawne.
Ale potem przyszły lata nastoletnie. Zosia zaczęła zamykać się w sobie, coraz częściej wracała do domu zła, rzucała plecak w kąt i trzaskała drzwiami swojego pokoju. Marek próbował rozmawiać z nią spokojnie, ja starałam się być cierpliwa. Ale ona była coraz bardziej nieobecna.
Pamiętam ten dzień, kiedy Marek spakował walizkę. Stałam w kuchni, kroiłam marchewkę do zupy. Usłyszałam szelest na schodach. – Jadę do mamy na kilka dni – powiedział cicho. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Wiedziałam już wtedy, że to nie są „kilka dni”.
Zosia wybiegła wtedy z pokoju i zaczęła krzyczeć: – Nie możesz nas zostawić! – Ale Marek tylko spuścił głowę i wyszedł. Ja stałam jak sparaliżowana.
Przez kolejne tygodnie próbowałam utrzymać pozory normalności. Gotowałam obiady, chodziłam do pracy, pytałam Zosię o szkołę. Ale ona patrzyła na mnie z wyrzutem. – To twoja wina – powiedziała pewnego wieczoru. – Gdybyś była inna, tata by nie odszedł.
Nie spałam wtedy całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizowałam każdą rozmowę z Markiem z ostatnich lat. Czy rzeczywiście byłam zbyt chłodna? Czy powinnam była walczyć o nasze małżeństwo? A może powinnam była wykrzyczeć mu wszystko w twarz?
Zosia zaczęła coraz częściej wychodzić z domu. Wracała późno, czasem czułam od niej papierosy. Bałam się o nią, ale każda próba rozmowy kończyła się awanturą.
Pewnego dnia zadzwoniła wychowawczyni ze szkoły: – Pani córka ma coraz gorsze oceny i nie chodzi na lekcje. Czy coś się dzieje w domu? – Zawstydziłam się wtedy jak dziecko. Co miałam powiedzieć? Że nie radzę sobie nawet z własnym życiem?
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Zosią:
– Kochanie, musimy pogadać…
– O czym? O tym, że tata nas zostawił? – przerwała mi ostro.
– O tobie… O szkole…
– Nic cię to nie obchodziło wcześniej! – krzyknęła i trzasnęła drzwiami.
Czułam się bezradna. Dzwoniłam do Marka, prosiłam go, żeby porozmawiał z Zosią. On jednak był już gdzie indziej – miał nową partnerkę, nowe życie.
W pracy zaczęto pytać mnie o zdrowie. Schudłam dziesięć kilo w dwa miesiące. Koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem, ale nikt nie odważył się zapytać wprost.
Najgorsze były wieczory. Siadałam sama w kuchni i patrzyłam na zdjęcia sprzed lat: uśmiechnięta Zosia na rowerze, Marek trzymający ją za rękę podczas pierwszego dnia w szkole…
Któregoś dnia Zosia wróciła do domu zapłakana:
– Mamo… przepraszam…
Objęłam ją mocno i płakałyśmy razem przez długi czas.
Ale to nie był koniec problemów. Zosia zaczęła mieć ataki paniki przed szkołą. Budziła się w nocy z krzykiem. Zgodziła się pójść do psychologa dopiero po długich namowach.
Na jednej z sesji powiedziała: – Boję się, że wszyscy mnie zostawią tak jak tata.
Wtedy dotarło do mnie, jak bardzo ją zawiodłam. Nie umiałam jej ochronić przed rozpadem rodziny.
Dziś mija rok od rozwodu. Marek widuje Zosię rzadko, a ja próbuję odbudować nasze życie na nowo. Czasem mam wrażenie, że już nigdy nie będzie dobrze.
Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę to wszystko moja wina? A może czasem po prostu nie mamy wpływu na to, jak układają się nasze losy?
Czy można jeszcze naprawić relacje z własnym dzieckiem po takim dramacie? Czy wy też czuliście kiedyś podobną bezradność?