Cichy telefon w środku nocy – historia Kingi
No niemożliwe. Obudził mnie telefon. Były mąż. Dlaczego nie wyłączyłam dźwięku na noc? Przecież zawsze to robię, odkąd się wyprowadził. Zamiast „Halo” ziewnęłam przeciągle, żeby wiedział, że mnie zbudził. Przepraszał długo, mamrotał coś o pogodzie, pracy, newsach z telewizji. Czułam, że do czegoś zmierza. Nie przerywałam mu, nie odpowiadałam. Czasem kiwałam głową, jakby mógł to zobaczyć. A może naprawdę widział? Piętnaście lat małżeństwa dawało złudzenie, że ktoś zna cię na wylot, nawet przez telefon.
– Kinga… – zawiesił głos. – Przepraszam, że dzwonię tak późno. Wiem, że nie powinnam…
– Nie powinieneś – odpowiedziałam chłodno. – Jest druga w nocy.
– Wiem… Ale…
Cisza. Słyszałam jego oddech. Ten sam, który kiedyś uspokajał mnie w nocy, kiedy bałam się burzy. Teraz tylko mnie irytował.
– Co się stało? – spytałam w końcu.
– Zosia… – zaczął i już wiedziałam, że chodzi o naszą córkę.
Zosia. Nasza jedyna córka, która od rozwodu mieszkała ze mną. Miała siedemnaście lat i coraz częściej patrzyła na mnie jak na wroga. Ostatnio wróciła do domu po północy i rzuciła mi tylko krótkie „nie przesadzaj”, kiedy próbowałam zapytać, gdzie była.
– Co z Zosią? – poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej.
– Zadzwoniła do mnie… Płakała. Mówiła, że się z tobą pokłóciła i nie chce wracać do domu.
Zamknęłam oczy. Oczywiście. Zosia zawsze wiedziała, jak uderzyć w czuły punkt. Po rozwodzie próbowałam być dla niej i matką, i ojcem. Ale ona coraz częściej wybierała ojca – tego, który mieszkał wygodnie w nowym mieszkaniu na Mokotowie i zawsze miał czas na lody czy kino.
– I co mam zrobić? – zapytałam cicho.
– Może… może pozwól jej przyjechać do mnie na kilka dni? – zaproponował ostrożnie.
Poczułam ukłucie zazdrości i gniewu. To ja odrabiałam z nią lekcje, ja gotowałam obiady, ja słuchałam jej płaczu po pierwszym zawodzie miłosnym. On był tym „fajnym tatą”, który pojawiał się wtedy, kiedy miał ochotę.
– Kinga…
– Nie wiem – przerwałam mu. – Muszę to przemyśleć.
– Dobrze… Przepraszam jeszcze raz za godzinę. Dobranoc.
Odłożyłam telefon i długo patrzyłam w sufit. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem złą matką? Czy powinnam pozwolić Zosi odejść na kilka dni? Czy to nie będzie ucieczka od problemów?
Rano Zosia była już w kuchni. Siedziała przy stole z kubkiem kawy i patrzyła przez okno.
– Rozmawiałaś z tatą? – zapytała bez emocji.
– Tak – odpowiedziałam spokojnie.
– Mogę do niego pojechać?
Westchnęłam ciężko.
– Zosiu… Nie możesz uciekać za każdym razem, gdy się pokłócimy.
Spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Ty nic nie rozumiesz! – krzyknęła i wybiegła z kuchni.
Usiadłam na krześle i poczułam łzy napływające do oczu. Bycie samotną matką to nieustanna walka: o uwagę dziecka, o własne granice, o poczucie wartości. Każda kłótnia bolała jak rana rozdrapana na nowo.
Przez cały dzień chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić, koleżanka z biura zapytała nawet, czy wszystko w porządku. Skłamałam, że tak – przecież kto by chciał słuchać o moich rodzinnych dramatach?
Wieczorem Zosia przyszła do mnie cicho.
– Mamo…
Spojrzałam na nią uważnie. Miała zaczerwienione oczy i wyglądała na zmęczoną.
– Przepraszam – wyszeptała. – Po prostu… czasem mam wrażenie, że wszystko jest przeciwko mnie.
Objęłam ją mocno.
– Ja też czasem tak czuję – przyznałam szczerze.
Siedziałyśmy tak przez chwilę w milczeniu. W końcu powiedziałam:
– Jeśli chcesz pojechać do taty na weekend, możesz jechać. Ale wróć do mnie potem, dobrze?
Pokiwała głową i wtuliła się we mnie jeszcze mocniej.
Kiedy wieczorem leżałam już sama w łóżku, znów spojrzałam na telefon. Tym razem wyciszyłam go na noc. Ale zanim zasnęłam, długo myślałam o tym, jak łatwo można stracić kontakt z własnym dzieckiem… Jak cienka jest granica między troską a kontrolą? Czy potrafię być dla Zosi wsparciem, a nie przeszkodą?
Może właśnie o to chodzi w byciu rodzicem: żeby pozwolić dziecku odejść na chwilę, ale zawsze zostawić dla niego otwarte drzwi? Czy Wy też czasem boicie się puścić bliskich wolno?