Wesele, które rozdarło moją rodzinę – jak pieniądze i duma zniszczyły nasze szczęście
– Mamo, nie rozumiesz! To jest mój dzień, nie twój! – krzyknęła Ola, trzaskając drzwiami swojego pokoju. Stałam na korytarzu z zaciśniętymi pięściami, czując jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę miałam ochotę wejść za nią i wykrzyczeć wszystko, co dusiłam w sobie od miesięcy, ale tylko oparłam się o ścianę i pozwoliłam, by cichy szloch rozlał się po całym domu.
Jeszcze rok temu wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwą rodziną. Ja – Teresa, nauczycielka polskiego w liceum, mój mąż Andrzej – kierowca autobusu miejskiego, i nasza jedyna córka Ola. Nie byliśmy bogaci, ale zawsze staraliśmy się zapewnić Oli wszystko, co najlepsze. Gdy poznała Pawła, wiedziałam, że to poważne. Był spokojny, pracowity, może trochę zamknięty w sobie, ale widziałam, jak patrzy na moją córkę – z czułością i oddaniem.
Kiedy ogłosili zaręczyny, poczułam dumę. Ola była szczęśliwa, a ja marzyłam o wielkim weselu. Chciałam, żeby wszystko było idealne – piękna sala pod Warszawą, orkiestra, biała suknia z długim trenem. Chciałam pokazać rodzinie i znajomym, że choć nie mamy fortuny, potrafimy zrobić coś wyjątkowego. Andrzej patrzył na mnie z niepokojem.
– Teresa, czy my damy radę? – zapytał któregoś wieczoru, gdy siedzieliśmy przy kuchennym stole licząc oszczędności.
– Musimy. To jedyny ślub naszej córki. Nie możemy jej zawieść – odpowiedziałam z uporem.
Zaczęły się przygotowania. Każda decyzja była polem bitwy: sala czy remiza? Orkiestra czy DJ? Suknia z salonu czy szyta na miarę? Ola chciała skromniej, ja – z rozmachem. Paweł milczał, a Andrzej coraz częściej wychodził na papierosa na balkon.
Pewnego dnia przyszła do mnie moja siostra, Jola.
– Teresa, nie przesadzasz? Przecież nie stać was na takie wesele. Po co ci to?
– Bo chcę, żeby Ola miała wspomnienia na całe życie! – wybuchłam.
– Ale czyje to będą wspomnienia? Twoje czy jej?
Zabolało mnie to pytanie. Może miała rację? Ale nie umiałam już się zatrzymać. Brałam kredyt na suknię, pożyczałam od znajomych na zaliczkę za salę. Andrzej coraz częściej milczał przy kolacji.
W końcu nadszedł dzień ślubu. Wszystko wyglądało pięknie – kwiaty, światła, muzyka. Ale atmosfera była napięta jak struna. Ola była blada i spięta. Gdy podeszłam do niej z welonem, spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Mamo… ja nie chcę takiego wesela. Chciałam tylko być szczęśliwa z Pawłem.
– Ale przecież jesteś! – próbowałam ją przekonać.
– Nie… bo wszystko jest nie tak. Kłócicie się z tatą przez pieniądze, ja czuję się winna…
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Ktoś zawołał nas do kościoła.
Po weselu zostały tylko długi i żal. Andrzej zamknął się w sobie zupełnie. Przestał ze mną rozmawiać. Ola wyjechała z Pawłem do Gdańska i przez kilka miesięcy nie odbierała ode mnie telefonu.
Któregoś wieczoru usiadłam sama w kuchni i spojrzałam na zdjęcie ze ślubu. Wszyscy uśmiechnięci – poza mną. Ja patrzyłam gdzieś w bok, jakby szukając wyjścia z tej sytuacji.
Po kilku miesiącach Ola przyjechała do domu.
– Mamo… możemy porozmawiać?
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole.
– Przepraszam cię za wszystko – zaczęła cicho. – Wiem, że chciałaś dobrze… Ale ja potrzebowałam tylko waszego wsparcia, nie wielkiego wesela.
Zacisnęłam dłonie na kubku herbaty.
– Chciałam ci dać to, czego sama nigdy nie miałam…
– Ale ja tego nie potrzebowałam – przerwała mi delikatnie.
Rozpłakałyśmy się obie. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.
Andrzej wrócił do rozmów dopiero po roku. Długi spłacaliśmy przez kolejne lata. Nasza rodzina już nigdy nie była taka sama jak kiedyś.
Czasem patrzę na zdjęcia Oli i Pawła z ich małego mieszkania w Gdańsku i myślę: czy naprawdę warto było poświęcić tyle dla jednego dnia? Czy rodzinna duma i marzenia mogą być ważniejsze niż szczerość i bliskość? Może lepiej czasem odpuścić i po prostu być razem… Co wy o tym myślicie?