Między dwiema ogniami: Opowieść o utraconej bliskości z mamą

– Znowu nie zadzwoniłaś do mamy? – Adam spojrzał na mnie znad kubka kawy, a w jego głosie pobrzmiewała troska, której nie potrafiłam już znieść.

– Nie, Adam. Nie chcę o tym rozmawiać – odpowiedziałam, odwracając wzrok. W kuchni pachniało świeżym chlebem, ale dla mnie ten zapach był tylko kolejnym przypomnieniem domu, którego już nie miałam.

Trzy miesiące. Tyle czasu minęło, odkąd ostatni raz usłyszałam głos mamy. Ostatnia rozmowa zakończyła się trzaskiem słuchawki i słowami, które wciąż dźwięczą mi w uszach: „Zawsze byłaś niewdzięczna, Marto. Nigdy nie potrafiłaś docenić tego, co dla ciebie robiłam.”

Pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Był początek marca, śnieg topniał na chodnikach Warszawy, a ja wracałam z pracy z poczuciem, że wszystko się wali. Mama zadzwoniła, żeby zapytać, czy przyjadę na imieniny cioci Haliny. Odpowiedziałam, że nie dam rady – praca, dzieci, Adam… Zamiast zrozumienia usłyszałam wyrzut za wyrzutem. Że jestem samolubna. Że rodzina powinna być najważniejsza. Że ona w moim wieku już miała wszystko pod kontrolą.

Wtedy pękłam. Powiedziałam jej rzeczy, których żałuję do dziś. Że nigdy nie czułam się wystarczająco dobra. Że jej oczekiwania mnie przytłaczają. Że czasem mam ochotę uciec i nigdy nie wracać.

Od tamtej pory cisza. Nie odezwała się ani razu. Ja też nie.

Adam codziennie próbuje mnie przekonać:
– Marta, ona jest twoją matką. Może czeka na twój telefon?
– Może – odpowiadam chłodno. – Ale ja też czekam.

Wieczorami leżę w łóżku i przewijam w głowie sceny z dzieciństwa. Mama zawsze była silna, stanowcza, wymagająca. Pamiętam jej ręce – szorstkie od pracy w ogrodzie, pachnące mydłem Biały Jeleń. Pamiętam jej głos, kiedy czytała mi „Dzieci z Bullerbyn”. I pamiętam też jej krzyk, kiedy dostałam tróję z matematyki: „Jak ty sobie poradzisz w życiu z takim podejściem?”

Zawsze chciałam być jej dumą. Ale nigdy nie byłam pewna, czy to się udało.

Teraz jestem dorosła. Mam własną rodzinę, własne dzieci – Zosię i Michała. Staram się być dla nich inna niż moja mama była dla mnie. Często jednak łapię się na tym, że powtarzam jej słowa. Że oczekuję za dużo. Że krytykuję zamiast wspierać.

Pewnego wieczoru Zosia podeszła do mnie z zeszytem:
– Mamo, dostałam czwórkę z polskiego!
Uśmiechnęłam się blado:
– A czemu nie piątka?
Zosia spuściła głowę i wtedy coś we mnie pękło.

Przypomniałam sobie siebie w jej wieku. Przypomniałam sobie mamę i jej wieczne niezadowolenie. Czy ja też taka jestem?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie ciocia Halina:
– Martusia, twoja mama źle się czuje. Od tygodnia prawie nie wychodzi z łóżka.
Serce mi zamarło.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział?
– Myślałyśmy, że sama zadzwonisz…

Przez godzinę siedziałam na kanapie, ściskając telefon w dłoni. Adam patrzył na mnie bez słowa. W końcu wyszeptał:
– Może czas przestać czekać?

Pojechałam do mamy następnego dnia rano. Drzwi otworzyła mi sąsiadka:
– Pani Marta? Dobrze, że pani jest…
Weszłam do mieszkania i zobaczyłam mamę leżącą na kanapie pod grubym kocem. Wyglądała na starszą o dziesięć lat niż trzy miesiące temu.

Usiadłam obok niej. Przez chwilę milczałyśmy.
– Przepraszam – wyszeptałam w końcu.
Mama spojrzała na mnie oczami pełnymi łez.
– Ja też przepraszam…

Nie wiem, ile czasu tak siedziałyśmy – dwie kobiety, które przez lata nie potrafiły się dogadać. W końcu mama wyciągnęła do mnie rękę.
– Marto… ja tylko chciałam dla ciebie dobrze.
– Wiem… Ale czasem to „dobrze” bardzo bolało.

Rozmawiałyśmy długo – o dzieciństwie, o moich lękach i jej samotności po śmierci taty. O tym, jak trudno jest być matką i córką jednocześnie.

Kiedy wychodziłam od niej tego dnia, poczułam ulgę – jakby ktoś zdjął mi z ramion ciężar lat milczenia i żalu.

Dziś wiem jedno: relacje rodzinne są jak szkło – kruche i piękne zarazem. Czasem trzeba je posklejać na nowo.

Czy wy też macie w sobie takie rany po rodzicach? Czy łatwo wam wybaczyć? A może czasem warto zrobić pierwszy krok – zanim będzie za późno?