Mój brat zajął moje mieszkanie i uważa, że to w porządku – historia o rodzinie, zdradzie i walce o sprawiedliwość

– To jest teraz moje mieszkanie, Anka. Mama powiedziała, że mogę tu zostać, dopóki nie znajdę czegoś swojego – głos Pawła odbijał się echem od pustych ścian salonu, które jeszcze niedawno były moim azylem. Stałam w progu, ściskając klucze tak mocno, że wbijały mi się w dłoń. Czułam, jak narasta we mnie złość i bezsilność. To przecież ja przez lata odkładałam każdy grosz, pracowałam na dwa etaty, żeby kupić te cztery ściany. To ja płakałam ze szczęścia, kiedy po raz pierwszy przekroczyłam próg własnego mieszkania na warszawskim Mokotowie. A teraz mój młodszy brat rozsiadł się na mojej kanapie jakby był u siebie.

Wszystko zaczęło się po śmierci taty. Mama nie potrafiła poradzić sobie z samotnością i już po roku wyszła za mąż za pana Zbyszka. Wtedy Paweł zaczął się zmieniać – coraz częściej wracał do domu późno, przynosił złe oceny, a mama… zamiast reagować, tłumaczyła go przed wszystkimi. „On jest jeszcze młody, musi się wyszumieć” – powtarzała. Ja byłam tą odpowiedzialną, tą, która zawsze musiała być przykładem.

Kiedy dostałam pierwszą pracę w banku, byłam dumna. Mama powiedziała tylko: „Dobrze, że masz etat, ale pamiętaj, żeby pomagać bratu”. Pomagałam więc – płaciłam za jego korepetycje, dawałam mu pieniądze na studia. W końcu postanowiłam kupić mieszkanie na kredyt. Przez lata odmawiałam sobie wszystkiego: wakacji, nowych ubrań, nawet kawy na mieście. Ale było warto – miałam swoje miejsce na ziemi.

Aż do dnia, kiedy zadzwoniła mama.

– Aniu, Paweł ma kłopoty. Musi się gdzieś zatrzymać na jakiś czas. Przecież masz dwa pokoje, możesz się z nim podzielić – jej głos był stanowczy. Nie miałam siły się sprzeczać. Zgodziłam się, choć wiedziałam, że to nie potrwa „tylko chwilę”.

Paweł wprowadził się z walizką i komputerem. Na początku próbowałam być wyrozumiała – rozumiałam, że po rozstaniu z dziewczyną i utracie pracy potrzebuje wsparcia. Ale z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym domu. Paweł zapraszał znajomych bez pytania, zostawiał bałagan w kuchni i łazience. Gdy zwróciłam mu uwagę, wzruszył ramionami:

– Przesadzasz. To tylko mieszkanie.

Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwą złość.

Pewnego wieczoru wróciłam późno z pracy. W salonie siedziała mama z Pawłem i panem Zbyszkiem. Na stole leżały dokumenty.

– Aniu, musimy porozmawiać – zaczęła mama. – Paweł potrzebuje stabilizacji. Może powinnaś pomyśleć o czymś mniejszym? On tu zostanie na stałe.

Zamarłam.

– To jest MOJE mieszkanie! – krzyknęłam. – Ja je kupiłam! Nikt mi go nie dał!

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem:

– Nie przesadzaj. Rodzina powinna sobie pomagać.

Paweł patrzył na mnie z wyższością.

– I tak nigdy tu nie bywasz. Ciągle jesteś w pracy albo u znajomych.

Poczułam się zdradzona przez wszystkich naraz. Przez matkę, która zawsze stawiała brata przede mną. Przez brata, który nie miał żadnych skrupułów. Przez pana Zbyszka, który milczał i tylko kiwał głową.

Przez kolejne tygodnie atmosfera była nie do zniesienia. Każda rozmowa kończyła się kłótnią. Mama przestała odbierać moje telefony. Paweł przestał ze mną rozmawiać w ogóle.

W końcu postanowiłam działać. Poszłam do prawnika.

– Ma pani pełne prawo żądać opuszczenia mieszkania przez brata – usłyszałam. – Jeśli nie wyprowadzi się dobrowolnie, można skierować sprawę do sądu.

Bałam się tego kroku jak ognia. Wiedziałam, że jeśli to zrobię, zerwę ostatnie więzi z rodziną. Ale czy miałam wybór? Czy miałam pozwolić, żeby ktoś odebrał mi wszystko, na co tak ciężko pracowałam?

Napisałam do Pawła wiadomość: „Masz miesiąc na wyprowadzkę”. Odpisał jednym zdaniem: „Zobaczymy”.

Mama zadzwoniła tego samego dnia:

– Jak możesz być taka bezduszna? To twój brat!

– A ja? Czy ja też jestem twoją córką? Czy moje uczucia nic nie znaczą?

Rozłączyła się bez słowa.

Przez miesiąc żyłam jak w zawieszeniu. Każdego dnia bałam się wracać do domu. Paweł udawał, że mnie nie widzi. Mama przysyłała mi SMS-y pełne wyrzutów i pretensji.

W końcu nadszedł dzień wyprowadzki. Paweł spakował rzeczy bez słowa i wyszedł trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zatrzęsły się szyby w oknach.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko.

Dziś minęło już kilka miesięcy od tamtych wydarzeń. Z mamą rozmawiam rzadko i krótko. Paweł nie odzywa się wcale. Czasem zastanawiam się, czy było warto walczyć o swoje kosztem rodziny. Czy sprawiedliwość naprawdę jest ważniejsza niż więzi krwi? Czy można być szczęśliwym w czterech ścianach zdobytych taką ceną?

Może każdy z nas musi kiedyś wybrać: siebie czy rodzinę? A może to rodzina powinna być miejscem wsparcia, a nie walki o przetrwanie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?