List, który rozdarł moje życie – Czy matczyna miłość zawsze musi boleć?

– Mamo, dlaczego płaczesz? – zapytała cicho Zosia, stojąc w drzwiach kuchni. Drżały mi ręce, gdy próbowałam ukryć łzy, ściskając w dłoni zmięty list. List, który przyszedł tego listopadowego wieczoru i zmienił wszystko.

„Kochana Aniu, nie potrafię już tak żyć. Przepraszam. Wyjeżdżam. Tomek.”

To wszystko. Kilka zdań, które roztrzaskały moje życie na kawałki. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, rzucić czymś o ścianę, ale spojrzenie Zosi – jej wielkie, przestraszone oczy – zatrzymało mnie w miejscu. Musiałam być silna. Dla niej i dla Julki.

Tamtej nocy nie spałam. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na zegar i słuchając ciszy, która nagle stała się nieznośna. W głowie miałam tysiące pytań: Gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam coś zrobić inaczej? Dlaczego Tomek nie powiedział mi w twarz?

Następnego dnia musiałam wstać jak zwykle – zrobić śniadanie, wyprawić dziewczynki do szkoły, pójść do pracy. Wszyscy wokół udawali, że nic się nie stało. Mama zadzwoniła z pytaniem, czy przyjadę na niedzielny rosół. Koleżanka z pracy zapytała o przepis na szarlotkę. A ja czułam się jak duch.

Najgorsze były wieczory. Julka zamykała się w swoim pokoju i słuchała muzyki tak głośno, że drżały ściany. Zosia przychodziła do mnie i tuliła się bez słowa. Czułam jej strach i bezradność. Próbowałam być dla nich matką i ojcem jednocześnie, ale coraz częściej miałam wrażenie, że przegrywam.

Pewnego dnia Julka wróciła do domu późno. Była roztrzęsiona, oczy miała czerwone od płaczu.
– Mamo, dlaczego tata nas zostawił? – wyszeptała.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież sama tego nie rozumiałam.
– To nie twoja wina, kochanie – powiedziałam tylko i przytuliłam ją mocno.

Z czasem nauczyłyśmy się żyć we trójkę. Każda z nas miała swoje rany i swoje sposoby na radzenie sobie z bólem. Ja rzuciłam się w wir pracy – brałam nadgodziny w szkole, prowadziłam korepetycje, szyłam ubrania na zamówienie. Zosia zaczęła rysować – całe zeszyty pełne smutnych dziewczynek i ciemnych chmur. Julka zamknęła się jeszcze bardziej.

Mama powtarzała: „Musisz być silna dla dzieci”. Ale nikt nie pytał, czy ja jeszcze mam siłę.

Minęły lata. Dziewczynki dorastały szybciej niż bym chciała. Julka wyprowadziła się na studia do Warszawy i coraz rzadziej dzwoniła. Zosia została ze mną dłużej, ale czułam, że też już mnie nie potrzebuje tak jak kiedyś.

Któregoś dnia wróciłam do pustego mieszkania. Cisza była inna niż wtedy po odejściu Tomka – teraz była ciężka i zimna jak kamień.

Usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i spojrzałam na stary list Tomka. Nadal go trzymałam – nie wiem po co. Może żeby pamiętać, że kiedyś byłam żoną, matką, kimś ważnym dla kogoś.

Nagle zadzwonił telefon.
– Mamo? – głos Julki był obcy, zdystansowany.
– Tak?
– Chciałam ci powiedzieć… Wyszłam za mąż. Nie chciałam robić wielkiego zamieszania…
Zamurowało mnie.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Bo zawsze jesteś zajęta… zawsze tylko praca i praca…

Rozłączyła się szybko. Poczułam się tak, jakbym znów dostała tamten list.

Kilka dni później Zosia przyszła do mnie z walizką.
– Mamo, wyjeżdżam do Krakowa. Mam tam pracę…
Nie zatrzymywałam jej. Tylko kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się blado.

Zostałam sama. Po raz pierwszy od lat mogłam pomyśleć o sobie – ale nie wiedziałam już kim jestem bez nich. Bez walki o każdy dzień, bez poświęceń, bez ciągłego stawiania innych na pierwszym miejscu.

Czasem myślę o Tomku. Czy był szczęśliwszy beze mnie? Czy ja mogłabym być szczęśliwa bez tego ciężaru odpowiedzialności?

W niedzielę odwiedziła mnie mama.
– Aniu, musisz zacząć żyć dla siebie – powiedziała stanowczo.
Ale jak to zrobić? Jak nauczyć się być egoistką po tylu latach rezygnowania z siebie?

Patrzę na swoje odbicie w oknie i pytam: Czy naprawdę warto było poświęcić wszystko dla rodziny? Czy matczyna miłość zawsze musi boleć?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?