Niewidzialna Rysa: Jak Straciłam Córkę po Jej Ślubie z Pawłem
– Gabriela, czy mogłabyś wpaść na obiad w niedzielę? – zapytałam przez telefon, starając się, by mój głos brzmiał lekko, choć w środku ściskał mnie lęk.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko cichy szmer telewizora i oddech mojej córki. – Mamo, nie wiem… Paweł chce pojechać do jego rodziców. Może innym razem? – odpowiedziała, a ja poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
Jeszcze dwa lata temu nie było dnia, byśmy nie rozmawiały. Gabriela była moją jedyną córką, moją przyjaciółką, powierniczką. Po śmierci jej ojca trzymałyśmy się razem, jakbyśmy były dwoma gałęziami tego samego drzewa. Ale odkąd wyszła za Pawła, wszystko się zmieniło. On był miły, uprzejmy, ale zawsze czułam, że patrzy na mnie z dystansem. Jakby chciał powiedzieć: „Teraz to ja jestem najważniejszy”.
Pamiętam dzień ich ślubu. Gabriela miała na sobie prostą białą suknię, a ja płakałam ze wzruszenia i dumy. Wtedy jeszcze wierzyłam, że nic się nie zmieni. Że będziemy nadal rozmawiać o wszystkim – o pracy, o marzeniach, o drobnych codziennych sprawach. Ale już podczas wesela zauważyłam, jak często spogląda na Pawła, jakby szukała u niego aprobaty. Ja stałam z boku, uśmiechając się do gości i udając, że wszystko jest w porządku.
Zaczęło się niewinnie. Najpierw rzadziej dzwoniła. Potem coraz częściej odwoływała nasze spotkania. Zawsze była jakaś wymówka: Paweł jest zmęczony po pracy, muszą jechać do jego rodziców do Piaseczna, mają plany na weekend. W końcu przestałam proponować spotkania – bałam się kolejnej odmowy.
W pracy koleżanki pytały: „I jak tam twoja Gabrysia? Często się widujecie?”. Uśmiechałam się sztucznie i mówiłam: „Oczywiście! Wpadają na kawę”. Ale prawda była inna. Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i patrzyłam na telefon. Czekałam na wiadomość od niej – czasem wystarczyłoby jedno słowo: „Mamo”.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i pojechałam do nich bez zapowiedzi. Stałam pod ich blokiem na Ursynowie z bukietem tulipanów. Zadzwoniłam domofonem.
– Tak? – odezwał się głos Pawła.
– To ja… mama Gabrieli.
– A… Gabriela jest w łazience. Może lepiej zadzwonić wcześniej? – usłyszałam w jego głosie chłód.
Stałam tam chwilę, tulipany zaczęły więdnąć w mojej dłoni. W końcu drzwi się otworzyły. Gabriela wybiegła w kapciach, przytuliła mnie szybko i zaprosiła do środka. Paweł siedział przy komputerze i nawet nie spojrzał w moją stronę.
Rozmowa była sztywna. Pytałam o pracę, o plany na wakacje. Gabriela odpowiadała półsłówkami, zerkała na Pawła, jakby bała się powiedzieć za dużo. Wyszłam stamtąd z ciężkim sercem.
Od tego czasu widywałyśmy się coraz rzadziej. Gdy dzwoniłam, słyszałam: „Mamo, nie teraz”, „Mamo, muszę kończyć”, „Mamo, oddzwonię”. Ale nie oddzwaniała.
W święta Bożego Narodzenia zaprosiłam ich na Wigilię. Przygotowałam wszystko tak jak zawsze – barszcz z uszkami, pierogi z kapustą i grzybami, makowiec według przepisu mojej mamy. Siedziałam przy stole i czekałam. Minęła godzina… dwie… W końcu zadzwonił telefon.
– Mamo, przepraszam… Paweł źle się czuje. Nie damy rady przyjechać – usłyszałam głos Gabrieli.
Nie pamiętam już nawet, co odpowiedziałam. Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się jak dziecko.
Z czasem nauczyłam się żyć z tą pustką. Przestałam dzwonić pierwsza. Przestałam proponować spotkania. Zaczęłam chodzić na spacery po parku Skaryszewskim sama. Czasem siadałam na ławce i obserwowałam młode matki z dziećmi. Zastanawiałam się, czy one też kiedyś poczują ten ból – tę niewidzialną rysę między matką a córką.
Najgorsze były te dni, gdy widziałam Gabrieli zdjęcia na Facebooku – uśmiechnięta z Pawłem na Mazurach, selfie z jego rodziną podczas grilla. Ani słowa o mnie.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka: – Pani Aniu, widziałam Gabrysię pod blokiem! Wyglądała pięknie! – powiedziała entuzjastycznie.
Uśmiechnęłam się smutno. Nawet nie wiedziałam, że była w okolicy.
Czasem myślę: może to moja wina? Może byłam zbyt zaborcza? Może powinnam była dać jej więcej wolności? Ale przecież chciałam tylko być częścią jej życia…
Ostatnio dostałam od niej SMS-a: „Mamo, będziemy mieli dziecko”. Serce mi zamarło ze szczęścia i bólu jednocześnie. Odpisałam: „Gratuluję! Jeśli będziesz mnie potrzebować – jestem”.
Nie wiem, czy kiedyś odzyskam moją córkę. Czy jeszcze kiedyś usiądziemy razem przy stole i będziemy rozmawiać tak jak dawniej? Czy matka może przestać kochać swoje dziecko?
Czasem pytam siebie: ile słów zostało niewypowiedzianych? Ile razy mogłyśmy jeszcze być razem? Czy można naprawić coś, co pękło tak cicho i niezauważalnie?