Miłość, która boli: Jak zgodziłam się na życie w cieniu własnych potrzeb
– Zrozum, Aniu, ja zarabiam pieniądze. Ty zajmujesz się domem. Tak to sobie wyobrażam – powiedział Krzysztof, patrząc mi prosto w oczy, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Siedzieliśmy wtedy w naszej pierwszej wspólnej kawalerce na Pradze, jeszcze przed ślubem. Byłam zakochana po uszy, a jego pewność siebie wydawała mi się wtedy czymś pociągającym. Uśmiechnęłam się tylko i przytaknęłam, choć w środku poczułam lekkie ukłucie niepokoju. Przecież dam radę – myślałam. Przecież kocham go tak bardzo.
Minęło dwanaście lat. Dziś stoję w kuchni, z rękami zanurzonymi w pianie, patrząc przez okno na szare podwórko. Zegar tyka głośno, dzieci biegają po mieszkaniu, a ja czuję się jak cień samej siebie. Pracuję na pełen etat w szkole podstawowej, wracam do domu i zaczynam drugi etat: sprzątanie, gotowanie, pranie, odrabianie lekcji z dziećmi. Krzysztof wraca późno, rzuca torbę na podłogę i siada przed telewizorem. Czasem nawet nie pyta, jak minął mi dzień.
Pamiętam, jak kiedyś próbowałam z nim o tym porozmawiać. – Krzysiek, może byś mi trochę pomógł? – zapytałam nieśmiało, gdy dzieci były jeszcze małe. Spojrzał na mnie z irytacją. – Przecież wiesz, że jestem zmęczony po pracy. Poza tym to twoje zadania. Ja zarabiam na rodzinę.
Zaciskałam zęby i robiłam swoje. W pracy byłam lubiana przez dzieci i koleżanki, ale w domu czułam się coraz bardziej niewidzialna. Zdarzało mi się płakać po nocach ze zmęczenia i bezsilności. Czasem miałam ochotę wyjść i nie wracać.
Moja mama powtarzała: – Aniu, każda kobieta musi dbać o dom. Tak było zawsze. Ale czy zawsze musi być tak samo? Czy naprawdę jestem tylko od sprzątania i gotowania?
Najgorzej było w święta. Przygotowywałam wszystko sama: zakupy, sprzątanie, gotowanie dwunastu potraw. Krzysztof siedział z teściem przy stole i rozmawiał o polityce. Kiedyś usłyszałam, jak mówi do swojego ojca: – Ania to złota kobieta, wszystko ogarnie. Poczułam wtedy dumę… i żal jednocześnie. Bo nikt nie widział mojego zmęczenia.
Z biegiem lat narastało we mnie poczucie niesprawiedliwości. Przecież pracuję tak samo ciężko jak on! Kiedy dzieci podrosły i zaczęły zadawać pytania – Mamo, dlaczego tata nigdy nie zmywa naczyń? – nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Pewnego dnia wróciłam do domu później niż zwykle. W szkole była wywiadówka, potem musiałam zostać na radzie pedagogicznej. Weszłam do mieszkania – bałagan wszędzie, dzieci głodne, Krzysztof przed komputerem. – Gdzie był obiad? – zapytał z pretensją w głosie.
Coś we mnie pękło.
– Może sam byś coś ugotował? – powiedziałam ostrzej niż zwykle.
Spojrzał na mnie zdziwiony, jakbym mówiła w obcym języku.
– Przecież to twoja rola – odpowiedział spokojnie.
Wtedy po raz pierwszy krzyknęłam:
– A moja rola to być twoją służącą?!
Dzieci uciekły do swoich pokoi. Krzysztof patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu, potem wzruszył ramionami i wrócił do komputera.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym wszystkim: o swoich marzeniach sprzed lat, o tym, jak bardzo się zmieniłam. Kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie? Kiedy ktoś zapytał mnie, czego ja chcę?
Zaczęłam rozmawiać z koleżankami z pracy. Okazało się, że nie jestem sama – wiele z nich żyje podobnie. Jedna powiedziała: – Musisz postawić granice. Inaczej nigdy się to nie zmieni.
Postanowiłam spróbować.
Następnego dnia po pracy usiadłam przy stole z Krzysztofem.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam spokojnie.
– O czym?
– O naszym domu. O tym, że nie mogę już dłużej wszystkiego robić sama.
Westchnął ciężko.
– Aniu, przecież zawsze tak było…
– Ale nie musi tak być! – przerwałam mu drżącym głosem. – Ja też pracuję zawodowo. Też jestem zmęczona. Chcę mieć czas dla siebie, dla dzieci… dla nas.
Patrzył na mnie długo w milczeniu.
– Nie wiem, czy potrafię to zmienić – powiedział w końcu cicho.
– Ale możesz spróbować – odpowiedziałam.
Od tamtej rozmowy minęło kilka miesięcy. Nie wszystko się zmieniło od razu. Krzysztof czasem pomaga przy kolacji albo odkurza mieszkanie – ale często muszę mu przypominać. Nadal czuję ciężar odpowiedzialności za dom na swoich barkach, ale przynajmniej wiem już, że mam prawo prosić o pomoc.
Często zastanawiam się: czy gdybym wtedy, na początku związku, powiedziała „nie”, moje życie wyglądałoby inaczej? Czy można nauczyć drugiego człowieka szacunku do naszych potrzeb po tylu latach? I czy warto poświęcać siebie dla miłości, która nie daje wsparcia?
Może każda z nas musi kiedyś zapytać samą siebie: czego naprawdę chcemy od życia? I czy mamy odwagę zawalczyć o siebie?